piątek, 14 czerwca 2013

Prawo Boże, neutralne, czy uniwersalne?


Oczywiste jest, że ateiści, muzułmanie, nie będą się zgadzać z katolickimi zasadami. Ale to właśnie pokazuje, że nie ma neutralności światopoglądowej. Tu będzie konflikt, nie da się inaczej. Ateiści walczą o prawo ateistyczne(a nie jak twierdzą "neutralne”) Natomiast katolicy powinni walczyć o prawo katolickie.
I też nie wymagać od ateistów żeby się zgodzili na jakieś prawo uniwersalne, prawo przyrody, bo dla nas katolików) uniwersalne jest prawo katolickie(katholikos-powszechny), dla muzułmanów uniwersalne są zasady muzułmańskie). Jak szukamy jakichś kompromisów z innymi religiami, wypadkowych wartości, to robimy głupio. Katolik powinien dążyć do tego, by prawo było katolickie. Muzułmanin do tego, by prawo było muzułmańskie. Ateista, by nie uwzględniało punktu widzenia żadnej religii. Oczywiste. Inne działanie jest nielogiczne.

Jeśli chcemy walczyćo prawo zgodne z naszym sumieniem, to nawracajmy na nasz światopogląd. Przekonywanie do tego, by nie nawracać na swój światopogląd jest nielogiczne, bo też jest nawracaniem. Relatywistyczna wiara w to, że nie ważne jaka relgia też jest elementem jakiegoś światopoglądu. Nie jest bynajmniej neutralna. Nie jest dlatego, że przynajmniej ja się z nią nie zgadzam. No i zapewne nie tylko ja.


Konflikt będzie. Ale między "neutralnością" a każdą z rzekomo bronionych przez nią religii jest sprzeczność. Bo ta neutralność przejmuje nadrzędne miejsce religii.

Zrozumiałe, że ktoś komu się nie podobają wartości katolickie nie będzie chciał wg nich kształtować prawa. Ale dla nas katolików każde prawo niekatolickie jest niedopuszczalne. Będzie konflikt? Będzie. Ale czy i dziś nie ma konfliktu między socjalistą, a liberałem, między muzułmaninem, a katolikiem, między feministką, a patriarchalistą, między pro-liferem, a aborcjonistą, między relatywistą a wyznawcą jedynej Prawdy? To nie jest tak, że konflikt między światopoglądami jest czymś, co uczepiło się jak rzep psiego ogona do różnych światopoglądów, kultur i religii i nie stanowi ich istoty. Konflikt ten jest nieunikniony, bo istnienie różnych wyznań i światopoglądów wynika z tego konfliktu.

Neutralność światopoglądowa

    Człowiek działa na podstawie świadomości, której koniecznością jest rozum.
A świadomość zakłada posiadanie jakichś wyjściowych założeń, przesłanek, które są narzędziami rozumienia, myślenia, wybierania, oceniania. Te przesłanki mogą się komuś nie podobać...
Religia jest zespołem takich wyjściowych, nadrzędnych i totalnych założeń.
Neutralne dla katolika jest to, co katolickie, co nie kłóci się z nauką Kościoła. Dlatego jeśli ktoś jest katolikiem, to musi, również w polityce opierać się w swych poczynaniach na światopoglądzie katolickim. Wtedy owszem, będzie niezgoda z innymi stanowiskami światopoglądowymi, ale dlatego właśnie Chrystus powiedział:
"Nie przyszedłem dać światu pokój, ale rozłam"
    Każdy uważa, że jego podstawy światopoglądowe są uniwersalne i neutralne.  Nawet jeśli ktoś uważa, że nie ma uniwersalnej prawdy, to jednak sam sobie zaprzecza, bo dla niego uniwersalną zasadą jest brak uniwersalnej zasady. I jeśli ktoś uznaje istnienie jednej prawdy, to wg niego nie ma racji.
    Sprzeczne z moimi poglądami na przykład jest  obecne uznanie "neutralnych wartości etycznych". Nie ma czegoś takiego. A raczej każdy uważa, że jego podstawy światopoglądowe są neutralne i obiektywne.  Bo nie istnieje coś takiego, jak uniwersalna miłość, uniwersalne braterstwo, uniwersalna wolność. A raczej każdy swoje wartości uważa za totalne- Palikot chce, by wszyscy zgadzali się ze świeckością państwa w jego rozumieniu i co logiczne chce wg tego kształtować prawo. Czemu katolik nie chce kształtować prawa wg własnych przekonań?


Okazuje się, że taka "neutralność" laicka to bujda. Jak ktoś wiesza Krzyż w parlamencie to nie jest neutralny, tylko prochrześcijański. Jak ktoś – przeciwnie – nie pozwala wieszać krzyża w parlamencie, czy nie zabrania aborcji, albo małżeństw homoseksualnych, to nie jest neutralny wobec chrześcijaństwa, ale z nim niezgodny...
***************

"Czy wyrażanie poglądów, nawet głośne głoszenie ich - jest od razu ich narzucaniem?"
            W pewnym sensie jest, bo jak ten głoszony pogląd jest wszechobecny i silny, to człowiek może nawet nie spostrzec się kiedy zaczyna wg niego myśleć.  Tylu ludzi znam, którzy się zapierali, że się nie zmienią jak wejdą w jakieś środowisko, bo oni "mają swój rozum". Po czasie okazywało się to czczym gadaniem. Nawet nie zauważyli, kiedy im się odmieniło tak,  że to, co kiedyś nazywali złem dziś uważają za dobre.
Problem jest spowodowany w dużej mierze tym, że ludziom wmówiono, że  sposoby życia, rozrywki, mody, są obojętne wobec głębi serca, nie mają na nią wpływu. Wmówiono też im zgodnie z autonomizacyjnym schematem naszych czasów, że człowiek jest całkowicie niezależny, autonomiczny i otoczenie na niego nie wpływa.
I to spowodowało paradoksalnie, że człowiek utracił dużą część swej niezależności, bo stracił czujność.
W społeczeństwach tradycyjnych oczywiste było, że
"z jakim przestajesz, takim się stajesz",
że "jak ktoś nie żyje tak, jak wierzy, to zaczyna wierzyć tak, jak żyje."
Dlatego też nie pozwalano się dzieciom bawić w złym towarzystwie, Kościół zakazywał przebywania w towarzystwie, okolicznościach które były okazją do grzechu, itd...
A dzisiaj ludzie mniej wierzą w taki wpływ i dlatego się nie bronią przed  nim. A przez to wpływ ten bardziej ingeruje w ich tożsamość, co jest wykorzystywane przez tych, którzy nie zapomnieli  o mechanizmie socjopsycholoczignym wyrażonym w powyższych przysłowiach. 
I w ten sposób paradoksalnie człowiek wierzący, że jest autonomiczny, że kultura nie wpływa na jego poglądy, staje się bardziej zniewolony niż ten, kto jest świadom mechanizmów narzucania światopoglądu i może się przed nimi bronić, nawet wewnętrznie opierać.
Poza tym głoszenie poglądów i działanie wg nich jest narzucaniem ich dzieciom, które się w ich zasięgu znajdują. W ten sposób rodzice "narzucają" swoim dzieciom światopogląd za pomocą "przemocy" symbolicznej
            Czy narzucanie zakłada siłę? Tak, tylko dlaczego cały czas bierzemy pod uwagę tylko "siłę fizyczną" istnieje takie pojęcie jak "przemoc symboliczna" i przemoc ta nie jest niczym złym, bo po prostu jest. Jest niezbywalnym, mechanizmem społecznym
Sposobem na bycie wolnym w jej obrębie jest uświadomienie sobie własnej zależności od reszty systemu rzeczywistości i uczciwe jasne deklarowanie poglądów, a nie mydlenie oczu ich "neutralnością" i "wolnośćią" i "równością"
Bez tej świadomości jesteśmy jak trawa na wietrze.
Przyczyną zniewolenia bywa więc   zbytnia wiara
w to, że nic nas nie zniewala
Tolerancja to element światopoglądu, dlatego ma granice
            Tolerancja też jest czymś, co może się komuś nie podobać, dlatego wprowadzanie jej w praktykę jest " narzucaniem"...A może lepiej nazwijmy to narzucanie zwyczajnym wpływem.
            Istnieje również narzucanie bez cudzysłowu,  które nie jest zwyczajnym, naturalnym wpływem , a jednak też jest  k o n i e c z n e .  Bo kiedy bronimy w imię prawa, w imię władzy społeczeństwo przed tymi, co np. wierzą, że trzeba składać ofiary z ludzi, to  n a r z u c a m y   tym składającym ofiary z ludzi swój brak przemocy.  Jeśli uważamy, że aborcja jest morderstwem, to chcemy innym  n a r z u c i ć  zakaz aborcji. Kiedy natomiast ktoś uważa, że zakaz aborcji jest zamachem na wolność to chce  wg tych pierwszych pozwalać na mordowanie dzieci, czyli           n a r z u c a ć   im konieczność przynajmniej tolerowania morderstw. A katolik tego tolerować nie może.
Narzucania nie da się uniknąć.
Możemy tylko zadawać pytanie:
Jakie są  g r a n i c e  narzucania?( które jest drugą stroną pytania- jakie są granice wolności?)
 Ale i te granice, które musimy ustalić, zawsze mogą być dla kogoś "nieuprawnionym zniewalaniem."

Paradoks tolerancji,
paradoks narzucania,
paradoks zniewolenia,
paradoks wolności,
są paradoksami dlatego, że zapominamy,
ze tolerancja jest elementem światopoglądu i ma granice.
I to określone w tym światopoglądzie granice. 

            Człowiek nie może się wyzbyć subiektywności, światopoglądu i to jest kluczowe dla zrozumienia sprawy.
A nie kto inny jak jednostka podejmuje działania, które dotyczę wspólnoty.
We wspólnocie są osoby, którym może się działanie tej jednostki nie podobać.
A jednak trzeba podejmować jakieś decyzje.
Co więcej: trzeba kiedyś zakończyć dyskusję i opowiedzieć się po którejś ze stron.
Trzeba gdzieś zamknąć wszelkie "ale" i podjąć decyzję, która dalej komuś się nie podoba. Taka jest natura działania społecznego.
            Ja, jako katolik toleruję ludzi innych wyznań i większą część ich zachowań dlatego, że to Chrystus uczył, że człowiek jest wolny i dlatego nie można go nawracać na siłę. Ale to nie jest jakiś pogląd niezależny od mojej religii. To jest pogląd, który jest jej  e l e m e n t e m .   Ta tolerancja ma jednak granice tam, gdzie pojawia się zgorszenie, zły wpływ związany z mechanizmem który można wyrazić w słowach: "Z jakim przestajesz, takim się stajesz"

Okazuje się, że to, co nam kultura kazuje nazywać narzucaniem, to błędne pomieszanie kilku jakości. Dwie z nich już wymieniliśmy: narzucanie i wpływ. Trzecią jest zwyczajne przekonywanie.

Jeśli zabraniasz mi przekonywać Ciebie do tradycyjnego wpływu religii na wszystko(w tym na politykę) i w ogóle do mojej religii, nazywając to narzucaniem to sam sobie zaprzeczasz.  Według Twojej definicji narzucasz mi niemożność narzucania Tobie. Nielogicznie to brzmi, ale dlatego, że to błędna definicja. Przekonujesz mnie, że nie powinienem przekonywać.
Zdecyduj się.( Mam nadzieję, że to nie do Ciebie Czytelniku drogi:-)
Nazywasz narzucaniem i zniewalaniem jeszcze coś innego - Kształtowanie przez polityków prawa publicznego wg ich religii i oficjalne tego potwierdzanie. To jest narzucanie i zniewalanie wobec tych, którzy tej religii nie wyznają.

Nie możemy się spierać o to, czy religia, bądź inny powinny mieć wpływ na politykę, ale o to jaka religia, jaki światopogląd.
Nie możemy wylewać dziecka z kąpielą i gadać, że jak muzułmanie w imię religii zabijają, czy jak ktoś w imię chrześcijaństwa zabijał, to trzeba usunąć wpływ religii na politykę. Granice tolerancji są zależne od światopoglądu i religii. 
Granice wolności nie kończą się na cielesnej krzywdzie

Powietrze, którym oddychamy
to, co jemy
wpływa na nas
Tak samo wpływają na nas
poglądy  które są wszechobecne,
które wdzierają się do naszej świadomości
przez mody,
rozrywki,
sposoby bycia

Zagrożenie dla duszy jest gorsze niż zagrożenie dla ciała.

Istnieje taki mechanizm socjopsychologiczny, który sprawia, że człowiek nawet nie wie kiedy zaczyna stawać się taki, jak jego otoczenie. I dlatego jeśli nie chce się takim stać to powinien to otoczenie zmienić. Bo mówienie,  ktoś siłą własnej woli nie ulegnie jest oszukiwaniem natury ludzkiej.  Dlatego w kulturach ludowych tak dużą rolę przywiązywano do obrony dzieci przed zgorszeniem .
Dlatego mądre sprawdzone przysłowie mówi:
"Z jakim przestajesz, takim się stajesz"

To miał na myśli Jezus, w swoich słowach o zgorszeniu
Bo my dziś nie rozumiemy słowa "zgorszenie".
A zgorszenie, to właśnie zły przykład, który przemienia naszą mentalność...
Jeśli ktoś więc będzie wymagał ode mnie, bym przystał na taką definicję tolerancji, i granic wolności, która nie uwzględnia duchowych, czy nawet psychologicznych wpływów na człowieka, to  będzie wymagał ode mnie bym wyrzekł się swojej religii. Ja się na to nie zgadzam. Ktoś mnie może w konsekwencji do sądu podać, jeśli ta niezgoda przybierze praktyczny wymiar. I wtedy przegram, jeśli sąd zastosuje taką definicję granic wolności. I wtedy będę dyskryminowany z powodu moich niematerialistycznych, katolickich poglądów. Oto dlaczego Te całe współczesne definicje granic wolności, pluralizmu, tolerancji, to samozaprzeczająca sobie bzdura.



Religia w Polityce
Konieczność Intronizacji,
mającej wartość wychowawczą, jawną i kształtującą świadomość. Konieczność, która jest wynikiem błędnej idei wpojonej ludziom- że "religia się nie może do niczego mieszać".

            W Polityce cały czas trza decydować, co dobre, a co złe, co właściwe, a co nie, co sprawiedliwe, a co nie. Skąd wiemy co dobre, a co złe, co słuszne, i sprawiedliwe?  Nie, nie z jakiejś bliżej nieokreślonej "głębi serca". To właśnie religia wskazuje co dobre i słuszne i sprawiedliwe, a co nie. Dlatego jeśli ktoś jest politykiem i człowiekiem religijnym, to konsekwentnie oczywiste jest, że podstawowe kryteria jego wyborów politycznych będą również religijne. To, że  różne religie mogą mieć sprzecznie  owe kryteria, to oczywiste tak jak to, że ludzie mają różne poglądy.  I dlatego decyzje polityczne ludzi o różnych poglądach będą się różnić. Przecie absurdalne byłoby twierdzenie, że nie można mieszać liberalizmu z polityką, socjalizmu z polityką, itd... Absurdalne byłoby twierdzenie, że te nurty myślowe dotyczą tylko samych siebie, są autonomiczne wobec praktyki...Normalne.
            Skoro ktoś jest katolikiem to nie może przekonań katolickich- gdy podejmuje decyzje polityczne zawieszać, żeby innych nie razić, żeby innym ich nie narzucać. Będzie raził, będzie narzucał. Będzie, nawet wtedy, gdy zawiesi przekonania katolickie i posłuży się tzw. "neutralnymi". Każde zawieszenie pobudek katolickich jest wyrzeczeniem się wiary, bo religia, czy jak kto woli wiara, jest światopoglądem totalnym, z natury rości sobie prawo do bycia podstawą każdej decyzji. Każdą decyzję trzeba weryfikować w świetle religii, którą się wyznaje. Inaczej ta religia jest martwa.
            Kto ma większą siłę i poparcie ten będzie decydował, która religia, czy który światopogląd powinien być podstawą działań politycznych. Normalne. A mówienie o tak zwanej neutralności światopoglądowej-różniącej się od wyznawanego poglądu to nieuczciwość.
            W pewnym momencie  rozwinęło się to, co było zawsze dla człowieka pokusą- skupienie się na dobrobycie tu, na ziemi, jak na ostatecznym szczęściu. To wymagało, żeby religie dawne, a szczególnie ta katolicka,( która była realizacją tego, czego dawne religie poszukiwały) przestały pełnić sobie właściwą funkcję. Bo ta religia wskazywała ostateczny cel gdzieś ponad i stawiała wymagania, które z punktu widzenia tego, kto myśli o doczesnym tylko dobru, pokoju, zgodzie, czy majątku, są bezzasadne i utrudniające. Do osiągnięcia zaś tego celu trzeba było innej nadrzędnej zasady, której cele były doczesne.
            Tą zasadą próbowano uczynić różne bóstwa: Rozum- uznawany za przeciwstawienie zabobonnej wiary religijnej, później: naród[1], postęp, pluralizm, neutralność światopoglądową, wolność wszystkich religii...
            W  imię tej zasady-narzuconej konwencji, uznanej za obiektywny sposób widzenia świata  zazwyczaj wymaga się, żeby ze swoich poglądów rezygnowali w działaniach publicznych, w tym politycznych katolicy, czy inni przedstawiciele dawnych religii. Natomiast nikt nie każe zawiesić swych poglądów tym, którzy wyznają kryptoreligie socjalizmów, liberalizmów, bliżej niesprecyzowanych "konserwatyzmów".
            To zwykłe zakłamania. Czyje? Nie wiem, nie mnie dociekać. Wielce prawdopodobnym jest zaś, że wyznawcy tych nieprawd wierzą szczerze w ich prawdziwość i obiektywność.  Jak każde zakłamanie wprowadzają one sprzeczność wewnętrzną do światopoglądu ludzi. Dlatego światopogląd ten nazwać można ułomnym. Bo w jego łonie "godzić" można sprzeczne elementy.
            Na jakiej zasadzie taka sprzeczność jest przyjmowana? Na zasadzie równie kłamliwej. Nazywano ją różnie- sekularyzacją, autonomizacją, uwolnieniem spod religijnych pęt. Takie zakłamanie było potrzebne, by móc ludzi religijnych wciągnąć w wir nowego ładu społecznego, którego nadrzędną zasadą był doczesny dobrobyt. W jego imię dotychczasowa religia straciła wszechwpływowość a więc swą konieczną cechę. Bo jej wpływ ograniczono do "sfery religijnej", a wszelkie próby rzeczywistej religijności ingerującej swymi kryteriami we wszystkie sfery życia, kwitować zaczęto negatywnie wartościowanymi etykietami- "fundamentalizmów", "mieszania się religii do polityki", "zniewalania",  itd...
Katolik w polityce
            Państwo obejmuje ludzi różnych wyznań. Religie są różne, dlatego, że mają sprzeczne podstawy moralne.  Różne wyznania i światopoglądy mają zasady wzajem wykluczające się, ale próba oderwania się w decyzjach politycznych od zasad jednego z tych światopoglądów, żeby nie godzić w inne, paradoksalnie godzi w podstawowy aspekt religii, również katolickiej- we wszechwpływowość- regulację moralną wszystkich sfer życia. W tej całościowości zawiera się wiele elementów fundamentalnych, które przez swą laicyzację mogą być zagrożone. Bo dla jednych poważnym wykroczeniem jest np. dyskryminacja jawnych zachowań homoseksualnych. Ale dla nas, katolików, to właśnie pozwolenie na takie zachowania, w imię źle rozumianej tolerancji, wolności poglądów jest poważnym błędem, wielkim złem, bo narażeniem na zgorszenia, na zinternalizowanie bezwiedne przez nas złych zachowań, bo „jak wejdziesz między wrony, zaczniesz krakać jak i ony.”  Przed krakaniem owym mamy obowiązek bronić własne dzieci i całe społeczeństwo.
            Tu się nie da demokratycznie przegłosować, które elementy danych religii, czy światopoglądów będziemy uważać wiążące dla całości. Tu trzeba przyjąć to, co religia POKAZUJE JAKO CAŁOŚĆ.  Przykłady mógłbym mnożyć, ale myślę, że już tutaj dość jasno widać, że droga do Bożego, prawdziwego pokoju, wiedzie poprzez tą wojnę o której mówił Chrystus. I w  wojnie tej walczyć trzeba realizacją nakazów naszego Króla- Jezusa, którego Słowo Stwórcze ustanawia Prawdę i rzeczy w ich istocie.  Można być za Chrystusem albo przeciw niemu. Nie ma opcji neutralnej, jaką się dziś niemożliwie próbuje przybierać. Istnieje jeno opcja prawdziwa. A Chrystus każe nam wierzyć, że to on jest Drogą i Prawdą i Życiem.



[1]           “A w co wierzysz? -W Polskę wierzę.(...) Coś jej winien? Oddać życie”. Znamy te słowa. Wiemy też z historii o tworzonych w niedokończonych kościołach, albo w nowych budynkach- Swiątyniach narodu, czy wcześniej rozumu.

Wolność, równość, neutralność?
Nie powinniśmy mieć pretensji do władz, że nam ograniczają wolność, że stosują cenzurę, że czegoś zabraniają. Bo wtedy przejmujemy kategorie wroga i se zaprzeczamy.
Bo ograniczanie wolności, cenzura, zabranianie wyrażania pewnych poglądów, czy prezentowania pewnych postaw, są dobre tylko potrzebują słusznej miary.

Są dobre, bo przecież nie chcemy by nasze dzieci słuchały wywodów nazistów i uczyły się na pamięć jak Biblii „Mein Kampfu” Pana Hitlera, nie chcemy…
Możemy mieć pretensję do władz, że nas robią w konia: że "wszystko możemy", że "nikt nami nie steruje". Niech się przyznają gdzie stawiają granice wolności. Ale te granice nie są neutralne. Są elementem światopoglądu. Możemy mieć pretensje, że nie przyjmują naszych, katolickich definicji granic wolności...
A tu już wchodzimy w obszar innego sporu- o "światopoglądową neutralność". Okazuje się, że taka "neutralność" laicka to bujda. Jak ktoś nie pozwala wieszać krzyża w parlamencie, czy nie zabrania aborcji, albo małżeństw homoseksualnych, to nie jest neutralny wobec katolicyzmu, ale z nim niezgodny...
I tu wchodzimy w Intronizację. Tu okazuje się, dlaczego jest ona zasadna.
Intronizacja  to nie jest zaprzęganie religii do władzy, tylko coś wręcz przeciwnego: kierowanie się we władzy zasadami religii. A do tego jest zobowiązany każdy katolik-polityk. Gadasz, ze będzie dyskryminacja, konflikt. No ale czy nie jest dyskryminacją wobec katolików kierowanie się zasadami laickimi? Takiej "dyskryminacji" i takiego "konfliktu" nie da się uniknąć. Przykładem tego jest obecna „dyskryminacja” moich poglądów przez tych, co są święcie przekonani, że są obiektywni i tolerancyjni. Bo każda tolerancja jest elementem światopoglądu, który wyznacza tej tolerancji granice. I zawsze ktoś może się czuć zniewolony i dyskryminowany przez te granice, które ktoś inny uważa za obiektywne, neutralne. I na odwrót.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zapraszam do komentowania