Antropologia
kulturowa to taka dyscyplina nauki, która szuka pewnych
prawidłowości rozciągających się ponad różnice między ludami
i ich stylami życia (zwanymi kulturą). W dużej mierze
prawidłowości owe wynikają z procesów mózgowych. A nawet jeśli
nie, to człowiek wierzący, np. katolik uznać winien, że skoro są
one czymś naturalnym, to pewnie Pan Bóg miał w takim ich
stworzeniu jakiś cel. Tym bardziej iż sam Chrystus w nie się
wpisał.
O
jakich prawidłowościach mówię? Chodzi mi o mechanizmy składające
się na Rytuał. Jego istotową cechą jest żywione przez jego
uczestników poczucie, iż jest on niezmienny. Niezmienny zarówno w
treści, jak i w formie. Poczucie to wiąże się z nastawieniem na
Początek, jako konstytuujący właściwy stan rzeczy. Rytuał jest
wg jego odprawiaczy potrzebny, bo - jak wierzą - od tego początku
zarówno oni jak i świat się oddalili. Z tego oddalenia wynika
właśnie istnienie nieporządku i degradacji wszystkiego:
jałowienie, choroba, a w końcu śmierć. Rytuał ma cyklicznie
przywracać ów Pierwotny, właściwy stan rzeczywistości, właściwe
miejsce jego składowych, czyli czystość. Takie nastawienie na
początek, na pewną pozaczasowość, wieczność wiąże się z
faktem, iż ludzkie projekcje myślowe są również pozaczasowe,
synchroniczne, mimo iż odbywają się w czasowym procesie, w
diachronii. Dlatego też o czasie myślimy za pomocą metafory
synchronicznej osi. Prawdę tą wyraził Leszek Kołakowski(tak,
Kołakowski!) mówiąc, iż „myślenie ludzkie jest nałogowo
strukturalistyczne”.
Gdyby
rytuał był konstruowany przez tych, co go odprawiają, to nie byłby
on już ich rytuałem. To kolejna konstytutywna jego cecha. Ci, co go
wykonują muszą mieć przekonanie, że został on dany z góry,
przez przodków. To, bowiem, pozwala wierzyć, że skoro przodkowie
go oprawiali, to też dostali go od swoich przodków, i tak, aż do
Początku. Początku, czyli stanu wiecznego
Świadomość
historyczna i szeroki zasięg pozwoliły nam dostrzec zmienność
choćby takiego Rytuału jak Msza Święta. Do błędu prowadzi
jednak przysłanianie tym kolejnego faktu, a mianowicie takiego, iż
rytuały nigdy nie były ot tak konstruowane, iż zmiany były tak
powolne, że niemal niezauważalne dla uczestników rytuału. No
chyba, że zmieniali oni wyznanie, kulturę. Wtedy jednak nie
konstruowali nowych rytuałów, tylko poddawali się innym również
postrzeganym jako niezmienne.
Pomimo
tego istnieje coś takiego, jak proces tworzenia rytuału-
rytogenezy. I on nie jest jednak równoznaczny z konstruowaniem
rytuałów przez wyznawców kodowanej w nim mitologii, kosmologii,
czy jak kto woli – religii. W nim bowiem zwykłe czynności osoby
uznanej za Świętą, Boską, itd. zostają post
factum uznane za
Początkowe, czyli nadające rzeczom właściwy status ustanawiany
przez miejsce w systemie rzeczywistości. Ma tu miejsce uznanie
działalności tych osób za mityczny Początek Kosmosu. Tak było
nie tylko z Chrystusem, ale i (katolik się słusznie przerazi na
widok tego zestawienia) z Buddą, Leninem, Lenonem, Elvisem, Mao Tse
Tungiem, Kim Ir Senem, św. Janem Pawłem II(szlaki turystyczne po
których stąpał, niemożliwie liczna ilość nart, na których miał
jeździć) itd... Do miejsc ich pobytu, do rzeczy do nich należących,
do chat ich dzieciństwa podążają w zwartym szeregu istne
pielgrzymki, wsłuchujące się w mitologie opowiadane przez
kapłanów-przewodników o tym, jak to w miejscu, gdzie napluli
wyrosło w mgnieniu oka drzewo, z którego chora kobieta zerwała
uzdrowieńczy owoc(no... wymyśliłem sobie tą historię, ale te
opowiadane naprawdę brzmią podobnie;)
Chrześcijaństwo
rzeczywiście opiera się na uznaniu, że to Chrystus przyniósł
Nowy Początek, czyli Niebiosa na ziemię. On sam był tymi
Niebiosami- Wiecznością. Zapisane jest to zresztą w Janowym
prologu: Na początku
było Słowo(...) i Bogiem było Słowo.(...)A Słowo stało się
Ciałem i zamieszkało między nami(...)
