czwartek, 9 stycznia 2014

Odwołać niesłuszną krytykę Tradycji. Czy forma była pusta?

Pochopnie i krzywdząco uznano tradycyjne formy (w tym Liturgiczne) za niezrozumiałe i przeżyte. Pochopnie zastąpiono je nowymi, rzekomo zrozumiałymi dla "współczesnego  człowieka". Uczciwość wymaga wycofania się ze zmian, które oparte były na niesłusznej ocenie, które skrzywdziły wielu.
Najkrócej rzecz ujmując, to nie tradycjonaliści zaczęli zabawę w "która lepsza", przeciwnie, zapoczątkowali ją reformatorzy.
Tomasz Dekert, Jedność Kościoła, czyli kto zaczał.


Od pewnego czasu nasiliła się w Kościele tendencja do konstruowania nowych form i zasad,  żeby były bardziej zrozumiałe dla współczesnego człowieka niż te stare. Żeby przeżywał i rozumiał. A kiedy ktoś stara się bronić starszych form, w związku z niesłusznym ich zapomnieniem, to słyszy w odpowiedzi, że „nie liczy się forma ale treść, że najważniejsze to, co w sercu”. Gdybyśmy jednak konsekwentnie stosowali ową zasadę, to nie zmienialibyśmy zastanych form Mszy Świętej i pobożności. Poprzestalibyśmy na trosce o właściwe ich przeżycie, o nadanie im – co już podkreślaliśmy – właściwego znaczenia.

A kto powiedział, że stare formy są niezrozumiałe?
No właśnie, nikt nam nie dał prawa do oceny wnętrz ludzi. Dlatego też zmiany, które wynikły z nieuprawnionej, a przez to błędnej oceny trzeba wycofać. Bo jeśli ktoś rzeczywiście nie rozumiał, to lepiej po prostu się nauczyć, zrozumieć.
Współczesny człowiek, czyli kto?  
No właśnie.  Jakaś grupa ludzi mogła nie rozumieć, ale inna mogła rozumieć, przeżywać. A nawet gdyby nie rozumiała, to nie znaczy, że trzeba  ciągle zmieniać formy pobożności, przystosowywać ich do  jakiejś grupy która nam się wydaje całym światem. Bo formy przystosowane do jednych ludzi, nie będą pasowały drugim, i tak będziemy wymyślać, zmieniać, aż w końcu utracimy treść. I paradoksalnie, to Ci, co niesłusznie widzieli w obrońcach starych zwyczajów formalistów, sami przyczynią się do urzeczywistnienia swojej diagnozy, ale… na własnym przykładzie.
Tym bardziej, że ów „duch czasu” nowość, postęp, „mentalność nowoczesna”, nie niesie sam w sobie żadnej stałej wartości. Jeśli więc traktujemy go jak wartość samą w sobie, to jesteśmy bezbronni wobec tych treści- również złych i sprzecznych z naszą wiarą, które akurat są ”na czasie”.  Jeśli  mówimy, że utrzymywanie jakiegoś zwyczaju jest „antyświadectwem”,  bo jest on niezrozumiały przez współczesnych, jeśli znosimy elementy tradycji, pewne formy pobożności, bo wydają się ludziom śmieszne, jeśli znosimy zakazy zabaw, w piątek bo współczesnym to niewygodne, to wywracamy do góry nogami właściwą relację między świętym i świeckim. Zgodnie z tym rozumowaniem musielibyśmy odrzucić instytucjolalność Kościoła bo współcześni ją krytykują, znieść przykazanie przynajmniej szóste, itd…  To oczywiście absurd w ustach wyznawców danej religii. Jeśli rzeczywiście kochają, wierzą, to religia jest dla nich najważniejsza, do niej starają się przystosować swą codzienność. Jeśli rezygnujemy z koniecznego do tego metanoicznego wysiłku, w którym to my musimy siebie i świat przystosować, na rzecz wygodnego przystosowywania religii do świata, to co to za wiara, co to za miłość? Ta przecież gotowa jest na takie wyrzeczenia. A nam się małych rzeczy nie chce, albo zapominamy, że nasze dzieci, podwładni  tego wysiłku muszą się nauczyć, więc nie można im odbierać podobnych zwyczajów.
W ten sposób zatraca się tożsamość Ewangelii, tożsamość katolickiej wiary, której sens możemy odczytać dzięki przekazowi między osobami znaczącego multisensorycznego systemu, którego trzon zawarty jest we Mszy Świętej. Bo jak już wiemy litery i słowa nic nie znaczą bez osób, które ich używają i bez rzeczywistości do której odsyłają, stanowiącej splot pozawerbalnych znaków.
Nie można również Boskiej Sprawy poddawać ludzkim gdybaniom: „Co jest bardziej pierwotne?”. Tym bardziej, że te gdybania opierają się o założenia tak zmienne i niepewne, zależne od intelektualnych mód- czy to na ewolucjonizm, czy to na funkcjonalizm, czy to na inny „izm”. Najbardziej dziwi  jednak to, iż to z czego wyrosło tylu świętych nagle okazuje się złe i nieaktualne. Lepsze nam się zdają nasze chwilowo modne, chwilowo aktualne  rekonstrukcje.   Czy nie lepiej zawierzyć formom, które są zachowane przez wzgląd na swoją pomocność w wychowywaniu tylu świętych? Tradycja polega na zachowywaniu pewnych form przez wzgląd na dostrzeżoną i sprawdzoną przez więcej niż jedno pokolenia wartość. Nigdy nie było tak, że formy się specjalnie konstruowało wg ludzkich upodobań, tylko one same rosły. Do czasu. I przed ów czas, w którym zaczęto po ludzku, po światowemu konstruować liturgię niczym wieżę Babel trzeba się „zacofać”. Nie mam tu na myśli Soboru Watykańskiego II i Novus Ordo Missae, ponieważ nie zawierają one zerwania z tradycją. Zerwaniem tym było natomiast eksperymenty występujące przed Soborem, a później przedstawione mylnie jako jego zalecenia:  zagubienie orientacji ku wschodowi, odsunięcie Krzyża na bok, usuwanie łaciny, przegadanie, usuwanie balasek, czy wysunięcie ołtarza i odwrócenie się kapłana do ludu, itd. Wszystkie te  działania wyrosły z niesłusznego, nieuprawnionego uznania, że ”ludzie współcześni nie rozumieją, dlatego trzeba zmienić”, opierały się na interpretacji socjo-funkcjonalistycznej, antropocentrycznej, antyrytualistycznej, która aktualnie była modna. Ale modna tylko w jakimś kręgu ludzi, których upodobania rozciągnięto bezzasadnie na wszystkich „ludzi współczesnych”.  W związku z powyższą interpretacją zagubiono hierarchię celów. Ważniejsze jest wspólne skierowanie się ku Bogu, niż do siebie. Tym bardziej, że wspólny cel, skierowanie ku wschodzącemu słońcu razem z wspólnotami gromadzącymi się tysiąc lat temu i na drugim końcu świata może łączyć bardziej niż patrzenie się na siebie w ramach  danej wspólnoty. 
Muszę tu zaznaczyć, że to co powyżej przedstawiłem, to nie tyle krytyka, takiej a nie innej formy, ale krytyka niesłusznej krytyki, zwrócenie uwagi na to, że pewne zmiany wynikły z chęci odrzucenia tego, co zostało niesłusznie ocenione jako puste, przeżyte, powierzchowne i dlatego wymagające zmiany.
Duch Święty czuwa nad Kościołem, ale tylko wtedy, gdy nie zrywamy z tym, nad czym czuwał i dawniej. Do tego więc nad czym czuwał, co zostało niesłusznie porzucone trzeba się „zacofać” i od tego wzrastać.  Od tego, a nie od światowego. Bo to właśnie znaczą słowa Chrystusa, że Jego Królestwo nie jest z tego świata. Nie, nie oznaczają one, że religia się nie może mieszać do polityki, do mody, itd., itp. Wręcz przeciwnie! Oznaczają one, że religia nie z tego świata jest po to, by ten świat przemieniać i udoskonalać. By się do niego mieszać na całego! Nie z tego świata, nie przyszło tu na darmo. Przyszło   d l a  tego świata!  

