W muzyce metalowej podobała mi się moc.
Ale trzeba wypreparować tą moc od agresji. Można przejąc metalową moc, otwarte głosy(bo zdzierania zchrypiałych gardeł nie lubię) . Przykład tego jest choćby tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=rQHPszuhlas
http://www.youtube.com/watch?v=VjKZacmbQ-g
http://www.youtube.com/watch?v=sRogtbUclEE&list=PL9B863DADD26D5B85
https://www.youtube.com/watch?v=0scvRUiz4L4
W muzyce pop, techno, disco, w przeróżncyh odmianach rocka, są elementy agresywnego transu analogiczne do tego co jewst agresywne w metalu. Często niestety nie mają metalowej mocy, ale słodycz, która czyni całą mieszankę takim oszukańczym przemycaniem dionizyskiego przeżycia, które jest sprzeczne z chrześcijaństwem .występuje ono również w muzyce zwanej chrześcijańską.
To nie jest więc problem tylko black metalu, ale bardziej może całej muzyki o dionizyjskim charakterze.
Opisuję ten problem tutaj: http://misjakultura.blogspot.com/2013/01/zy-rock.html
To jest problem zapomnienia, że formy materialne nie są obojętne, symbolicznie, treściowo, czy moralnie. One znaczą(nie tylko słowa znaczą), i działają.
Można mówić o dwóch typach kultu. Ten pierwszy można określić również za F. Nietschem dionizyjskim, a te drugie apollińskim. pierwszy polega m. in. na przeważającej roli doświadczeń transowych, wyzwolenia od porządku-formy, instytucji. Innymi słowy, jak pisała Mary Douglas wiążąc rolę transu z tendencją antyrytualistyczną(sprzeczną z katolicyzmem- bo Msza święta jest Doskonałym Rytuałem- a jednak przez katolików przyjmowaną): „trans, jako forma oddzielenia będzie tym bardziej zaakceptowany i przyjmowany im słabsze będzie ustrukturyzowanie społeczności.”
Być może dlatego tak dużą akceptacją cieszą się dzisiaj takie formy kulturowe, które w ową transowość się wpisują, jak choćby koncerty muzyki zbudowanej na bazie doświadczeń ekstatycznych, które zostały uznane przez kard. Ratzingera za sprzeczne z chrześcijaństwem:
"Pomyślmy na przykład o dionizyjskim typie religii i jego muzyce, o której mówił Platon ze swego religijnego i filozoficznego punktu widzenia. W niejednej formie religii muzyka służy odurzeniu, ekstazie. Wyzwolenie człowieczeństwa z wszelkich ograniczeń, ku któremu zmierza właściwy człowiekowi głód nieskończoności, ma być osiągnięte poprzez święty obłęd, poprzez szaleństwo rytmu i instrumentów. Taka muzyka obala bariery indywidualności i osobowości; człowiek uwalnia się w niej od brzemienia świadomości. Muzyka staje się ekstazą, wyzwoleniem od własnego „ja", zjednoczeniem z wszechświatem. Zeświecczony nawrót tego typu przeżywamy dzisiaj w muzyce rockowej i pop, której festiwale są idącym w tym samym kierunku antykultem – żądzą niszczenia, zniesieniem barier codzienności i iluzją wyzwolenia od własnego „ja" w dzikiej ekstazie hałasu i masy. Chodzi tu o formy wyzwolenia, które są pokrewne działaniu środków odurzających i z gruntu przeciwstawne chrześcijańskiej wierze w zbawienie. " (Nowa Pieśń dla Pana s.193)
"Przejawem podobnej postawy są zielonoświątkowe, „charyzmatyczne” i obecne w niektórych wspólnotach protestanckich „wylania ducha”, w których dochodzi do orgiastycznych scen, konwulsyjnych ruchów ciała i bezładnego bełkotu. Współczesna muzyka rozrywkowa powstała właśnie w takich warunkach:
Dla zielonoświątkowców, jak sama nazwa wskazuje, największym darem Ducha Świętego jest dar mówienia językami, który umożliwia rozumienie, dar widzenia przyszłości i uzdrowienie. Paradoksalnie dar języków przejawia się poprzez całkowicie niezrozumiały bełkot i okrzyki „Alleluja”. Im mniej można go zrozumieć, tym bardziej wyraźny to dowód, że mówca stracił świadomość i nie ma kontroli nad tym, co jest mu przekazywane. Brak artykulacji uważa się za dowód boskiej inspiracji. Tak samo, jak „taniec w Duchu”, mimowolne okręcanie się i przytupywanie bez udziału woli, tiki, skurcze, drżenia, są oznaką błogosławieństwa.
Michael Ventura w swoim opracowaniu historii muzyki rockowej wyprowadza genealogię terminu z obrzędów czarnych niewolników w południowych stanach USA. Kołysanie /rock/ kaznodziei oznaczało tam ekstatyczny, rytmiczny śpiew psalmów. Uczestniczyła w tym śpiewie cała wspólnota. Od przełomu stulecia a prawdopodobnie o wiele wcześniej istniał termin oznaczający uprawianie muzyki rockowej w kościele. Gdy w kościele śpiewano a nawet wykrzykiwano murzyńskie pieśni, kiedy klaskano zgodnie z rytmem, gdy pot spływał strumieniami a wierni popadali w omdlenie, mówili językami, unosili się i mieli świadomość e są wyzwalani, to było to rozumiane jako przejaw obecności Ducha św., nazywano to rockowaniem w kościele. Uczestnicy liturgii uprawiali kościelny rock. Tego rodzaju muzyka wywoływała w kościele kołysanie,entuzjazm. Na tym rocku, na tej skale był oparty ten kościół /chodzi o denominacje protestanckie amerykańskiego południa/, bardziej ni na skale Piotra. Okrzyki entuzjazmu, które się rozlegały, nie były ani krzykami rozkoszy ani krzykami śmierci, ale zespalały się i dźwięczały w jednym...zarówno śpiew Little Richarda jak i Janis Joplin , Arethy Franklin i Jamesa Browna i Bruce`a Springsteena, wszystkie te krzyki wywodzą się bezpośrednio z tych kościołów.” Wspominany już berliński teolog Rolf Fisher opisał dokładnie występowanie takich” podobnych do upojenia ekstatycznych stanów”, które niegdyś występowały w czasie liturgii a dzisiaj są poszukiwane w koncercie rockowym." (Ks. W. Kulbat, No future, http://wkulbat.pl/index2.php?option=com_content&do_pdf=1&id=375 (5.12.2013))
Związek między antyrytualizmem a różnymi przejawami ekstatyczności jest również widoczny w akceptacji dla tańców towarzyskich, w których przekracza się granice dystansów obowiązujące w danej kulturze. Cechą ekstatyczności jest bowiem również zagubienie granic zmysłowości. Można się spierać o to, czy takie zachowania podpadają pod kategorię ”transu”, natomiast widać wyraźnie że ich krytyka, tak samo jak i krytyka naruszeń zasad skromności w ubiorze i zachowaniu ustępuje wraz z umacnianiem się tendencji antyrytualistycznej w Kościele. Pamiętamy krytykę polki, walca, tanga, czy „nowych tańców murzyńskich”., nieskromnych strojów, plażowania, itd. Tańce i dionizyjskie misteria Kościół zwalczał zawsze, ale wraz z utratą kontroli nad kulturą musiał zmierzyć się z problemem ukształtowania jej przez antykatolicki, antyrytualny model, który wygenerował przemiany „szalonych lat dwudziestych”, a także rewolucji obyczajowej lat 60-ych poprzedniego wieku. Nawet w samym Kościele przyjęto te zmiany, czego przykładem jest praktyczna interpretacja tzw. inkulturacji. W jej imię do Liturgii włącza się dziś i te elementy( muzykę, i taniec) różnych kultur ludowych, które wpisują się z ekstatyczne formy religii i dlatego nie są do pogodzenia z katolicyzmem.
Widzimy więc, że ma miejsce odrzucanie z kultur ludowych tego, co pomaga wierzyć, a przyjmowanie tego, co z wyznawaną wiarą jest sprzeczne. Obok przyjmowania dionizyjskich form kultu, występuje bowiem jednoczesna krytyka starej pobożności ludowej, jakoby była zakamuflowanym splotem pogańskich wierzeń.
Natura nie znosi próżni. Czytając Twój artykuł pomyślałam sobie (pierwszy raz zresztą), czy aby owe "dionizyjskie" kulty nie starają się po prostu wypełnić luki po przeżyciu, które już w głębokiej starożytności zostało wypchnięte z oficjalnej kultury w sferę zjawisk podejrzanych i negatywnych. Jest nim miłość.
OdpowiedzUsuńPróbę analizy przyczyn ciągnącej się od głębokiej starożytności mizoginii znajdziesz w tej książce:
http://chomikuj.pl/HACK_70/Ksi*c4*85*c5*bcki+txt+pdf+doc/Besala+Jerzy+-+historia/Tajemnicze+dzieje+Europy,2416130088.pdf
Otóż wiele osób najzwyczajniejszy w świecie orgazm przeżywa właśnie głęboko "ekstatycznie", chociaż u innych jest on tylko miłym, dosyć przyjemnym, ale nie "upajającym" zjawiskiem. Ci inni "ekstatycznie" mogą przeżywać na przykład górskie wędrówki (to mój przypadek) czy inne doświadczenia estetyczne. Takie rzeczy wyrzuciło się z kultury i w chrześcijaństwie obraz tego odrzucenia rzeczy "światowych" jest wciąż jeszcze bardzo silny - czego świadkami możemy być chociażby na portalu i na forum Fronda.pl. Gdzieś jednak musi się w końcu ujawnić to co wyparte i takim właśnie objawem jest moim zdaniem dekadencja.
ozbawiona religijnej podstawy kultura zaczęła pilnie potrzebować substytutu Boga i religijności. Stąd wynikła tendencja do wyszukiwania i kreowania ziemskich obiektów kultu. Powstało pole rozwoju zastępczej religijności, kreującej bóstwa, otaczane zastępczym kultem. Coraz śmielej w rolę przedmiotu kultu zaczął wchodzić sam człowiek, tworząc model, najpierw, natchnionego artysty, a z czasem – gdy środki techniczne na to pozwalały – idola mas+
OdpowiedzUsuńTa cecha wykorzenionej duchowo kultury jest szczególnie widoczna dzisiaj, gdy obserwujemy potężne mechanizmy kreowania idoli i równie potężny rynek zbytu już wykreowanych, zapełniany masowo przez adeptów ich kultu. Por. uwagi J. Ratzingera o dzisiejszej muzyce mas
https://www.liturgia.pl/O-spiewie-naboznym-czesc-VI/
ps. mnie też Bóg wyleczył z metalu (potem techno).
Bóg zapłać za cenne uzupełnienie. Zróbmy znakiem wiary wszystko! Nie pozwólmy by próżnię semiotyczną zapełniły znaki innych kryptowiar! Dzięki za artykuł
UsuńZ Bogiem!
To Ty?
Usuń