czwartek, 10 maja 2012

Droga do pokoju wiedzie przez rozłam!

Człowiek zawsze wypowiada się za siebie, jest to konieczność, dlatego nie ma sensu wypowiadanie własnych totalnych przekonań(a takim jest religia) z zastrzeżeniem,. że "są to moje subiektywne opinie i ini to mogą widzeć inaczej". Takie wzniesienie się na "wyższy" poziom refleksji prowadzi do nicości, do derridańskiej kurtyny, za którą jest następna kurtyna i tak w nieskończoność. Bo w rzeczywistości te założenia w imię którym podważamy, lub relatywizujemy nasze poglądy też musiałyby być przedmiotem takiego podważenia, co rodzi sprzeczność. Dlatego też jedynie logiczne jest przyjmowanie tego, co dla nas jest jedyną wartością jako jedynie słuszne, co musi iść logicznie w parze z absolutnym negowaniem tego, co w innych religiach, w innych światopoglądach z tym sprzeczne. NIe mam tu na myśli nie zwracania uwagi na to, że ludzie mają inne poglądy. Nie mam nawet na myśli twierdzenia, że inni są źli, bo wyznają złe poglądy. CO nie znaczy też, że odmawiam złu strukturalnemu swego źródła i związku z osobistą winą. NIe!~ Chodzi o to, że uznając inne poglądy za fałszywe, jestem skory raczej uważać ich wyznawców za ofiary tych poglądów, zawieszając osąd, a podejmując wysiłki w celu pokazania im Prawdy. Jeśli oni wierzą szczerze w swoje poglądy, to też mają obowiązek mnie przekonywać do nich. Mają obowiązek wcielać w życie to, co uznają za słuszne- również, jeśli ktoś im zarzuci dyskryminację, "przemoc symboliczną", "presję kulturową", czy "środowiskową". Bo jeśli z tego zrezygnują, to również nawracając się na Prawdę, którą chcą im przekazać, nie będą jej w życie wcielać.

Z drugiej zaś strony, jeśli ja będę tak relatywizował swoje poglądy, jeśli nie będę ich przekazywał innym, to ja- osobiście będę miał winę, grzech i ja- a nie jakieś będę winny "zła strukturalnego", do którego podtrzymywania przez zaniechanie misji się przyczyniłem. Jestem świadom tego kulturowego, pozornie pozaosobowego wymiaru moralności zawartego w wytworach kultury i zyskując tę świadomość nie mogę mówić "a, co ja tam sam zrobię". Muszę robić, co ode mnie zależy nawet, jeśli to nie przynosi rezultatów. Samo myyślenie: "A trzeba z tego zrezygnować i wybrać mniejsze zło, bo i tak się nie przebiję", to grzech zaniechania i nielogiczność. Dlaczego nielogiczność? Bo jest to samonapędzający się tryb, jest to leczenie się tym, co chorobę jeszcze bardziej potęguje. Bo rezygnacja z kształtowania naszej kultury na wzór naszych przekonań "bo to razi innych" "bo to śmieszne", "bo to zacofane", "bo trzeba iść z duchem czasu", przyczyna tego, że to razi innych, że to śmieszne, że to nie stanowi ducha czasu. Przyczynia się do tego, że inni nie uważają szczerze Katolicyzmu za jedynie słuszny. Chrześcijaństwo nie stanowi podstawy kutlury i wzorców mentalnych jako całość dlatego, że my z tego wpływu- w imię źle rozumianych: pluralizmu, neutralności światopoglądowej, wolności wyznania- rezygnujemy!

Powiesz, że będzie konflikt? Taki jednak konflikt jest jedynie logiczną drogą do pokoju. Bo pokój na siłę, oparty na czynieniu z własneych poglądów rzekomej "sprawy serca", a w rzeczywistości czynienia z nich "wiary martwej", bo "bez uczynków", o której pisał swięty Jakub, prowadzi do konfliktu bez nadzieji, bez końca, do braku poglądów, do braku zgody nawet w łonie własnej osoby. Dlatego właśnie Chrystus, największy orędownik Pokoju przez duże "P" powiedział: "Nie przyszedłem dać światu pokój, ale rozłam".

czwartek, 3 maja 2012

Uzupełnienie do książeczki "Środek, czyli sposób". Z dedykacją dla Marka i innych przyjaciół z Frondy.

Błędne formy cielesne i materialne naszej kultury


"Doktryna odrywająca akt moralny od jego wymiarów cielesnych jest sprzeczna z nauką Pisma Świętego i Tradycji, przejmuje w nowej postaci stare błędy, które Kościół zawsze zwalczał, ponieważ w ich świetle ludzka osoba to wyłącznie wolność „duchowa”, czysto formalna. Ta redukcyjna wizja nie uwzględnia moralnego znaczenia ciała i czynów z nim związanych (por. 1 Kor 6, 19). Apostoł Paweł ogłasza, że nie odziedziczą Królestwa niebieskiego „rozpustnicy ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy” (por. 1 Kor 6, 9-10). Sobór Trydencki potwierdza to potępienie88, uznając za „grzechy śmiertelne” i „niegodziwe praktyki” pewne określone czyny, których dobrowolne spełnianie pozbawia wierzących udziału w obiecanym dziedzictwie. Ciało i dusza są bowiem nierozłączne: w łonie ludzkiej osoby, w podmiocie działającym dobrowolnie i w czynie świadomie dokonanym razem trwają lub razem idą na zatracenie." JP II Veritatis Splendor


Dlatego też nie możemy mówić:

" najważniejsze to, co w s e r c u - nie liczy się forma, ale treść"


Wypaczeniem bowiem istoty serca jest tworzenie dylematu: "albo forma, albo treść". Serce owo wyraża przecie jedność ciała i duszy, całą istotę człowieka, oraz całą jego integralną osobę. W Starym Testamencie przykładowo w sercu lokuje się nie tylko uczucia, miłość ale i rozum. Człowiek jest ponadto materialny i jego ziemska kara polega też na tym, że zniewolony przez materię potrafi przekazywać, zapamiętywać i odczytywać treści tylko za pomocą materialnych form- które same w sobie są uporządkowaniem form mniejszych, ale i tworzą struktury wyższego rzędu wraz z innymi formami. I tak całe stworzenie jest jedną wielką formą. To z tych uporządkowań, które z konieczności są uporządkowaniami form odczytujemy treści, czyli widzimy ich sens. A Jedynym Sensem całej rzeczywistości, a więc i wszystkich elementów jest ich Stwórca, który wyznacza im właściwy ład, właściwe miejsce w strukturze istnienia...
To właśnie formy nas wychowują.

Jakże często jest tak w polemikach że ci, którzy ochoczo przystają na wiele form współczesnej rozrywki, które innym zdają się naruszeniem moralnych zasad bronią ich za pomocą argumentu, że przecież człowiek nie może zapominać, że ma ciało, któe jest dobre, bo Bóg je stworzył i to ciało też ma być sposobem wyrażania wiary, zarzucając oponentom manichejską negację wartośći ciała.
Kiedy natomiast owi "niektórzy" krytykują te postawy ciała- w imię tego samego założenia- że ciało ma wartość moralną- obrońcy tańców towarzyskich, nowoczesnych mód odpierają ową krytykę twierdzeniem, ze nie liczy się forma, to, co na zewnątrz, ale to, co w sercu. Jeśli nie liczy się forma, to, co na zewnątrz, to znaczy, zę nie ma to moralnej wartości. Czy widzicie tu niekonsekwencję?
Niekonsekwencja ta nie leży jednak tem, gdzie by to wynikało z pozornej konfrontacji wprost wyrażonych dekleracji tej samej osoby w dwóch sytuacjach.Gdzie więc ona leży? Z czego ona wynika?
W pierwszym przypadku pamięć o moralnej wartości ciała i jego czynów jest dla nich uzasadnieniem przyjmowania form materialnych proponowanych przez kulturę bezkrytycznie. Świadczy to więc o czymś przeciwnym, o traktowaniu tych form w praktyce jako czegoś obojętnego moralnie. Natomiast moralną wartość nadaje się tu samemu wymogowi podporządkowywania się aktualnie docierającym do ludzi środkom wyrazu, trendom. MOzna też powiedzieć, że uznając moralną wartość matterii zapomina się, że ta materia może ulec zaburzeniu, może być w nieporzadku, nieczystości, dlatego też grzechy mogą mieć materialny wymiar.
I tu wydaje się zrozumiałe, dlaczego w następnym przypadku ta sama osoba powołuje się na brak moralnej wartości czynu. Po prostu takie uzasadnienie ma jej postawa w dwóch wymienionych przypadkach, natomiast w pierwszym przyznawanie moralnej wartości materialnym środkom wyrazu jest pozorne.


Podobna niekonsekwencja ma miejsce w przypadku krytyki płaszczyków księdza Natanka(poza Liturgią):
Płaszczyki i pelerynki, nawet, jeśli komuś wydają się dziwne, to nie są przeciwne prawu Bożemu. Nie ma w nich niczego złego obiektywnie.
Takie formy zewnętrzne mieszczą się w prawie moralnym. Są symbolami przekazującymi właściwe treści- Miłość Do Chrystusa- Oddanie mu całego życia.


Natomiast formami łamiącymi zasady moralne są obcisłe spodnie dziewczyn bez sukienek, krótkie spódniczki, koedukacyne plażowanie z zasady w nieskromnych strojach, tańce takie jak walc, tango, polka, mazurki- i inne tańce towarzyskie w ich popularnej formie, oraz narkotyczna muzyka pochodzaca od rocka. Wszytkie niemal te formy są dopuszczane w Kościele, a płaszczyki przeszkadzają? To jest przewrotne.


I taka przewrotność jest w swej istocie uznaniem, ze religia ma się podporządkować bezkrytycznie formom uznanym przez świat, a nie te formy prostować i kształtować. To wielka przewrotność , która sprawia, ze to, co nazywamy religią przestaje być religią, a funkcję religijną przejmują często nieartykułowane propozycje świata. Bo religia ze swej istoty wyznacza wzór, któremu świat w całości ma się podporządkować odrzucając to, co z nim sprzeczne, a zachowywać to, co doń pasuje. A dziś to, co nam wygodne, co proponuje świat broni się bezkrytycznie argumentem, ze Bóg stworzył świat, materię. A to, co nie pasuje odrzuca się w imię stwierdzenia, że materia jest dobra, ale jej kształt się nie liczy, dlatego nie można wymagać od niej przemiany w imię wartości religijnych.
Zdecydyjmy się.
Czy moralna wartość zachowań zależy od kulturowego kontekstu?


"(…)Nie można zaprzeczyć, że człowiek istnieje zawsze w ramach określonej kultury, ale prawdą jest też, że nie wyraża się on cały w tej kulturze. Zresztą sam fakt rozwoju kultur dowodzi, że w człowieku jest coś, co wykracza poza kulturę. To „coś” to właśnie ludzka natura: to ona jest miarą kultury i to dzięki niej człowiek nie staje się więźniem żadnej ze swych kultur, ale umacnia swoją osobową godność, żyjąc zgodnie z głęboką prawdą swojego bytu. Podanie w wątpliwość istnienia trwałych elementów strukturalnych człowieka, powiązanych także z jego wymiarem cielesnym, nie tylko zaprzeczałoby powszechnemu doświadczeniu, ale czyniłoby niezrozumiałym fakt, że Jezus odwołuje się do „początku”, i to właśnie w dyspucie o pewnych normach moralnych, których pierwotny sens i rola zostały zniekształcone pod wpływem uwarunkowań społecznych i kulturowych epoki (por. Mt 19, 1-9). W tym znaczeniu „Kościół utrzymuje (…), że u podłoża wszystkich przemian istnieje wiele rzeczy nie ulegających zmianie, a mających swą ostateczną podstawę w Chrystusie, który jest Ten sam wczoraj, dziś i na wieki”97. To On jest „Początkiem”, który przyjąwszy ludzką naturę ukazał ostatecznie jej elementy konstytutywne i jej dynamikę miłości do Boga i bliźniego98.
Oczywiście, należy poszukiwać i znajdywać coraz właściwsze ujęcia uniwersalnych i trwałych norm moralnych, aby bardziej odpowiadały one różnym kontekstom kulturowym, by zdolne były lepiej wyrażać ich niezmienną aktualność w każdym kontekście historycznym, by pozwalały prawidłowo rozumieć i interpretować zawartą w nich prawdę. Ta prawda prawa moralnego, podobnie jak prawda „depozytu wiary”, ujawnia się stopniowo w ciągu stuleci: wyrażające ją normy w swej istocie pozostają w mocy, muszą jednak być uściślane i definiowane „eodem sensu eademque sententia”99 w świetle historycznych okoliczności przez Magisterium Kościoła, którego decyzję poprzedza i wspomaga proces ich odczytywania i formułowania, dokonujący się w umysłach wierzących i w ramach refleksji teologicznej100.(…)
"JP II Veritatis Splendor


Jan Paweł II

"zło strukturalne"


"„Sekularyzm”, który w swej naturze i definicji jest zespołem poglądów i zwyczajów broniących humanizmu całkowicie oderwanego od Boga i całkowicie skoncentrowanego na kulcie działania oraz produkcji, wypaczonego przesytem konsumpcji i przyjemności, nie troszczącego się o niebezpieczeństwo „utraty własnej duszy”, nie może nie zagrażać poczuciu grzechu. To zagrożenie będzie sprowadzać się coraz bardziej do tego, co obraża człowieka. Ale właśnie tu narzuca się gorzkie doświadczenie, o którym wspomniałem w mojej pierwszej encyklice, że mianowicie człowiek może zbudować świat bez Boga, ale ten świat w końcu obróci się przeciwko człowiekowi101. W rzeczywistości Bóg jest początkiem i ostatecznym celem człowieka, który nosi w sobie Boże ziarno102. Dlatego właśnie rzeczywistość Boga odsłania i rozjaśnia tajemnicę człowieka. Nie można zatem spodziewać się, że umocni się poczucie grzechu w odniesieniu do człowieka i wartości ludzkich, jeśli zabraknie poczucia obrazy wyrządzonej Bogu, czyli prawdziwego poczucia grzechu.


Zanikanie poczucia grzechu we współczesnym społeczeństwie jest również wynikiem dwuznaczności, w którą się popada, przyjmując niektóre wyniki wiedzy ludzkiej. Tak więc na podstawie niektórych twierdzeń psychologii, troska, by nie obciążać winą czy nie hamować wolności, prowadzi do nieuznawania w żadnym wypadku jakiegokolwiek uchybienia. Wskutek niewłaściwej ekstrapolacji kryteriów wiedzy socjologicznej dochodzi się — jak już zaznaczyłem — do zrzucenia na społeczeństwo wszelkich win, od których uwalnia się jednostkę. Podobnie pewien rodzaj antropologii kulturalnej, poprzez wyolbrzymianie skądinąd niezaprzeczalnych uwarunkowań i wpływów środowiskowych i historycznych oddziaływujących na człowieka, nazbyt ogranicza jego odpowiedzialność, nie uznając, że człowiek jest zdolny do wykonywania aktów prawdziwie ludzkich, a zatem nie uznaje możliwości popełnienia grzechu.


Łatwo zatraca się poczucie grzechu również na skutek zależności od etyki płynącej z pewnego relatywizmu historycystycznego. Może to być etyka, która relatywizuje normę moralną, negując jej absolutną i bezwarunkową wartość i w konsekwencji negując istnienie aktów niegodziwych z natury, niezależnie od okoliczności, w jakich zostaną spełnione. Chodzi tu o prawdziwe „odwrócenie i upadek wartości moralnych”, o „problem nie tyle nieznajomości etyki chrześcijańskiej”, co raczej o „problem sensu fundamentów i kryteriów postawy moralnej”103. Zawsze skutkiem takiego przewrotu etycznego jest również osłabienie znaczenia grzechu do tego stopnia, że w końcu przyznaje się, iż grzech istnieje, ale nie wiadomo, kto go popełnia.