Dlatego z Jego życia czynimy rytuał mający dokonywać Odnowy,
uznajemy akty przez Niego dokonane za godne takiego powtarzania. Tym
bardziej że sam Chrystus powiedział: „To czyńcie na moją
pamiątkę”.
Martwa łacina?
Języki,
które w czasach Jezusa i jego bezpośrednich świadków były
używane na co dzień później spetryfikowały się jako języki
sakralne.
Podobnie
było w przypadku: hebrajskiego, gyyz, sanskrytu, greki koine,
cerkiewnosłowiańskiego, czy łaciny. One wszystkie pozostały
językami liturgicznymi pomimo tego, że języki ludowe ulegały
zmianom. Nie znaczy to, że przestały żyć, że przestały być
rozumiane. Wręcz przeciwnie: zyskały nowe życie, nowe, sakralne
znaczenie. Jako całości zaczęły oznaczać „Logos”- Sens –
Świętość!
Płynność
języków ludowych narażała zresztą na błędy w tłumaczeniach, a
w efekcie na utratę tożsamości przesłania Chrystusowego. Zresztą
przekład na język narodowy odebrałoby Mszy Świętej głęboko
przeżywany komponent znaczeniowy: Tajemniczość, wyrażającą
głęboką teologiczną prawdę o ontologicznej przepaści, w
związku, z którą łatwiej wzbudzić w sobie wdzięczność Bogu za
to wielką Łaskę jaką nam okazał we Wcieleniu i Zmartwychwstaniu!
Dlatego też błędne są twierdzenia, że języki liturgiczne są
martwe, dlatego należy je odrzucić, a w zamian tłumaczyć liturgię
na języki narodowe. Twierdzenia tego rodzaju stanowią kolejny
krzywdzący osąd, jakoby ci, co ich używają, nie przeżywali i nie
rozumieli.
Inkulturacja a
Msza Święta
Zmiana
formy Rytuału Mszy Świętej działa na nasze mózgi tak, że
odbierają ją jako sytuacja tworzenia nowej religii.
Takie
wrażenie trzeba wywołać w przypadku nawracania pogan. Żeby
przyjęli nową treść muszą mieć podtrzymującą tą treść nową
dla nich(a Pradawną dla misjonarzy) formę. Nie chodzi tu tylko o
nowe słowa nałożone na miejscowe obyczaje, Nie! Słowa to tak samo
formy jak te pozawerbalne! Tak samo wyrażają znaczenie, są w wielu
kulturach znakami specyficznymi, bo znakami samego znaczenia, samej
zdolności oznaczania. Stąd ich waga wyrażająca się w
przysłowiach: „Ważyć słowa”, „nie rzucać słów na wiatr”,
„dać słowo”, „przyrzekać”...
Jak
się to ma do tak zwanej inkulturacji? Otóż warto w ramach
przekazywania nowej wiary szukać jej „antycypacji” w kultach
rodzimych i nawiązywać do nich przy tłumaczeniu nowej wiary.
Nawiązywać do elementów, ale nie potwierdzać całości starych
systemów! Bo katolicyzm jako religia monoteistyczna, lokująca swoją
mitologię w konkretnym momencie historii jest sprzeczna z każdą
inną religią. Wprowadza nową wizję świata.