Msza Święta odsyła do Niebios, które zstąpiły w Chrystusie w łono historii i zakorzeniły w niej wieczność. Natomiast do Liturgii odsyłają znaki zapisane w codzienności takie jak choćby uporządkowania przestrzeni domowej, wioskowej, miejskiej, a nawet państwowej, czasu, pracy, ubioru, relacji międzyspołecznych,  oraz  rytuały z tymi sferami związane. Podtrzymywanie tradycji, tego co się dostało od poprzednich pokoleń wynika właśnie z tego, że to zapewnia nam najpewniejszy dostęp do początków-. Bo wierzymy „przodkom w wierze”, bo są osobami, a nie martwymi źródłami, czy literami i przekazują sobie przede wszystkim właściwe znaczenia. Wierzymy ponadto- jako katolicy, bo dostaliśmy od Chrystusa taką obietnicę(w końcu nie mamy wyjścia bo w Pismo i Chrystusa wierzymy dlatego, że nam przodkowie je przekazali i zarekomendowali jako wartościowe) że nad tym przekazem czuwa Duch Święty. Wobec tego okazuje się, że praktyka zmieniania niezrozumiałych form na nowe, przystosowane do aktualnych mód, zamiast wysiłku, zaparcia się samego siebie, wychowywania samego siebie do ich zrozumienia, przeżycia i przyjęcia jako swoje jest podkopaniem podstaw nie tylko szeroko rozumianej religijności, ale i konkretnych, charakterystycznych cech Kościoła Katolickiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zapraszam do komentowania