Zanika wreszcie poczucie grzechu wówczas — co może się zdarzyć w nauczaniu młodzieży, w środkach społecznego przekazu, w wychowaniu rodzinnym — gdy bywa ono błędnie utożsamiane z chorobliwym poczuciem winy czy też ze zwykłym przekroczeniem norm i przepisów prawnych.


Utrata poczucia grzechu jest zatem jakąś formą lub owocem negacji Boga: nie tylko w postaci ateizmu, lecz także sekularyzmu. Jeżeli grzech jest zerwaniem synowskiego stosunku z Bogiem po to, by prowadzić własne życie poza posłuszeństwem wobec Niego, to grzechem jest nie tylko negacja Boga; grzechem jest również żyć tak, jak gdyby On nie istniał, wykreślać Go z codziennego życia. Model społeczeństwa kalekiego czy pozbawionego równowagi w jednym lub drugim znaczeniu, który często bywa lansowany przez środki społecznego przekazu, niemało przyczynia się do stopniowej utraty poczucia grzechu. W takiej sytuacji zatarcie czy osłabienie poczucia grzechu jest skutkiem bądź odrzucenia w imię dążenia do osobistej autonomii jakiegokolwiek odniesienia do transcendencji; bądź podporządkowania się wzorcom etycznym narzuconym przez powszechną zgodę czy zwyczaj, nawet jeżeli potępia je sumienie jednostkowe; bądź dramatycznych warunków ucisku społeczno-ekonomicznego, w jakich żyje wielka część ludzkości, i z których rodzi się tendencja do dostrzegania błędów i win jedynie w wymiarze społecznym; bądź też, i nade wszystko, jest skutkiem zatarcia się idei ojcostwa Bożego i panowania Bożego nad życiem człowieka.


Nawet w dziedzinie myśli i życia kościelnego pewne tendencje prowadzą w sposób nieuchronny do zaniku poczucia grzechu. Niektórzy, na przykład, dążą do zastąpienia przesady występującej w przeszłości inną przesadą: przechodzą od widzenia grzechu wszędzie do niedostrzegania go nigdzie; od zbytniego akcentowania lęku przed karą wieczną do głoszenia miłości Bożej, która miałaby wykluczać wszelką karę za grzech; od surowości stosowanej w celu wyprostowania błędnych sumień do pozornego poszanowania sumienia do tego stopnia, że przestaje istnieć obowiązek mówienia prawdy. Należy tu jeszcze dodać, że zamęt wywołany w sumieniach wielu wiernych w wyniku rozbieżności poglądów czy nauczania teologii, w kaznodziejstwie, w katechezie, w kierownictwie duchowym — w odniesieniu do trudnych i delikatnych problemów moralności chrześcijańskiej, doprowadza do obniżenia czy niemal do zaniku prawdziwego poczucia grzechu. Nie można też pominąć milczeniem pewnych braków w praktyce Pokuty sakramentalnej: zaliczyć do nich trzeba skłonność do zacierania kościelnego znaczenia grzechu i nawrócenia poprzez sprowadzanie ich do wymiaru faktów jedynie indywidualnych, czy wręcz przeciwnie, skłonność do negowania osobowego wymiaru dobra i zła na rzecz uznawania jedynie ich wymiaru wspólnotowego; do nich należy również, nigdy nie zażegnane całkowicie, niebezpieczeństwo spowszedniałego rytualizmu, który odbiera Sakramentowi jego pełne znaczenie i skuteczność wychowawczą.


Grzech osobisty i grzech społeczny


16. Grzech w znaczeniu prawdziwym i właściwym jest zawsze aktem konkretnej osoby, ponieważ jest aktem wolności poszczególnego człowieka, a nie zaś aktem grupy czy wspólnoty. Człowiek ten może być uwarunkowany, przymuszony, przynaglony przez istotne i działające z siłą czynniki zewnętrzne, może również ulegać skłonnościom, wadom, przyzwyczajeniom związanym z jego własnym stanem. W wielu przypadkach owe czynniki zewnętrzne i wewnętrzne mogą w mniejszym lub większym stopniu ograniczyć jego wolność, a zatem zmniejszyć także odpowiedzialność oraz winę. Jest jednak prawdą wiary, którą potwierdza również nasze doświadczenie i rozum, że osoba ludzka jest wolna. Nie można lekceważyć tej prawdy, obarczając grzechem poszczególnego człowieka, rzeczywistość zewnętrzną — struktury, systemy itd. Oznaczałoby to poza wszystkim innym przekreślenie godności i wolności osoby, które się przejawiają — nawet w sposób negatywny i katastrofalny — również i w odpowiedzialności za popełniony grzech. Dlatego w każdym człowieku nie ma niczego bardziej osobistego i nieprzekazywalnego, jak zasługa cnoty czy odpowiedzialność za winę.


Grzech, będący czynem osoby, wywołuje najpierw i przede wszystkim skutki w samym grzeszniku: w jego relacjach z Bogiem, który jest fundamentem ludzkiego życia; w jego duszy, osłabiając wolę i zaciemniając rozum.


W tym punkcie musimy zatem zadać sobie pytanie, do jakiej rzeczywistości odwoływali się ci, którzy podczas przygotowań do Synodu i w czasie jego trwania często mówili o grzechu społecznym. Wyrażenie i pojęcie, jakie za nim się kryje, posiadają różne znaczenia.


Mówiąc o grzechu społecznym trzeba przede wszystkim uznać to, że ze względu na ludzką solidarność, równie tajemniczą i niepojętą, co rzeczywistą i konkretną, grzech każdego człowieka w jakiś sposób dotyka innych. Jest to drugie oblicze owej solidarności, która na poziomie religijnym rozwija się w głębokiej i wspaniałej tajemnicy wspólnoty świętych (świętych obcowania), dzięki której możliwe było stwierdzenie, że „każda dusza, która się podnosi, dźwiga świat”72. Temu prawu wstępowania odpowiada, niestety, prawo zstępowania; stąd można mówić o wspólnocie grzechu: dusza, która upada przez grzech, pociąga za sobą Kościół i w pewien sposób cały świat. Innymi słowy, nie ma grzechu, nawet najbardziej wewnętrznego i tajemnego, najściślej indywidualnego, który odnosiłby się wyłącznie do tego, kto go popełnia. Każdy grzech rzutuje z mniejszą lub większą gwałtownością, z mniejszą lub większą szkodą na całą strukturę kościelną i na całą ludzką rodzinę. W tym pierwszym znaczeniu można bezsprzecznie przypisać każdemu grzechowi charakter grzechu społecznego.


Niektóre grzechy stanowią jednak, ze względu na ich przedmiot, zamach skierowany przeciwko bliźniemu — a ściślej, mówiąc językiem ewangelicznym — przeciwko bratu. Są one obrazą Boga, ponieważ obrażają bliźniego. Grzechy te zwykło się określać jako społeczne; jest to drugie znaczenie terminu. W tym sensie społeczny jest grzech przeciwko miłości bliźniego, tym cięższy w Prawie Chrystusowym, że w grę wchodzi drugie przykazanie, które jest „podobne do pierwszego”73. Społeczny jest w równym stopniu każdy grzech popełniony przeciwko sprawiedliwości bądź w odniesieniach osoby do osoby, bądź osoby do wspólnoty, bądź też wspólnoty do osoby. Społeczny jest każdy grzech przeciwko prawom osoby ludzkiej, poczynając od prawa do życia, nie wyłączając prawa nienarodzonych, czy przeciwko nietykalności fizycznej, każdy grzech przeciwko wolności drugiego, zwłaszcza przeciwko najwyższej wolności, jaką jest wolność wyznawania wiary w Boga i wielbienia Go; każdy grzech przeciwko godności i czci bliźniego. Społeczny jest każdy grzech przeciwko dobru wspólnemu i jego wymogom w całej rozległej sferze praw i obowiązków obywatelskich. Społeczny może być grzech popełniony czynem lub zaniedbaniem ze strony przywódców politycznych, ekonomicznych, związkowych, jeśli mając po temu władzę, nie angażują się z roztropnością w dzieło ulepszenia czy przemiany społeczeństwa według wymogów i możliwości na danym etapie dziejów; także ze strony pracowników, którzy nie dopełniają obowiązku obecności i współpracy w budowaniu przez przedsiębiorstwa dobrobytu dla nich, dla ich rodzin i dla całego społeczeństwa.


Trzecie znaczenie grzechu społecznego dotyczy stosunków pomiędzy różnymi wspólnotami ludzkimi. Stosunki te nie zawsze są w zgodzie z zarnysłem Boga, który pragnie, by na świecie panowała sprawiedliwość, wolność i pokój wśród jednostek, grup i narodów. Stąd walka klas, bez względu na to, kto jest za nią odpowiedzialny, niekiedy ten, kto ustala jej reguły, stanowi zło społeczne. Stąd uporczywe przeciwstawianie się bloków państw innym blokom, jednego narodu — innemu narodowi, grup — innym grupom w łonie tego samego narodu również stanowi zło społeczne. W obydwu przypadkach należy postawić pytanie, czy za owo zło, czyli za grzech, można przypisywać komuś moralną odpowiedzialność. Trzeba przyznać, że takie rzeczywistości i sytuacje, jak wyżej wskazane, w swym upowszechnieniu, a nawet gigantyczności jako fakty społeczne prawie zawsze stają się anonimowe, podobnie jak złożone i nie zawsze możliwe do rozpoznania są ich przyczyny. Dlatego jeżeli mówi się o grzechu społecznym, to określenie to ma tutaj znaczenie wyraźnie analogiczne. W każdym razie mówienie o grzechach społecznych, choćby w sensie analogicznym., nie powinno nikogo skłaniać do pomniejszania odpowiedzialności jednostek, ale winno być odwołaniem się do sumień wszystkich, aby każdy we własnym zakresie podjął w poważny, sposób i z odwagą odpowiedzialność za zmianę istniejącego zła i sytuacji, z którymi nie można się pogodzić. Przyjąwszy w sposób jasny i jednoznaczny to założenie, trzeba od razu dodać, że niesłuszne i nie do przyjęcia jest często dziś spotykane w niektórych środowiskach takie rozumienie grzechu społecznego74, które przeciwstawiając niezbyt wyraźnie grzech społeczny grzechowi osobistemu, mniej lub bardziej nieświadomie prowadziłoby do złagodzenia lub prawie przekreślenia grzechu osobistego, dopuszczając jedynie istnienie winy i odpowiedzialności społecznej. Według takiego rozumienia, w którym łatwo dostrzec jego zależność od ideologii i systemów niechrześcijańskich — może, odrzuconych dzisiaj przez tych, którzy niegdyś byli ich oficjalnymi zwolennikami — praktycznie każdy grzech byłby społeczny w tym sensie, że może być przypisany nie tyle moralnemu sumieniu osoby, ile nieokreślonemu bytowi i zbiorowości anonimowej, którą może być sytuacja, system, społeczeństwo, struktury, instytucje.


Otóż Kościół, gdy mówi o sytuacjach grzechu lub go piętnuje, jako grzechy społeczne pewne sytuacje czy pewne zachowania zbiorowe większych czy mniejszych grup społecznych lub wręcz całych narodów i bloków narodów, wie i głosi, że takie wypadki grzechu społecznego są jednocześnie owocem, nagromadzeniem i zbiorem wielu grzechów osobistych. Chodzi o grzechy najbardziej osobiste: tego, kto powoduje lub popiera nieprawość albo też czerpie z niej korzyści; tego, kto mogąc uczynić coś dla uniknięcia lub usunięcia czy przynajmniej ograniczenia pewnych form zła społecznego, nie czyni tego z lenistwa, z lęku czy też w wyniku zmowy milczenia lub zamaskowanego udziału w złu, albo z obojętności; tego, kto zasłania się twierdzeniem o niemożności zmiany świata; i również tego, kto usiłuje wymówić się od trudu czy ofiary, podając różne racje wyższego rzędu. Prawdziwie odpowiedzialne są więc osoby.


Sytuacja — a więc także instytucja, struktura, społeczeństwo — nie jest sama przez się podmiotem aktów moralnych; dlatego nie może być sama w sobie dobra lub zła.


Na dnie każdej sytuacji grzechu znajdują się zatem zawsze osoby, które grzech popełniają. Jest to tak dalece prawdziwe, że gdy dana sytuacja może być zmieniona pod względem strukturalnym i instytucjonalnym siłą prawa lub — jak często się niestety zdarza — prawem siły, to w rzeczywistości taka zmiana okazuje się niepełna, krótkotrwała, a w ostateczności daremna i nieskuteczna — i nawet przynosząca odwrotny skutek — jeśli nie towarzyszy jej nawrócenie osób bezpośrednio czy pośrednio za tę sytuację odpowiedzialnych.
" Jan Paweł II






Jest to, co przekracza nasze istnienie ziemskie, co możemy symbolizować, czyli za pomocą tego, co materialne odsyłać do sensu, który poza materię wykracza.
Jednakże również to, co nas nie przekracza, to, co materialne, immanentne ma swoją wartość, ma samo w sobie sens. Ów sens wynika z tego, że to Bóg Stworzył materię i przewidział dla niej taki, a nie inny porządek- ład- kształt. Przewidzieć więc On musiał dla jej elementów takie, a nie inne miejsce w owym porządku- miejsce właściwe, które przecież z racji wszechzwiązku elementów Kosmosu polega na takiej ,a nie innej relacji do innych tego Ładu Elementów. I właśnie to „właściwe rzeczom miejsce” nazywa się czystością. Bo przecie przykładowo ziemia staje się brudem dopiero gdy znajdzie się na człowieczym ubraniu. Wcześniej nim nie była, bo znajdowała się na właściwym sobie miejscu. Dlatego też pewne formy rzeczywistości materialnej wymagają kryteriów, stałych zasad wskazujących na porządek i działanie względem innych bytów, na ową czystość.


Poszczególne elementy materii możemy rozpatrywać jako uporządkowanie elementów mniejszych- jako relacje i reakcje zachodzące między nimi. Ale i to, co widzialnie wyodrębniamy jako pojedyncze całości- np. ciało ludzkie, też wchodzi w reakcje i relacje z innymi elementami, z konieczności ma miejsce względem reszty świata którego jest częścią.
Istnieje więc też właściwy, czyli wynikający z Bożej Perspektywy Stwórczej porządek relacji (w nich reakcji) między ciałami.


Nasza kultura niestety przykleiła temu, co nas samo pociąga i nie wymaga etykietę „tego, co wynika z naturalnej potrzeby, z wolnego wyboru”, a temu, co wymaga trudu naklejono zaś naklejkę z nośnym napisem: „zniewolenie przez sztuczne prawo, skrępowanie zasadami”. To się tyczy również innych elementów kultury i mentalności, niestety przyjmowanych entuzjastycznie przez wielu dobrych chrześcijan, którzy jak ufam są tu raczej ofiarami, którym pragnę pomóc w realizacji ich celów. Bo to, co kultura wskazała im jako realizację owych celów, jest w rzeczywistości(zakamuflowanej) ich zaprzeczeniem. Ale my często o tym nie wiemy. A jak się dowiemy, to musimy innych przestrzec. Jeśli ja się dowiem o jakimś złu, to nie mogę milczeć! Nie mogę nie badać, nie mogę nie tworzyć dobrej alternatywnej kultury! To nic, że moje wysiłki są kroplą w morzu. W końcu z kropel zrobi się morze. Ale jak nie będzie kropel, to i morza nie będzie! Tak więc mam nadzieję, że i inni będą chcieli pomóc mi w odnajdywaniu dróg do Prawdy.


Rezygnując z kształtowania wszelakich form naszego życia jako uobecniających Boski Ład- oddajemy je nieuświadomionym przez nas ich "porządkowaniom"-bardzo często wykorzystywanym przez ideologie i ośrodki zysku. Te za pośrednictwem form kulturowych-mód, nowinek, rozrywek- które przez nas uznawane są za obojętne moralnie, przemycać mogą pewne tresci- które zmieniają powoli nasz sposób myślenia tak, byśmy wybierali to, co dla grup propagujących te ideologie jest korzystne, a co często jest sprzeczne z naszą dotychczasową wiarą.



"Bo jak ktoś nie żyje tak, jak wierzy, to zaczyna wierzyć tak, jak żyje"