Nie dajmy się wpuścić w maliny!



Nie dajmy sobie wcisnąć błędnych definicji i opozycji!


Ktoś – ot, tak sobie – stwierdził, że ustąpienie miejsca to wyraz pogardy.
Albo (jeszcze skuteczniej) nic nie stwierdzał, jeno używał przykładu tego zachowania, jako oczywistego dowodu niegodziwości pewnej grupy ludzi.
A jak ta grupa ludzi zaczęła się bronić?
Wobec nieustannego powtarzania sugestii, jakoby ustępowanie miejsca było wyrazem pogardy sami zaczęli wierzyć, że tak jest.
Jedni z nich zaczęli bić się w piersi i przepraszać za to, że ustępując miejsca kobietom sugerowali im, że są gorsze.
Inni zaczęli się wypierać, jakoby nigdy zasadą ich grupy nie była "zbrodnia ustępowania miejsca".
Jeszcze inni zaczęli twierdzić, że takowego "pogardliwego zwyczaju" nigdy u nich nie było.
Ci zaś, co cenili sobie bardziej lojalność wobec swojej grupy i wierzyli jej zwyczajom uznali, że skoro ich przodkowie ustępowali miejsca, to pogarda wobec kobiet, starszych i bardziej uprzywilejowanych jest czymś właściwym.
Ci ostatni zauważyli słusznie, że współcześni błądzą. Chcąc odeprzeć ich twierdzenia dali sobie narzucić błędne skojarzenie ustępowania miejsca z pogardą. Nieświadomie więc przyjęli błąd, przeciwko któremu występowali. Ale był to błąd nie ich, a tych, którzy wprowadzili owo błędne skojarzenie.

Ostatecznie w wyniku błędnego skojarzenia wszystkie strony sporu się myliły.

Wystarczyło, nie reagując na fałszywe zestawienie powiedzieć, że ustępowanie miejsca nie jest wyrazem pogardy, ale wręcz przeciwnie- szacunku.
Wystarczyło powiedzieć, że Tradycja nie wyklucza zmiany i różnorodności, ale wyznacza im słuszną miarę, wyznacza granicę ich dobroci.
Że Sobór nie oznaczał zerwania z tradycją ale poszukiwanie różnorodności w obrębie Tradycji.
Że kapłan w Mszy Świętej Wszechczasów nie odwraca się tyłem do ludzi, ale wraz z nimi kieruje się ku Chrystusowi, którego wyobrażał Krzyż i cały Kosmos we wschodzie słońca.
Wystarczyło powiedzieć, że Intronizacja jest przyjęciem przez państwo Nauki Chrystusa, jako definiującej, co dobre i sprawiedliwe- ureligijnianiem polityki, a nie upolitycznianiem religii.
Że rytuały "katolickiej pobożności" to nie magia, a forma modlitwy i przypominania sobie o Boskiej Woli.
Że  chrześcijaństwo to wypełnienie pragnień zawartych w mitycznych obrazach dawnych religii, a nie odgapianie od pogańskich mitologii.
Że skromne stroje kobiet, to afirmacja i obrona tajemniczej świętości, którą w sobie kryją, a nie-jak próbują wmówić wrogowie niewieściej godności i tradycji- dyskryminacja i pogarda dla ciała.
Że posłuszeństwo żony wobec męża, to nie wyraz gorszości kobiety, lecz potrzeby logicznej koegzystencji. (Ktoś musi ostatecznie decydować, gdy nie ma zgody, co do pewnych spraw. Bo dyskutować można bez końca, ale trzeba podjąć decyzję. Bo jakby zaczęli się spierać, czy uciekać przed powodzią w prawo, czy w lewo, to by się potopili... Wymiar praktyczny spleciony jest przez Stwórcę z symboliką. Realizacja tej potrzeby, czyli posłuszeństwo stanowi bowiem znak miłosnej więzi między Bogiem, a stworzeniem, między Chrystusem, a Kościołem...)
Że nakazy i zakazy moralne, i prawne nie odbierają wolności, tylko wyznaczają jej słuszną miarę

itd...




Przejmowanie przez katolików i tradycjonalistów kategorii nieprzyjaciela



Kiedy ktoś z „przeciwnej strony barykady” stwierdzi, że zielony słoń jest najlepszy, to my, zamiast zauważyć, ze słoń nie jest zielony kłócimy się, ze zielony słoń jest najgorszy. I tak, po troszku narzucane nam są kategorie językowe i mentalne sprzeczne z tym czego bronimy. Z Katolicyzmem, polskością, patriotyzmem, czy właściwie pojętym nacjonalizmem.




Z filmu o Barabaszu
Obrońcy Tradycji i wiary zachowują się czasem jak ten Barabasz z filmu, co chciał zostać chrześcijaninem. Kiedy więc usłyszał pogłoskę, że chrześcijanie podpalili Rzym, to sam zaczął go podpalać a na dodatek wrzeszczeć, że jest Chrześcijaninem! To się chłop przysłużył dobrej sławie Chrystusa, że hej!;-)
I podziwiałem postawę Bar Abbasa. Dlatego podziwiam postawę Tradycjonalistów, pomimo iż wielu z nich dało sobie narzucić błędne alternatywy, czyli dokładnie ten schemat myślenia, z którym chcą walczyć: modernizm. Mimo tego w większości się z nimi zgadzam. Bronię ich dlatego, że kulturę chorującą na negowanie "tradycyjności" leczy się nie jeszcze bardziej wzmożonym niszczeniem tradycji w imię "postępu", nieustannej zmiany, ale naprawą tej tradycyjności. A my dzisiaj, mimo iż tradycyjność się powszechnie krytykuje, dalej potępiamy ludzi za zniewolenie przez schematy tradycji, mimo iż dawno zaczęli oni chorować, przez przedawkowanie postępu na chorobę wręcz przeciwną.
Często Ci, którzy krytykują tradycjonalizm, zachowują się tak jak członkowie Kościoła, którzy wierzą, że Chrześcijanie rzeczywiście podpalili Rzym, bo tak gada większość i odcinają się od "podpalaczy" i tej części ich poglądów(tym razem prawdziwych, słusznych), które rzekomo skłoniły do podpalenia…

I od takiego odrzucenia własnych korzeni, w wyniku kłamstwa, które nazwać można "Neronowym" zaczęło się przyleganie do równie "Neronowej" wizji wartości, które z nazwy i teorii musiały brzmieć jak Chrześcijańskie, by nie wzbudzić podejrzeń dobrych ludzi, ale w konkretnej realizacji zaczynały rażąco odbiegać od przykładu konkretnych postaw Świętych.

2 komentarze:

  1. "posłuszeństwo żony wobec męża, to nie wyraz gorszości kobiety"
    Ja bym powiedział tak. Kobieta szuka w małżeństwie oparcia dla siebie. A skoro potrzebuje takiego oparcia, to logiczną konsekwencją jest zgoda na to by w pewnych sytuacjach to on decydował. Inaczej w czym by to "oparcie" miało się realizować? W dawaniu pieniędzy? Chyba jednak w czymś głębszym. Oparcie to coś więcej niż wsparcie finansowe.
    Karol

    OdpowiedzUsuń

zapraszam do komentowania