Eric
Voegelin za przyczynę ewangelizacyjnego sukcesu uznaje „absorpcję
ruchów przez instytucje”. Ów mechanizm opisany przez niego w
„Ludzie Bożym” jest przykładem takiego wyszukiwania i
wykorzystywania „przeczuć”.
Owo
wchłanianie nie jest niczym unikalnym, ani dziwnym. Musimy bowiem
pamiętać, że sprzeczność całościowa między religiami nie
oznacza sprzeczności na poziomie elementów. Nie jest też tak jak
dziś antyrytualistycznie sądzimy, że ścisłe reguły
uniemożliwiają wielość i zmianę. Reguły po prostu wyznaczają
im słuszną miarę, granice i kryteria. W ich obrębie możliwe jest
nieskończenie wiele możliwości. Nieskończenie wiele, ale nie
dowolnych! Bez granic nie ma tożsamości elementów, a więc nie ma
systemowości, czyli możliwości podzielania wspólnego „języka”
kultury, w którym możemy się dogadywać i wspólnie żyć. Bez
granic również trudno mówić o wolności, bo niewłaściwie – o
ile w ogóle – wyodrębniamy przedmioty wyboru.
Jeśli więc w imię nowych czasów odrzucamy reguły, również obyczajowe i symboliczne stanowiące granice, ramy dla wielości i zmienności to zatracamy tożsamość treści własnej Wiary.
Jeśli więc w imię nowych czasów odrzucamy reguły, również obyczajowe i symboliczne stanowiące granice, ramy dla wielości i zmienności to zatracamy tożsamość treści własnej Wiary.
Jedną
z takich reguł jest choćby piątkowy post. Nie jest on
indywidualny, dlatego że jedną z jego ważnych funkcji, (podobnie
jak i danych z góry, a nie konstruowanych form Mszy Świętej) jest
jednoczenie wspólnoty zwanej kościołem katolickim, poprzez
przeżywanie tego rodzaju fizykalnego wyrzeczenia przez wszystkich.
Zasady
nie zakazują wszystkiego w zastanej kulturze, ale tylko to, co
niezgodne z wyznawaną religią. Cała reszta aspektów kultury jest
raczej uznawana za istną antycypację. Dlatego też możliwa jest
wielość kultur mieszczących się w dogmatyczności religii
wzorcowej, oraz wchłanianie zmian. Ale nie każdych zmian. Inność
elementów kultur – nawracającej i nawracanej – nie jest równa
ich sprzeczności. Powiem więcej: zazwyczaj więcej rzeczy można
przyjąć niż odrzucić, ale na te przyjmowane nie zwracamy tak
uwagi, bo są oczywiste. Dużo łatwiej jest wskazać rzeczy
niezgodne z doktryną, bo są osią sporu i stanowią oczko uwagi,.
Ich odrzucenie oznacza ponadto, że cała reszta jest w porządku,
albo jej niezgodność nie dała póki co o sobie znać.
Taki
pozytywny sens mają właśnie komunikaty „negatywne”, tak często
krytykowane dziś przez wielu. Krytyka ta wynika – podobnie jak i
krytyka rzekomego formalizmu, oraz „ślepego” posłuszeństwa –
z niezrozumienia, że ludzki mózg tego wszystkiego potrzebuje, żeby
właściwie wyrażać treść. Obrońcy przeżycia i zrozumienia,
odrzuciwszy „martwe” formy, „ślepe” posłuszeństwo i
„skostniałą” tradycję, zabijają więc to, co – jak im się
zdaje – bronią.
Wróćmy
jednak do problemu spotkania różnych kultur i Niesionych przez nie
światopoglądów. Możliwość ich częściowego pogodzenia- którego
przykładem jest tzw. inkulturacja, wynika z poziomowości kultur.
Podkreślmy jednak, że inkulturacja nie powinna polegać na próbie
znoszenia granic(co zresztą nigdy do końca nie jest możliwe, boi
bez granic, bez rozdzielania nie ma myślenia i działania
ludzkiego), ale na badaniu w zastanych kulturach tego, co można
pogodzić z kulturą naszą, w tym wypadku katolicką, oraz
przekazywanie innym kulturowych, zewnętrznych, również rytualnych
ram katolickości. One bowiem są podstawą do właściwego
rozumienia i przeżywania Istoty Wiary. O tych ramach kard. Ratzinger
pisał tak:
W tym miejscu może pojawić się zastrzeżenie, iż dary te posiadają symboliczną moc wyłącznie w obszarze śródziemnomorskim i z tego powodu w innych strefach wegetacyjnych powinny zostać zastąpione tamtejszymi odpowiednikami. Jest to wątpliwość podobna do tej, na którą natknęliśmy się już przy omawianiu postulatu zamiany kosmicznych symboli cyklu rocznego na półkuli południowej. Także teraz obowiązuje zasada, iż w owym współgraniu kultury i historii pierwszeństwo przypada histor ii. W niej to działał bezpośrednio Bóg i przez nią nadał znaczenie darom ziemi. Elementy te stają się sakramentami przez odniesienie do jednorazowej historii Boga i człowieka w Jezusie Chrystusie. Wcielenie nie oznacza, powtórzmy to, dowolności, lecz wprost przeciwnie: ono przywiązuje nas do ówczesnej historii, która zewnętrznie wydaje się przypadkowa; do historii, która jest jednak wybraną przez Boga formą historii; niezawodnym, wyciśniętym w ziemi śladem; gwarancją, że nie wymyślamy czegoś sami, lecz że jesteśmy prawdziwie dotknięci przez Niego i wchodzimy z Nim w relację. Właśnie poprzez specyfikę jednorazowości, specyfikę tego, co stało się tutaj i w tamtym czasie, wychodzimy z dowolności mitycznego „zawsze i nigdy”. W tym szczególnym obliczu, w tej szczególnej ludzkiej postaci spotykamy Chrystusa, który tak właśnie czyni nas braćmi ponad wszelkimi podziałami. Dzięki temu możemy Go rozpoznać: „To jest Pan!” (J 21,7).(Duch Liturgii).
"Decyzja wiary zawiera w sobie jako taka decyzję kulturową; kształtuje ona człowieka i tym samym wyklucza inne formy kultury jako wypaczenia. Wiara sama tworzy kulturę, a nie niesie jej tylko ze sobą jak dodany z zewnątrz strój. Ta kulturowa determinanta, która nie można dowolnie manipulować i która wyznacza miarę wszystkich następnych inkulturacji nie jest jednak sztywna i zamknięta w sobie(…)
Kiedy dzisiaj słusznie domagamy się nowego dialogu między Kościołem a kulturą, to nie można przy tym zapominać, że dialog ten musi być dwustronny. Nie może on polegać na tym, że Kościół podporządkuje się ostatecznie współczesnej kulturze, która od kiedy utraciła swą religijną podstawę, żyje w znacznej mierze w stanie samozwątpienia."[2
Inkulturacja? Tak! Byle nie na opak.
Można powiedzieć do tubylców (wprost, słowami, albo w komunikacie rozłożonym na różne, również pozawerbalne materie) np.: Mówicie, że jest Piorun(Per(k)un), Święty Pan(ŚwiętoWit), Swaróg i jego Syn Swarożyc, Weles co pasie dusze na paświskach Nawii... Dawno temu przemówił On do pewnego ludu i przyszedł na ziemię, żeby ludzi wyzwolić od oszustwa, jałowiejącej ziemi i śmierci. Jest On jednym i tym samym Bogiem! Wy macie niejakiego Żmija. U nas też był wąż- Zły Duch, który wszystko przekręca!
Załóżmy,
że przypuszczenia badawcze i interpretacje ruskich przekazów
słowiańskich wierzeń właściwie je przedstawiają. Wtedy można
przejść do „opowiadania” całej mitologii w oparciu o rodzime
wyobrażenia. I tak Szatan może być Żmijem, bo w wierzeniach
Słowian oplata on Drzewo Kosmiczne- jak szatan w raju oplatał
drzewo poznania. Można tu powiedzieć(albo dać do zrozumienia za
pomocą gestów i znaków nie tylko werbalnych) o dwóch drzewach, o
Drzewie Życia, o przyjściu syna Boga, który jest prawdziwym
Swarożycem.
W końcu Słowo
„Bóg” (Baga) używane przez katolików też pochodzi z wierzeń
pogańskich, być może nawet o korzeniach indoirańskich, a w końcu
praindoeuropejskich. Tego typu tłumaczenie na rodzime nie może
jednak zastąpić form konkretnych, katolickich, nawet jeśli są dla
tubylców obce, gdyż w przypadku katolików ta kulturowo-historyczna
konkretność jest świadectwem prawdziwości, co dobitnie wyraził
kard. Ratzinger w zacytowanych chwilę wcześniej słowach. Dlatego
nazwy słowiańskich bóstw tu wymienione, nie mogą zastąpić
konkretnych terminów „obcych” takich jak „Chrystus”,
„Kyrios”, „Alleluja”, „Amen”, Tabernakulum”, „Anioł”.
Po pewnym czasie i te terminy staną się swojskie, zrozumiałe, a
jednocześnie mistyczne, tajemnicze. I o to paradoksalne,
charakterystyczne dla świętości połączenie chodzi! Bliskie, a
Jednocześnie Odległe, zrozumiałe, a jednocześnie przekraczające
naszą pojętność.
Formy
katolickie i w tym przypadku słowiańskie muszą tworzyć dwie
warstwy kultury. Tą dominującą ma być kultura przenosząca nowe
treści kosmologicznie istotne, czyli katolicyzm, a podrzędną
kultura rodzima. Inaczej się nie da. Oczywiście nie musi być tak,
że znikają elementy starej kultury, nie!
Mogą
dalej ilościowo przeważać. Tak jak poddani w swej liczebności
przeważają nad królem. W przyprowadzeniu nowej wiary chodzi o ich
przeporządkowanie pod dyktatem trzonu katolickiego. Przykładem tego
jest koegzystencja obrządków chrześcijańskich z kulturą ludową,
pieśniami, rodzimym językiem. W obrządku łacińskim(sprzed
reformy) wygląda to inaczej niż w bizantyjskim, ale można w
skrócie powiedzieć że w obu w nieco inny sposób ta koegzystencja
ma miejsce.
W
obrządku po reformie liturgicznej mamy do czynienia z brakiem
właściwej relacji między formą porządkującą- przenoszącą
treść, a porządkowaną. Tak, jakby forma była obojętna wobec
treści. Mamy również do czynienia w tym przypadku z zaprzeczeniem
rytualnemu charakterowi Mszy Świętej poprzez wzbudzenie poczucia,
że jest ona czymś konstruowanym przez teraźniejszą wspólnotę i
zależnym od osoby kapłana (więcej spontanicznych komentarzy i
fakultatywności), a nie danym z góry. To odziera Mszę Świętą z
siły oddziaływania, wiarygodności, mocy przemieniania człowieka.
Ktoś
powie, że ta siła tkwi w Bożej Mocy. Owszem, ale Bóg nie bez
powodu ukształtował mózg ludzki tak by był wrażliwy na pewne
konkretne rytualne czynniki. Zrobił to po to, by ludzie mogli
przyjąć Mszę Świętą, w której streszcza się cała historia
zbawienia!
Konstruując
sobie wg widzimisię jakiejś epoki na nowo formę Mszy Świętej,
możemy zgubić coś na co aktualnie(w wyniku różnych
intelektualnych i masowych mód) nie zwracamy uwagi, a co okazuje się
sensowne w dłuższej perspektywie, jako zamierzone przez Stwórcę.
Do tego niestety doszło w ramach praktycznego wymiaru tzw. reformy
liturgicznej. Odwróciliśmy od Mszy Świętej nasz rytualny zmysł,
bośmy usunęli z niej to, co rytualnie nasz mózg aktywuje i
sprawia, że przekazywaną za pomocą formy treść łatwiej
przyjmujemy!
Paradoksalnie
zamiana języka liturgicznego, oraz pewnych pozawerbalnych znaków
na słowne komentarze w języku tubylców, nie zwiększa zrozumienia,
ale wszystko zaciemnia. Przynosi więc efekty odwrotne do
zamierzonych. Bo rozumiemy nie tylko słowami. Bo czasem tajemniczość
znaczy więcej niż miriady słownych wyjaśnień. Do tego dochodzi
jeszcze poczucie konstruowalności, które niszczy jeden z
najistotniejszych czynników decydujących o wiarygodności rytuału-
Poczucie jego niezmienności pozwalającej przekazać Stan
Początkowy- czyli właściwy- porządkujący, usensawniający
wszechświat. To odniesienie do Początku stanowi fundament
Ewangelii. Dlatego od słów „Na początku było słowo” zaczyna
się Janowy prolog, dlatego Chrystus mówi „ale od początku tak
nie było”.
Kultury
są – powtórzmy – wielopoziomowe. Treść możliwa jest do
przekazania, jeśli wyłania się z pewnych kulturowych całości. W
nich mają miejsce parafrazy między sposobami wyrażania treści za
pomocą różnych zmysłów, między znaczącymi formami ruchu,
odległości, uporządkowania przestrzeni, ubioru, organizacji czasu,
zapachów, smaków, itd...
Te
wielozmysłowe wymiary życia zawsze są i jeśli naszego wyznania
nie zakodujemy za ich pomocą, to co innego je zakoduje. I wtedy
utracimy kontrolę nad treścią słów tego, co jeszcze nazywa się
Ewangelicznym, katolickim. Przyjmując postawę antyrytualistyczną,
zatracamy zasady, a w imię inkulturacji przyjmujemy nierzadko to, co
jest z katolicyzmem sprzeczne.
Spójrz
na przykład misji abp. Lefebvre'a w Gabonie. Była tam taka
sytuacja, że na „Mszę Trydencką” chodziły tłumy, tubylcy
śpiewali Mszę Śpiewaną tak głośno i zapalczywie, jak to się
nie zdarzało nigdzie w Europie. NOM(ten sposób odprawiania Mszy
Świętej, który jest dziś powszechny)zaś wywoływał
niezadowolenie i przyciągał tylko garstki. I to pomimo wszystkich
„inkulturacyjnych” przymileń. Przywołajmy tu przykład kard.
Saraha, który w wywiadzie przeprowadzonym przez Nicolasa Diata,
„Bóg, albo Nic” wspominał trudne i piękne chwile związane z
doświadczeniem europejskiej, egzotycznej dla niego mistyki Mszy
Świętej sprzed posoborowych reform. Można powiedzieć, że
przywołane tu naśladowanie rodzimych kultów odbiera Kościołowi
wiarygodność, gdyż staje powodem do śmiechu. Tubylec pomyśleć
sobie może: „Co oni nie mają nic do zaoferowania, że muszą nas
naśladować, że chcą się nam przypodobać?”, albo: „Jeśli to
jest tak podobne do naszych kultów, to nie jest niczym nowym”.
Może też zaśmiać się tak jak góral, który słyszy warszawiaka
próbującego gadać po góralsku. Nowa wiara musi nieść wyraźną
Nową Formę, musi wymagać metanoicznego zaparcia się samego
siebie. Nie może się „dostosowywać”- czy do do lokalnych
kultur, czy to do dzieci, czy to do nowych czasów itd...
Wspomniany
przed chwilą kard. Sarah wskazuje na to iż forma rytu sztucznie
zafrykanizowana jest dla człowieka Afryki mniej czytelna niż forma
sprzed rytualnej rewolucji posoborowej:
„Jestem
Afrykańczykiem. Pozwólcie, że powiem to jasno: LITURGIA NIE JEST
MIEJSCEM, W KTÓRYM MA BYĆ PROMOWANA MOJA KULTURA. TO RACZEJ
MIEJSCE, GDZIE MOJA KULTURA OTRZYMUJE ŁASKĘ CHRZTU ŚWIĘTEGO,
GDZIE MOJA KULTURA JEST WYNOSZONA DO BOŻEGO POZIOMU. POPRZEZ
LITURGIĘ KOŚCIOŁA, KTÓRĄ MISJONARZE ZANIEŚLI AŻ PO KRAŃCE
ŚWIATA, BÓG MÓWI DO NAS, ON NAS ZMIENIA I UZDALNIA NAS DO BYCIA
CZĘŚCIĄ JEGO BOSKIEGO ŻYCIA. Kiedy ktoś staje się
chrześcijaninem, kiedy ktoś wchodzi w pełną komunię z Kościołem
Katolickim otrzymuje coś więcej, coś co go zmienia.”
Za:
http://www.reginapacis.pl/index.php/czytelnia/item/377-wystapienie-ks-roberta-kard-sarah-prefekta-kongregacji-kultu-bozego-i-dyscypliny-sakramentow.html)
Dlatego
też nie ma nawracania, bez przekonywania do konkretnych form
kulturowych. Owszem, trzeba uwzględniać lokalną kulturę. Ale ma
to polegać na wyszukaniu w tej kulturze tego, co z proponowaną
przez nas wiarą zgodne, co może ją dobrze wyrażać. A my dziś
często odrzucamy to, co mogłoby dobrze wyrażać treści katolickie
uznając to za zabobony, za "magicznie pojmowaną wiarę",
a przyjmujemy to co z katolicyzmem sprzeczne. Ta przewrotność
byłaby śmieszna, gdyby nie miała tak tragicznych konsekwencji.
Zwróć szczególną
uwagę na ów brzemienny w skutkach paradoks: Reformatorzy
liturgiczni często proponują dostosowanie form liturgicznych do
lokalnych kultów, a jednocześnie krytykują ludową pobożność.
Wywracają wszystko do góry nogami: dobre współistnienie tubylczej
i katolickiej kultury odrzucają, a proponują w zamian złe,
prowadzące nie tylko do rozmycia katolickiej wiary, nie tylko do
utraty jej przekonywalności, ale i do wspomnianej powyżej niechęci
ludzi.
Magicznie
pojmowana wiara?
Pobożności
ludowej, zarzuca się często, że jest tylko powierzchownie
katolicka, a tak naprawdę przechowuje głębokie pokłady wierzeń
pogańskich, przedchrześcijańskich. Z zarzutem tym wiąże się
również podważanie chrześcijaństwa na podstawie twierdzeń, że
jest ono kompilacją wierzeń poprzednich. Tymczasem jest wręcz
przeciwnie. Katolicyzm swą prawdziwość-odwieczność wręcz
uzasadnia tym, że w
dawnych religiach znajdują się jego "przeczucia", co
dobitnie wyraził kard. Ratzinger:
Oczyma wiary można już było rozpoznać Jego znak wpisany w kosmos od początku świata i w kosmosie ujrzeć potwierdzenie wiary w ukrzyżowanego Zbawiciela. Dzięki temu chrześcijanie wiedzieli równocześnie, iż drogi historii religii zawsze zmierzały do Chrystusa, że jej oczekiwanie, wyrażone w wielu obrazach, prowadziło właśnie do Niego. I odwrotnie, oznaczało to, iż filozofia i religia darowały wierze obrazy i myśli, w których dopiero mogła ona w pełni rozumieć siebie samą.1]
Mity czekały na Tego, w Którym przedmiot pragnień stał się rzeczywistością. BXVI Jezus z Nazaretu
Chrześcijaństwo,
wg jego wyznawców spełnia pragnienia wyrażane w mitycznych
obrazach i religiach poprzednich. Wypełnia je owym "Consummatum
Est" wypowiedzianym przez Chrystusa na drzewie Krzyża...
Ale wypełnia, a nie
obala.
Chrystus
przyniósł "Mit", który był pierwszym i jedynym
urzeczywistnieniem oczekiwań wyrażanych w mitach poprzednich. "Mit"
Chrystusa nie jest fałszem - słusznym oczekiwaniem skierowanym w
niewłaściwą stronę. Mit Chrystusa jest spełnieniem słusznego
oczekiwania. Faktem. Prawdą. Ów „mit” tego oczekiwania nie
obalił. Nie
obalił, ale Wypełnił.
Nie
obalajmy więc obrzędów, rytuałów, sakralnego uporządkowania
symbolicznego czasu i przestrzeni podług ładu zorientowanego na
Środek Świata- który na ziemi obecny jest w Eucharystii. Jest to
wypełnienie pragnienia większości kultur w historii-pragnienia
życia wokół takiego środka. I rzeczywiście ludy tradycyjne
widziały taki środek symbolicznie w domu, wsi, świątyni, a ten
środek uczestniczył wg nich w niebiosach z ich ponadczasowością.
Powróćmy
do pragnień wyrażanych w mitycznych obrazach, bo inaczej nie
zrozumiemy naprawdę tego, co na Chrystusowym Krzyżu zostało
dopełnione! Nie wywróćmy tego jednak do góry nogami. Pokażmy za
pomocą konkretnych form katolickich, że
To
Krystus był prawdziwym Świętowitem
Swarożycem
P'erónem
który
strzelił w ziemi pępek
zmiażdżył
swego uzurpatora- Ojca Kłamstwa
umartwił się
jak ziarno
by na powrót
ożyć
a wszystkich
nas ożywić i wyżywić
wyżywić i
ożywić
Przyszedł
w ciele
i krwi
w materii
w Ciele,
które jest naszym Wiecznym Chlebem
i
w Krwi,
która jest
wiecznym napojem
Przymierza
Doskonałego,
pobratymstwa,
w które Bóg
pozwolił człowiekowi wstąpić,
zstępując
pierwej w historię
w łono
Niewiasty
w Piec
Betlejemskiej Groty
w „Dom
Chleba”- Tabernakulum
w Hostię
Wschodzącą Słońcem ponad blade
zboże...
i błogosławi
nam przez każde przeżegnane dłonią matki ciasto,
przez żar co
kształt nadaje bezkształtnemu
z chaosu
czyni kosmos, z ciasta bochen
z grzesznika
w miłosierdzia ogniu
wypieka
świętego
i błogosławi
nam w okruchu
chleba
wznoszonym
z ziemi przez uszanowanie
dla darów
nieba...
i Krystus
jak ten
okruch
aż do ziemi
spłynął
by wydać
plon obfity,
by ją
na Drzewie
Życia Krzyżowym,
na Palu
świata w Paświska Wyrajów Niebieskich wydźwignąć,
wyznaczając
Środek,
w którym
ramiona czterech stron świata się
Krzyżują.
Środek,
czyli sposób
…
Kulty
Bogiń, Święte Gaje, Drzewa Życia, Pale Świata, Krwawe ofiary...
Widocznie Bóg dał poganom glebę, żeby mogli przyjąć
Ewangeliczne ziarno.
Owszem,
ta gleba zapełniana była wśród pogan chwastem. Nie możemy jednak
wraz z nim usuwać owej gleby! Chrystus przyniósł bowiem Ziarno na
Chleb Życia Wiecznego i je na ową glebę rzucił! Wpisał je idąc
na mękę Krzyżową, w mityczne obrazy Drzewa Życia, Pala Świata,
Kosmicznej Zasady, Ofiary, Świętych Gajów, pobratymstwa przez
spożycie ciała i wypicie Krwi... Negowanie tego prowadzi do tego,
że Ziarno Ewangeliczne oddzielone od żyznej gleby nie wzrośnie.
Wzrosną natomiast jeszcze bardziej chwasty pogańskich kultów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania