Najkrócej rzecz ujmując, to nie tradycjonaliści zaczęli zabawę w "która lepsza", przeciwnie, zapoczątkowali ją reformatorzy. -
Tomasz Dekert, Jedność Kościoła, czyli kto zaczał.
Od pewnego czasu nasiliła się w
Kościele tendencja do konstruowania nowych form i zasad, żeby były bardziej zrozumiałe dla
współczesnego człowieka niż te stare. Żeby przeżywał i rozumiał. A kiedy ktoś
stara się bronić starszych form, w związku z niesłusznym ich zapomnieniem, to
słyszy w odpowiedzi, że „nie liczy się forma ale treść, że najważniejsze to, co
w sercu”. Gdybyśmy jednak konsekwentnie stosowali ową zasadę, to nie
zmienialibyśmy zastanych form Mszy Świętej i pobożności. Poprzestalibyśmy na
trosce o właściwe ich przeżycie, o nadanie im – co już podkreślaliśmy – właściwego znaczenia.
A kto powiedział, że stare formy
są niezrozumiałe?
No właśnie, nikt nam nie dał
prawa do oceny wnętrz ludzi. Dlatego też zmiany, które wynikły z
nieuprawnionej, a przez to błędnej oceny trzeba wycofać. Bo jeśli ktoś
rzeczywiście nie rozumiał, to lepiej po prostu się nauczyć, zrozumieć.
Współczesny człowiek, czyli kto?
No właśnie. Jakaś
grupa ludzi mogła nie rozumieć, ale inna mogła rozumieć, przeżywać. A nawet
gdyby nie rozumiała, to nie znaczy, że trzeba ciągle zmieniać formy pobożności,
przystosowywać ich do jakiejś grupy
która nam się wydaje całym światem. Bo formy przystosowane do jednych ludzi, nie będą
pasowały drugim, i tak będziemy wymyślać, zmieniać, aż w końcu utracimy treść.
I paradoksalnie, to Ci, co niesłusznie widzieli w obrońcach starych zwyczajów
formalistów, sami przyczynią się do urzeczywistnienia swojej diagnozy, ale… na
własnym przykładzie.
Tym bardziej, że ów „duch czasu”
nowość, postęp, „mentalność nowoczesna”, nie niesie sam w sobie żadnej stałej wartości.
Jeśli więc traktujemy go jak wartość samą w sobie, to jesteśmy bezbronni wobec
tych treści- również złych i sprzecznych z naszą wiarą, które akurat są ”na
czasie”. Jeśli mówimy, że utrzymywanie jakiegoś zwyczaju
jest „antyświadectwem”, bo jest on
niezrozumiały przez współczesnych, jeśli znosimy elementy tradycji, pewne formy
pobożności, bo wydają się ludziom śmieszne, jeśli znosimy zakazy zabaw, w
piątek bo współczesnym to niewygodne, to wywracamy do góry nogami właściwą
relację między świętym i świeckim. Zgodnie z tym rozumowaniem musielibyśmy
odrzucić instytucjolalność Kościoła bo współcześni ją krytykują, znieść
przykazanie przynajmniej szóste, itd… To
oczywiście absurd w ustach wyznawców danej religii. Jeśli rzeczywiście kochają,
wierzą, to religia jest dla nich najważniejsza, do niej starają się
przystosować swą codzienność. Jeśli rezygnujemy z koniecznego do tego
metanoicznego wysiłku, w którym to my musimy siebie i świat przystosować, na
rzecz wygodnego przystosowywania religii do świata, to co to za wiara, co to za
miłość? Ta przecież gotowa jest na takie wyrzeczenia. A nam się małych rzeczy
nie chce, albo zapominamy, że nasze dzieci, podwładni tego wysiłku muszą się nauczyć, więc nie
można im odbierać podobnych zwyczajów.
W ten sposób zatraca się tożsamość
Ewangelii, tożsamość katolickiej wiary, której sens możemy odczytać dzięki
przekazowi między osobami znaczącego multisensorycznego systemu, którego trzon
zawarty jest we Mszy Świętej. Bo jak już wiemy litery i słowa nic nie znaczą
bez osób, które ich używają i bez rzeczywistości do której odsyłają,
stanowiącej splot pozawerbalnych znaków.
Nie
można również Boskiej Sprawy poddawać ludzkim gdybaniom: „Co jest bardziej
pierwotne?”. Tym bardziej, że te gdybania opierają się o założenia tak zmienne
i niepewne, zależne od intelektualnych mód- czy to na ewolucjonizm, czy to na
funkcjonalizm, czy to na inny „izm”. Najbardziej dziwi jednak to, iż to z czego wyrosło tylu
świętych nagle okazuje się złe i nieaktualne. Lepsze nam się zdają nasze
chwilowo modne, chwilowo aktualne
rekonstrukcje. Czy nie lepiej
zawierzyć formom, które są zachowane przez wzgląd na swoją pomocność w
wychowywaniu tylu świętych? Tradycja polega na zachowywaniu pewnych form przez
wzgląd na dostrzeżoną i sprawdzoną przez więcej niż jedno pokolenia wartość.
Nigdy nie było tak, że formy się specjalnie konstruowało wg ludzkich upodobań,
tylko one same rosły. Do czasu. I przed ów
czas, w którym zaczęto po ludzku, po światowemu konstruować liturgię
niczym wieżę Babel trzeba się „zacofać”. Nie mam tu na myśli Soboru
Watykańskiego II i Novus Ordo Missae, ponieważ nie zawierają one zerwania z
tradycją. Zerwaniem tym było natomiast eksperymenty występujące przed Soborem,
a później przedstawione mylnie jako jego zalecenia: zagubienie orientacji ku wschodowi,
odsunięcie Krzyża na bok, usuwanie łaciny, przegadanie, usuwanie balasek, czy
wysunięcie ołtarza i odwrócenie się kapłana do ludu, itd. Wszystkie te działania wyrosły z niesłusznego,
nieuprawnionego uznania, że ”ludzie współcześni nie rozumieją, dlatego trzeba
zmienić”, opierały się na interpretacji socjo-funkcjonalistycznej,
antropocentrycznej, antyrytualistycznej, która aktualnie była modna. Ale modna
tylko w jakimś kręgu ludzi, których upodobania rozciągnięto bezzasadnie na
wszystkich „ludzi współczesnych”. W
związku z powyższą interpretacją zagubiono hierarchię
celów. Ważniejsze jest wspólne skierowanie się ku Bogu, niż do siebie. Tym
bardziej, że wspólny cel, skierowanie ku wschodzącemu słońcu razem z
wspólnotami gromadzącymi się tysiąc lat temu i na drugim końcu świata może
łączyć bardziej niż patrzenie się na siebie w ramach danej wspólnoty.
Muszę
tu zaznaczyć, że to co powyżej przedstawiłem, to nie tyle krytyka, takiej a nie
innej formy, ale krytyka niesłusznej krytyki, zwrócenie uwagi na to, że pewne
zmiany wynikły z chęci odrzucenia tego, co zostało niesłusznie ocenione jako
puste, przeżyte, powierzchowne i dlatego wymagające zmiany.
Duch
Święty czuwa nad Kościołem, ale tylko wtedy, gdy nie zrywamy z tym, nad czym
czuwał i dawniej. Do tego więc nad czym czuwał, co zostało niesłusznie
porzucone trzeba się „zacofać” i od
tego wzrastać. Od tego, a nie od
światowego. Bo to właśnie znaczą słowa Chrystusa, że Jego Królestwo nie jest z
tego świata. Nie, nie oznaczają one, że religia się nie może mieszać do
polityki, do mody, itd., itp. Wręcz przeciwnie! Oznaczają one, że religia nie z
tego świata jest po to, by ten świat przemieniać i udoskonalać. By się do niego
mieszać na całego! Nie
z tego świata, nie przyszło tu na darmo. Przyszło d l a
tego świata!
Msza Święta odsyła do Niebios,
które zstąpiły w Chrystusie w łono historii i zakorzeniły w niej wieczność.
Natomiast do Liturgii odsyłają znaki zapisane w codzienności takie jak choćby
uporządkowania przestrzeni domowej, wioskowej, miejskiej, a nawet państwowej, czasu,
pracy, ubioru, relacji międzyspołecznych,
oraz rytuały z tymi sferami
związane. Podtrzymywanie tradycji, tego co się dostało od poprzednich pokoleń
wynika właśnie z tego, że to zapewnia nam najpewniejszy dostęp do początków-.
Bo wierzymy „przodkom w wierze”, bo są osobami, a nie martwymi źródłami, czy
literami i przekazują sobie przede wszystkim właściwe znaczenia. Wierzymy
ponadto- jako katolicy, bo dostaliśmy od Chrystusa taką obietnicę(w końcu nie
mamy wyjścia bo w Pismo i Chrystusa wierzymy dlatego, że nam przodkowie je
przekazali i zarekomendowali jako wartościowe) że nad tym przekazem czuwa Duch
Święty. Wobec tego okazuje się, że praktyka zmieniania niezrozumiałych form na
nowe, przystosowane do aktualnych mód, zamiast wysiłku, zaparcia się samego
siebie, wychowywania samego siebie do ich
zrozumienia, przeżycia i przyjęcia jako swoje jest podkopaniem podstaw
nie tylko szeroko rozumianej religijności, ale i konkretnych,
charakterystycznych cech Kościoła Katolickiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania