O odrzucaniu wiary ludowej i rytualnej, o usunięciu pszenicy wraz
z chwastami,
o przesuwaniu gleby wraz z chwastami i sianiu
Ziarna Słowa na skale...
"W swej Mowie eschatologicznej Jezus zapowiedział, że u kresu czasu „ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego” (Mt 24, 30). Oczyma wiary można już było rozpoznać Jego znak wpisany w kosmos od początku świata i w kosmosie ujrzeć potwierdzenie wiary w ukrzyżowanego Zbawiciela. Dzięki temu chrześcijanie wiedzieli równocześnie, iż drogi historii religii zawsze zmierzały do Chrystusa, że jej oczekiwanie, wyrażone w wielu obrazach, prowadziło właśnie do Niego. I odwrotnie, oznaczało to, iż filozofia i religia(mitologia rozmaitych religii naszego globu, uniwersalne jej struktury o różnych wariacjach I wypełnieniach-d.m.)darowały wierze obrazy i myśli, w których dopiero mogła ona w pełni rozumieć siebie samą."[1]
"Gest cielesny jest jako taki nośnikiem duchowego sensu — adoracji, bez której sam gest byłby bezsensowny. Akt duchowy musi się ze swej istoty i ze względu na cielesno-duchową jedność człowieka wyrazić koniecznie w geście ciała."
Jakże często w dzisiejszych czasach dobrzy katolicy z
obrzydzeniem patrzą na ludowe- obrzędowe, czy przestrzenno-czasowe sposoby
wyrażania treści religijnych, uznając je za zabobony, magię, pusty formalizm,
za wiarę w moc czynności ludzkich i energii. W imię takiej opinii próbuje się dziś nierzadko
odżegnywać od takich i podobnych praktyk i postaw i zasad, w celu
uczynienia naszej wiary szczerym i prawdziwym oddaniem czci Bogu. Najbardziej zadziwia to, iż obok tych postaw istnieje fascynacja ludowością, i wszelkimi umistycznieniami życia(np. wschodnie praktyki) poza tą rodzimą, katolicką.
Czytając sobie antropologiczne, czy religiohistoryczne
prace poznałem kilka kategorii myślenia "magicznego", mitycznego, czy
sakralnego, charakteryzującego tzw. kultury pierwotne, czy ludowe.
Wg nich człowiek ma potrzebę życia w świecie uświęconym,
dlatego stara się uobecniać, odtwarzać dzieła Boga w każdym aspekcie życia. W
owych kulturach pierwotnych istniały
pewne obszary tego uświęcania- hierofanii. Przedstawię niektóre z nich:
Zawsze ważne było wyznaczani środka- punktu orientacyjnego
(W eurosemickim kręgu kulturowym zwracano się na wschód jako na wyobrażenie Świętego- miejsca Poczatku)
Ów środek człowiek chciał mieć jak najbliżej siebie,
odtwarzał go w każdej oswojonej przestrzeni. Dlatego jego wyobrażeniem we wsi,
czy w mieście była Świątynia, , na podwórzu- Dom, a w domu- Święty Kąt, czy ołtarzyk.
Same Kościoły właśnie w stronę wschodu były orientowane, co wpisywało się w to
sakralne naznaczenie przestrzeni.
W dawnych wierzeniach w tym środku- w "pępku ziemi"
stać miało drzewo życia, pal świata. Jego bliską nam wersją jest
chociażby choinka, podłaźniczka, boże drzewko, wiecha...
Krzyż- symbol wielu kultur
oznaczający Zasadę Wszechświata- cztery strony świata, a także wydźwignięcie
ludzkości(belki poziomej) do niebiańskiej doskonałości- po belce pionowej
oznaczającej zstąpienie Mocy niebieskiej.
Świątynia stanowiła Obraz
niebios, obraz świata- Imago Mundi, podobnie zresztą ten obraz odtwarzał
w sobie dom, którego budowanie było "powtarzaniem" stworzenia
świata.
Zresztą każde ważne czynności miały charakter rytualny.
Rytuał zaś w swej strukturze odtwarzał dzieło stworzenia, był
"mitem w akcji", a przez to odnosił się do "Początku",
czyli do tego Porządku, który Bóg zaplanował w dziele stworzenia, a który
później, w grzechu pierworodnym został naruszony. I po to są rytuały, by do
tego właściwego początku ustanowionego wracać, by sobie go przypominać, bo na
ziemi, w ziemskim czasie nieustannie się od niego oddalamy.
Stół w domu jest
obrazem ołtarza.
Ogień-komin-piec jest uznany za obraz
Boskiej Mocy przemieniania, stwarzania porządku- bo wypala- jak w tyglu-
zamienia bezkształtne ciasto w kształtny chleb.
Chleb ten- źródło życia doczesnego, "chleb powszedni" obrazuje
ciało. Jego pieczenie obrazuje stwarzanie człowieka z prochu ziemi- chleb jest
ze zboża, które z ziemi wyrosło.
Wino- wyobraża ludzką
krew- często używane było zamiast krwii w rytuałach zawierania pobratymstwa.
Zastanówmy
się jeszcze nad kilkoma przykładami. Pierwszy z nich, to kult świętych gajów,
kamieni, oraz duchów kryjących się za niemi. Należało je tępić, czy przyjmować?
Powyżej
postawione pytanie to błędna alternatywa. Wprowadza obie strony sporu w
nierozwiązywalny konflikt. Należało
sprawę postawić tak:
Właściwe
było poczucie, że drzewa uobecniają jakąś Świętość. Drzewa te jednak same nie
są święte, ani żadne duchy się za nimi nie kryją. Należy je traktować jako
Ikony, a przed Chrystusem antycypacje Drzewa Krzyża, które stycznościowo
reprezentuje Chrystusa. Wiecie kogo czcicie? Czcicie Chrystusa- Boga, który na
Drzewie Krzyża Was zbawił. Czy nie o tym śpiewamy w wielkopostnym hymnie:
„Krzyżu Święty nade wszystko
Drzewo przenajszlachetniejsze,
W żadnym lesie takie nie jest,
jedno na którym sam Bóg jest.
Słodkie drzewo, słodkie gwoździe,
Rozkoszny owoc nosiło.
Skłoń gałązki, Drzewo Święte !(…)”
Drzewo przenajszlachetniejsze,
W żadnym lesie takie nie jest,
jedno na którym sam Bóg jest.
Słodkie drzewo, słodkie gwoździe,
Rozkoszny owoc nosiło.
Skłoń gałązki, Drzewo Święte !(…)”
W tej samej pieśni okazuje się, że Ten Sam Bóg, wyobrażany jest jako baranek - o
f i a r a, która w większości kultur była składana. I nigdy, nawet gdy ofiarowano życie ludzkie, nie dała ona
poczucia wystaraczalności tym, co ją składali. Wojciech Cejrowski słusznie
zasugerował, że wystarczyło pokazać Chrystusa Indianom jako tego, który był
Nieskończonym Bogiem i dlatego wyręczył ludzi ze składania ofiar. Można było im
wspomnieć, że Drzewo Kosmiczne i zasada wszechświata mają swe urzeczywistnienie
w Chrystusowym Krzyżu.
Takie tłumaczenie sprawy nie zlikwidowałoby
gwałtownych oporów i sporów. Ale ułatwiłoby zrozumienie i pokazałoby, że pewne
intuicje wielu kultur nie są bez sensu, są niejako wpisane przez Stwórcę w
umysły ludzi jako gleba, która czeka na właściwe ziarno.
Ucząc się o tych, czy innych formach hierofanii Przypominałem
sobie głębię treści Ewangelii. Dopiero w obrębie tych mitycznych, czy zwanych
mylnie "magicznymi": kategorii okazały się dla mnie zrozumiałe
wielkie, połacie biblijnych sensów.
Zrozumiałem, że współczesne odrzucanie "ludowej wiary"
opiera się na jednej wielkiej pomyłce. Dlaczego uznaję to odrzucenie za wylanie
dziecka z kąpielą?
Bo mityczne
kategorie i sposoby myślenia podzielane przez rozmaite kultury pierwotne i
ludowe historii, kultury szczególnie tych maluczkich, biednych, o których mówił Chrystus, niosły ze sobą glebę, grunt, żyzną ziemię, na
której dotąd rosły chwasty.
Chrystus przyszedł by wypełnić rolę tej gleby- zasiać
ziarno swego Słowa- Sensu. Bo tylko On jest Prawdziwym siewcą. Ale nie
przyszedł tej gleby niszczyć. A my ludzie "postępowi" próbujemy usunąć chwasty wraz z glebą na której rosły, pozostawiając ziarnu Słowa sucha skałę. Gleba nie
zniknie, chwasty będą rosły na niej tam, gdzieśmy glebę przesunęli. Ziarno
słowa- tak nam znane nie będzie wzrastało, bo zabraliśmy mu glebę i
pozostawiliśmy ją chwastom, by teraz mogły do woli się panoszyć na tych
połaciach rzeczywistości, które uznaliśmy za obojętnie moralnie, które wg nas nie muszą nawet symbolicznie wyrażać treści wiary. Te
połacie zaś decydują o tym, co w nas rośnie i co nami rządzi. Co z tego, ze
znamy całą rozbudowaną teologię ziarna, wszystkie sposoby jego uprawy, nawadniania,
skoro ziarno to, nie zakorzenia się w glebie codzienności- bo została mu w
znacznym stopniu odebrana. Bośmy uznali, ze nie ważne na czym siejemy, że liczy
się to, co w sercu, że to na czym siejemy jest formalne, jest neutralne wobec
naszej wiary...
A przecież Chrystus przyszedł pokazać, czyim obrazem jest
chleb, środek świata, drzewo życia, pępek ziemi, chleb-ciało- oraz jego
spożycie oznaczające doskonałe pobratymstwo, wino-krew, której wypicie/zetknięcie również wyrażało uczynienie z dwóch ludzi braci.
Chrystus jest środkiem sensem, źródłem i celem wszystkiego. Święty, Jedyny Bóg w Trójcy Świętej-
W Środku Świata -
W Pępku Ziemi
Na Osi Kosmosu
na Palu Świata,
- na Drzewie Życia
Drzewie Krzyża
którego ramion przecięcie ów Środek wyznacza
i wspiera cały na sobie Wszechświat rozłupany grzechem-
czterema swymi końcami cztery świata strony
a w górę, w górę ku niebu unosi
belką poziomą, mocarnemi swemi ramiony upadłego stworzenia
płaskość
Przynosi Życie Wieczne.
Król nad Króle.
Stwórca i Zbawca
Alfa i Omega
Wcześniejsze
mity, to nieudolne próby- ale ważne, że próby- realizacji naturalnych intuicji, które wypełniło dopiero Chrześcijaństwo. Wypełniło w krzyżowym
Consummatum Est.
To wypełnianie, realizacja pragnień wyrażanych w mitycznych
obrazach jest istotą chrześcijaństwa, jest podstawą tego, że może być ono
zrozumiałe przez maluczkich- którzy myśleli w kategoriach mitycznych. Wszelkie
obrazy ewangeliczne nie wpisują się w naukowy tylko, postępowy obraz świata,
ale w kosmologiczny, mityczny. Poza nim są słabo zrozumiałe. A więc my- którym kultura dała jako oczywisty schemat myślowy, wg którego rytuały w kontekście katolickim są "be", cały
czas mamy problem ze zrozumieniem Ewangelii, podcinamy własne korzenie myśląc,
że to chwasty przeszkadzające drzewu we wzroście.
W kosmologicznej wizji świata to co ma sens musiało
zaistnieć w czasie początkowym- i odradzać się w czasie linearnym-którego jałowienie wymaga odnawiania. To odnawianie powoduje
wrażenie cykliczności czasu.
Dla nas- Chrześcijan jest to czas rajski i czas przyjścia
Chrystusa na ziemię. Jego moc przeobrażająca nie jest już symbolem i
pragnieniem, a rzeczywistością-
w E u c h a r y s t i i .
na O ł t a r z u
w T a b e r n a ku l u m
tam jest K r z y ż
Tam nieustannie Jest czas i miejsce stwarzania- czas i miejsce
Ofiary Krzyżowej i Wieczernika- Mityczny Środek Świata- Pal Świata, Drzewo
Życia- Krzyż- Doskonałe Pobratymstwo przez Chleb zamieniony w Ciało i przez
Wino zamienione w Krew.
Jest.
Świadomość "postępowej nauki" naszych czasów
jest sprzeczna z takim rozumieniem, które Chrześcijaństwo podziela z kulturami
"naturalnymi", mitycznymi, kosmologicznymi...-
"zacofanymi", "zabobonnymi",
"magicznymi"...?
...
Czy nie wylaliśmy dziecka z kąpielą?
Czy nie usunęliśmy chorującego wraz z chorobą, a może zamiast
niej?
My- postępowi?, nowocześni?, refleksyjni? katolicy- w
przeciwieństwie do tych "kapliczkowych"?, "zabobonnych"?,
"zpoganiałych"?...
Czy nasza refleksja nie ograniczyła się do słowa, nie zamknęła
się przed "czynem refleksyjnym i znaczącym", który
uznano za zabobonny i magiczny?
A przecież...
"Mity czekały na tego, w którym przedmiot pragnień stał się rzeczywistością"(BXVI)
Kultura ludowa
wyrażała się w obrzędowości opartej na strukturze mitu. I tą strukturę należało
zachować, bo Chrystus właśnie taką strukturę potwierdził i urzeczywistnił.
Negowanie jej jako zabobonnej, mające miejsce nawet w Kościele doprowadziło
opacznie do kryzysu Kościoła, bo podstawy jego dogmatów straciły im i
rzeczywistości w ogóle właściwy kontekst- ziarno jest dziś rzucane, ale nie na glebę, na której mogłoby
wzrastać.
Formalizm bywał być może w kulturach ludowych. Ale i dzisiaj
jest. U nas pustą formą stały się słowa:
treść,
intencja,
miłość,
serce
Jeśli bowiem mówi się, że liczy się tylko treść, sens, znaczenie, intencja
form, że mogą być one dowolne jeśli tylko wyrażają słuszne treści, czy
intencje, to paradoksalnie traci się owe treści. Bo jak pisał kard. Józef Ratzinger:
"Akt duchowy musi się ze swej istoty i ze względu na
cielesno-duchową jedność człowieka wyrazić koniecznie w geście ciała."
Nie można krytykować wielośći zewnętrznych form
symbolicznych w Mszy Świętej Wszechczasów.
W
trakcie Mszy ma miejsce bardzo dużo pocałunków ołtarza – symbolu
Chrystusa, przyklęknięć i znaków krzyża nad hostią i kielichem. Kapłan
również całuje patenę, na której będzie spoczywało Najświętsze Ciało i czyni
nią znak krzyża. Wszystkie te drobne gesty mają swoje znaczenie, lecz wielu
mówi, że są one zbędne. Podobnie jest z zakochanymi, czy można im powiedzieć,
że słowa „kocham cię” są zbędne, bo już raz sobie to powiedzieli? Czy małżonkom
można powiedzieć, że ich pocałunek jest bez sensu, bo już kiedyś się
pocałowali? Miłość pragnie być okazywana na zewnątrz.
-
http://ksmstudencki.wordpress.com/2011/04/04/17-03-2011-msza-trydencka-2/
Sensy bowiem wyrażają się przez uporządkowania - struktury, a te
mogą być rozpoznawane pamiętane i przypominane przez człowieka tylko jako
uporządkowania form materialnych. Zresztą owo uporządkowanie potrzebujące
nadrzędnej zasady- Sensu, ma swe źródło w Woli Logosu- Osoby, która jest jedna Święta i
Jedna Pierwotna, czyli która jest Stwórcą i Osobą. Gdyby nie istniało
rozróżnienie na Stwórcę i Stworzenie, nie mogłaby istnieć spójność rzeczywistości, nie moglibyśmy mieć rozumu, który mamy, a który u swych podstaw koniecznych ma spójność- zgodę, niesprzeczność. Ostatecznie człowiek, który ma
naturalną potrzebę spójności wszystkiego, w wyniku wyrzeczenia się zaspokajania jej
zaczął popadać w stan wymagający psychologów, psychiatrów i terapii
polegających nie na czym innym, jak na zamieszkiwaniu przez czas jakiś w...
skansenach. Na zachodzie tak silnie zsekularyzowanym tak leczą ludzi. W
Skansenach, czy li w przestrzennym odbiciu mentalności ludowej. Ale sama
przestrzeń to tylko niewystarczający, doraźny skrawek kontekstu. Dobrym
powietrzem trzeba żyć, a nie inhalować się ino jak już się dusimy złym...
Czemu nie wykorzystaliśmy intuicji Norwida, który nakreślił piękną wizję kultury wyższej, wyrastającej z
pieśniami od ziemi- od kultury ludowej? Skądże inąd bowiem pochodzą podstawy
największych cywilizacji, jeśli nie z kultury którą kiedyś żył prosty
lud, a którą później rozwinął w kulturę wyższą i rozprzestrzenił? Czy nie taką
jest droga rozwoju cywilizacji? Rozwoju, który swój wzrost zawdzięcza trwaniu w tradycji, pamięci. Bo tradycja
jest cieniem zapisanym w p a m i ę c
i więzi, a w i ę ź
sposobem istnienia miłości. I ta więź ukierunkowana na osobę, kiedy
kierowana jest w stronę ziemi, odsyła nas koniecznie do Tego Który jest źródłem poczucia owej więzi, do Boga żyjącego w
wiecznej Trynitarnej Więzi, czyli Miłości.
Bo ziemia, nie odpowiada na nasze wołanie, ale ujawnia
sens, czyli odpowiedź Kogoś, Kogo jest zamysłem. Czy nie taką jest droga
narodu, również naszego Narodu Polskiego? Wciąż budować się w oparciu o
więź i o usensownione formy kultury naszej ziemi, naszego ludu, naszej
historii. Nie wyrzucać tego, co zawdzięczamy Włochom, Niemcom, Olędrom(czasem o
tym nie wiedząc), bo to już stało się spoiwem więzi, to już zapisało się w
zbiorowej pamięci...bo przecież przenikanie się kultur i tożsamość wielopoziomowa
nie wyklucza ich tożsamości... (ale to już inny temat, warto taki zbiór przykładowych elementów formalnych owej skarbnicy naszej tożsamości,
do której warto organicznie włączyć formy ludu naszego, które na szczęście zostały egzemplarycznie zarejestrowane, zanim
przestano nimi żyć)
By mazowieckie chociaż jedno płótno
było sztandarem w sztuce, by kościoły
już na ogivie polskim stały. By ciosowy
W krakowskiem kamień pamiętał rozmowy.
Kto kocha - widzieć chce choć cień postaci,
I tak się kocha Matkę - Ojca - braci
- Kochankę - Boga nawet...[1]
By już nie wzdychał wieszcz, że mu jest smutno,
że mazowieckie ani jedno płótno...
*a to przeczytaj dla wyrozumienia:
http://literat.ug.edu.pl/cnprom/index.htm#spis
i to: Fortepian Szopena
Czy można
przeczyć, że genialna w swojej głębi kultura chrześcijańska to ziarno rzucone
przez Chrystusa właśnie na glebę troski i więzi człowieka kultury ludowej? To
Ziarno, to Logos- Słowo Boże, które jednocześnie oznacza Sens nadrzędny, który był na Początku. Bez którego nic się nie stało. To sens który jest
jednocześnie Miłością. Miłością która przybrała postać owocu pracy ludu- Chleba i
Wina. Bo paradoksalnie kultura ludowa została
obalona w imię jej obrony, w czym
zgodzić się muszę z Gellnerem tak właśnie prezentującym działanie nacjonalizmów, rozumianych inaczej niż to się zwykło przyjmować... Pewnie o
to chodziło księdzu Georgowi Ratzingerowi:
"Wielu bowiem ludzi ma dziś alergię na pobożność ludową.
Liczni kapłani – pisze ks. Georg Ratzinger – chcą być nowocześni,
iść z duchem czasu. Wierzą, że pobożność ludowa już się przeżyła i dlatego
stopniowo eliminują ją z życia Kościoła. Tym samym jednak zapomina się,
że Kościół to rzeczywistość, która wypełnia całe nasze
życie.” Zdaniem brata Benedykta XVI najpiękniejszym aspektem katolicyzmu jest
umiejętność oddziaływania na zmysły. „Nasza wiara nie ogranicza się do
modlitwy, do życia duchowego czy racjonalności. Nasza wiara przemawia do całego
człowieka. Cały człowiek jest powołany do świętości”.
Ks. Georg Ratzinger podkreśla, że dziś należy się przeciwstawić usuwaniu pobożności ludowej z życia
Kościoła. Trzeba mieć przy tym na uwadze dobro przyszłych pokoleń, aby również i one mogły „dotknąć wiary”. Czy do dzisiejszej młodzieży może jeszcze przemówić coś takiego, jak procesje Bożego Ciała, pielgrzymki do
sanktuariów maryjnych czy kult relikwii? – pyta ks. Ratzinger i odpowiada: Tak, mogą. Ta książka jest na
to najlepszym dowodem. Elisabeth von Thurn und Taxis jest młodą, nowoczesną
kobietą. Wychowywała się najpierw w Ratyzbonie, do szkoły chodziła w Londynie,
studiowała w Paryżu, mieszkała w Nowym Jorku. Jej
domem jest świat – pisze brat Benedykta
XVI, zachęcając do lektury apologii pobożności ludowej autorstwa 28-letniej
niemieckiej arystokratki."[2]
Cóż to jest, to
wyrażanie wiary za pomocą zmysłów? Jest to owo norwidowskie
"postaciowanie", za pomocą którego lud często wyrażał głębokie treści, mimo,
iż nie umiał ich zwerbalizować. A my dzisiaj wymagamy, żeby o wszystkim gadać,
albo pisać.
A jak ktoś nie umie powiedzieć tak, jak my chcemy, to uznajemy,
że nie zna on treści. Jakie zaś treści mogą wyrażać się w uporządkowaniach
przestrzeni, w symbolach niewerbalnych?
Kard. Ratzinger, "Duch Liturgii":
"W obszarze religii kultura ujawnia się przede wszystkim we
wzroście prawdziwej pobożności ludowej. To, iż w Ameryce Łacińskiej,
niezależnie od wielu niedostatków misji
chrześcijańskich i niezależnie od tego wszystkiego, co jeszcze jest do
zrobienia, wiara chrześcijańska zapuściła w duszach głębokie korzenie, wyraża
się w pobożności ludowej, w której tajemnica
Chrystusa stała się czymś bliskim ludziom — Chrystus stał się
rzeczywiście jednym z nich. Wspomnijmy tutaj pobożność pasyjną, w której te cierpiące narody, wspominając okrutne bóstwa swej przeszłości, dostrzegły w Bogu cierpiącym wraz z nimi
odpowiedź na ich najgłębsze oczekiwania. Wspomnijmy tu pobożność maryjną, w której człowiek doświadcza dogłębnie całej tajemnicy Wcielenia,
delikatności Boga i włączenia człowieka w samą istotę Boga, w istotę Jego działania.
Pobożność ludowa to żyzna ziemia, bez której
liturgia nie może wzrastać. Niestety, była ona
często lekceważona, a nawet deprecjonowana przez część Ruchu Liturgicznego, a
także w trakcie reformy posoborowej. Miast tego należy ją miłować,
oczyszczać tam, gdzie trzeba, i kierować nią, zawsze jednak przyjmować z
wielkim szacunkiem jako wyraz przywiązania do wiary, przywiązania obecnego w
sercu narodów, nawet wówczas, gdy pobożność
ta wydaje się obca lub niezrozumiała. Jest ona niewątpliwym, wewnętrznym zakorzenieniem
wiary; tam, gdzie usycha, tam z łatwością dochodzi do głosu racjonalizm i
sekciarstwo. Wypróbowane elementy
pobożności ludowej mogą wywierać wpływ na formowanie liturgii i to bez
gorliwego jej „robienia”, lecz w procesie
cierpliwego, powolnego wzrostu"[3]
To, czy rytuały
będą magią, czy nie, to zależy od
człowieka, ale na tej zasadzie dogmatycznie doskonałe wyrażenia i mówienie o miłości, czynienie dobrych uczynków też może być rozumiane magicznie. Nie znaczy to, że mamy
odrzucać dogmatyczne słowa, czy dobre uczynki, ale nadawać im- tak, jak ludowym
rytuałom- WŁAŚCIWE ZNACZENIE.
W filmie "Wielka Cisza", jedne z nielicznych słów jakie padły brzmiały mniej więcej tak:
" W Życiu jest wiele
Znaków. Niektóre z nich nie mają znaczenia. Grunt nie leży w
ich usuwaniu, ale w nadawaniu im właściwego znaczenia. Bo człowiek bez znaków czuję się zagubiony".
Proponuję więc potraktować ludowe obrzędy, uporządkowania
przestrzeni, czasu, relacji społecznych i międzycielesnych jako z n a k i Bożego, Miłosnego Porządku. Bo to, że ludzie
ich znaczenia nie werbalizowali nie znaczy, że go nie rozumieli
Ktoś nam powiedział co jest lekarstwem na
chorobę. A to lekarstwo w rzeczywistości jeszcze bardziej tą chorobę potęguje...
Przycinając za długa nogę
u stołu żeśmy się zapędzili i
przycięliśmy ją zbytnio. I gdy okazuje się teraz, że stół dalej stoi krzywo, to przycinamy tą samą nogę dalej,
sprawiając, że stół stoi jeszcze krzywiej...
Ważne, że chcemy leczyć, przybliżać do Chrystusa, przywracać stół wiary do równowagi.
Czy mogę jednak milczeć, kiedy dane mi było dowiedzieć się,
że to, co uznawaliśmy za lekarstwo, to przyczyna choroby, że należałoby raczej
nogę stołu przedłużyć, niże skracać? Czy mogę tą wiedzę zachować dla siebie?
Nie wolno mi. Dane mi było to poznać nie dla siebie. Nie ja to wymyśliłem, nie
moja to zasługa, nie zapracowałem sobie na tą wiedzę. Chcę się nią podzielić,
bo wierzę, że jest owocem Przypominania Ducha Świętego. Bo wielu ludzi
podzieliło się ze mną darami, wiedzą, które otrzymali, które im zostały
Przypomniane. Pozwólcie więc i mnie się podzielić. Dlatego właśnie jesteśmy
Kościołem, wspólnotą- żebyśmy się dzielili Przypominaniem. Gdyby każdy otrzymał
pełnię wiedzy i umiejętności, to byśmy drugich ludzi nie potrzebowali. A tak,
możemy się dzielić jak tutaj- każdy przynosi dary, które wcześniej otrzymał i łączymy je w jedno. Tak jak my mamy stanowić jedno w Chrystusie.
Rytuały same w
sobie są tym, co ma swe wypełnienie i właściwą realizację w Chrześcijaństwie.
Jest to naturalna, właściwa i konieczna forma religijności. To, że były
skierowane ku błędnym celom, nie znaczy, że są one złe tak, jak to, że religie
pogańskie były fałszywe nie znaczy, że religię w ogóle trzeba odrzucić. Bo Chrześcijaństwo, to religia, która spełnia pragnienia religii poprzednich i wypełnia- uspójnia dotąd wybrakowany, a przez to zaprzeczający sobie religijny
konstrukt owym "Consummatum Est" wypowiedzianym przez Chrystusa na
drzewie Krzyża... Ale wypełnia, a nie obala.
Kochani!
Głupoty gádają ci, co mówią, że katolicyzm
ukradł swą treść innym wierzeniom. Chrześcijaństwo właśnie na tym polega, że
uznaje się za pierwsze rzeczywiste wypełnienie tego, co od wieków było przedmiotem pragnień- obrazów, zaszczepionych w
naturalnej mentalności ludzkiej, ujawniającej się najpierw w mitach wyrażanych
za pomocą działania- czyli w obrzędach, a później w mitach
wyrażanych za pomocą słowa. Mit, to próba usensownienia i wyjaśnienia całościowego
rzeczywistości. Nie było to możliwe, dopóki nie przyszedł Chrystus. Dotąd mogło być to
tylko przedmiotem niepokonalnie niespełnialnych pragnień. Chrystus przyniósł "Mit", który był pierwszym i jedynym urzeczywistnieniem
struktur generujących sens mitów poprzednich. "Mit" Chrystusa
przestał być fałszem- słusznym oczekiwaniem skierowanym w niewłaściwą stronę.
Mit Chrystusa stał się rzeczywistym celem słusznego oczekiwania. Ale tego
oczekiwania, wraz z jego strukturą semiotyczną nie obalił. Nie obalił,
ale Wypełnił.
Nie obalajmy więc obrzędów, rytuałów, sakralnego uporządkowania symbolicznego czasu i przestrzeni
podług ładu zorientowanego na Środek Świata- który na ziemi obecny jest w Eucharystii. Jest to wypełnienie
pragnienia większości kultur w historii-pragnienia życia wokół takiego środka. I rzeczywiście ludy tradycyjne widziały taki
środek symbolicznie w domu, wsi, świątyni, a ten środek uczestniczył wg nich w
niebiosach z ich ponadczasowością. Chrystus to pragnienie urzeczywistnił. Nie
obalił, ale Wypełnił!
Powróćmy do tych pragnień i ich symbolicznych odwzorowań, bo
inaczej nie zrozumiemy naprawdę tego, co na Chrystusowym Krzyżu zostało
dopełnione!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania