Jest to fragment rozdziału "PRZYWRÓCIĆ
SŁOWOM WŁAŚCIWE ZNACZENIE I
OBALIĆ BŁĘDNE IDEOLOGIE" z książki pt. "Logika plemion katolickich" zapraszam serdecznie do poznania całego kontekstu. Kliknij ściągnij i poczytaj sobie :-)
WESPRZYJ AUTORA
Wartości uniwersalne?
WESPRZYJ AUTORA
Wartości uniwersalne?
Wszelkiej
maści filozofy, takie jak choćby Jürgen Habermas proponują, żeby
pokój na świecie osiągnąć przez wyzbycie się przez religie ich
roszczeń totalnych, wypreparowanie z nich zbioru „wartości
uniwersalnych”, przetłumaczenie na rzekomo neutralny język
świecki i oparcie na nich ładu społecznego, w tym państwowego1.
Pomysł
to beznadziejny, ponieważ religia bez tych roszczeń nie jest już
religią. Jej funkcje przejmuje wtedy zaproponowany dalej,
oczyszczony z kontekstów różnych wiar zbiór „wartości
uniwersalnych”. To on teraz staje się totalny i nadrzędny, czyli
konkurencyjny, a nie rozjemczy wobec innych religii.
Beznadzieję
owego przedsięwzięcia potęguje fakt, iż wartości te są
uniwersalne tylko z nazwy. Owszem,
z pozoru można znaleźć pewne wspólne obszary. Sprowadzają się
one jednak do podobnie brzmiących słów, takich jak Miłość,
Dobro, Wolność, Szacunek, Tolerancja, które w praktyce oznaczają
zupełnie co innego. Z
punktu widzenia konkretnych religii wybranie owych pól zgody i
wypreparowanie z nich "wartości uniwersalnych" jest
niemożliwe, bo punkty niezgody istnieją z tymi "uniwersaliami"
w istnym sprzężeniu zwrotnym, we wszechzwiązku. Jeśli je
wypreparujemy do tak zwanego uniwersalnego systemu wartości, to po
prostu stworzymy kolejną religię sprzeczną jako całość z
każdymi z poprzednich. Bo każda religia, każdy światopogląd
istnieje odrębnie dlatego, że uważa swoją wizję za sprzeczną z
innymi. Ze światopoglądem relatywnym jest podobnie, wbrew
deklaracjom jego wyznawców. Bo między relatywizmem, a
nierelatywizmem reprezentowanym przez chociażby katolicyzm, islam,
inne wyznania chrześcijańskie, istnieje sprzeczność.
Jeśli
więc owa uniwersalność jest nowym światopoglądem, to nie wolno
go wyznawać chociażby mnie- katolikowi. Bo owe wartości
"uniwersalne dla wszystkich", bez tych, które są
uniwersalne wg katolików, nie są już tymi samymi. Cóż bowiem
znaczy “uniwersalna miłość”?
Przecie
jeśli uznajemy, że jest to pragnienie by innym było dobrze, to
musimy zdefiniować, co to znaczy “dobrze”. I tu już wejdziemy w
konflikt. Bo np. Wg katolika dobre jest walczenie o zdrowie chorego,
a dla kogoś innego dobre jest “przerwanie jego cierpień”. Dla
katolika dobre jest małżeństwo mężczyzny i niewiasty, a dla
kogoś innego takie ograniczenie jest “złe”. Dla mnie, katolika
dobre jest przyjmowanie Pana Boga w Eucharystii, a dla kogoś innego
jest to bluźnierstwo.
Innym
przykładem jest tu choćby aborcja, która dla jednych jest zbrodnią
i nienawiścią a dla innych wyrazem miłości, wolności i szacunku
wobec kobiety. Kolejnym przykładem jest
zakazywanie jawnych zachowań homoseksualnych. Nie tylko ono jest
uznawane za dyskryminację. Jest nią także pozwalanie na
takie zachowania. Stanowi to przemoc symboliczną wobec dzieci
katolickich. Katolicy bowiem, tak jak wyznawcy innych religii
uznają, że przemoc wobec duszy, czyli zgorszenie(szczególnie wobec
kształtujących dopiero swój system wartości dzieci) jest gorsza
niż przemoc wobec ciała…
Ja
będę więc tego, co powyżej przedstawiłem chciał dla innych, a
ktoś inny będzie uważał to za złe i w “imię miłości”
będzie innych od tego odwodził.
Każde
prawo, każdy światopogląd ma to, co uznaje za
jedyne słuszności
i nic w tym zdrożnego nie ma. Natomiast
złe jest to, że się temu zaprzecza-
to jest oszustwo, wprowadzanie ludzi w błąd, że "nikt nie
ingeruje w ich poglądy", że "pozwala im się wierzyć w
co chcą".
W tym miejscu
okazuje się, że nawet definicja i hierarchia przemocy i wolności
nie mogą być uznane za pole zgody. Są bowiem w sposób
nieunikniony uwikłane w światopogląd. Teoretyczna zgoda co do ich
elementów nie przekłada się na zgodę całych systemów z nich
stworzonych i funkcjonujących w realnym świecie. Ten
sam zestaw, te same elementy, te same cegły mogą bowiem(poprzez
inne uporządkowanie) tworzyć zupełnie inne budowle.
One
mogą, a religia nie może?
Zastanawia mnie
czasem niekonsekwencja krytyków patriarchalizmu, religii,
tradycyjnego modelu rodziny: dlaczego uważają, iż światopoglądy
religijne(i kilka innych z wybranego przez nich zestawu) nie mogą
się mieszać do prawa państwowego, spraw publicznych- domeny
solidarności(wg Richarda Rorthy’ego), a niereligijne mogą?
Czy
dlatego, że religia dotyczy czego innego?
Religia dotyczy
wszystkiego, a jeśli przestaje, staje się martwym obiektem
muzealnym. Martwym
jak samochód, który nie jeździ, ale stoi na wystawie, jak folklor,
pokazywany na scenie i w skansenie. Pokazywany dlatego, że już
umarł, że nie ma ludzi, którzy nim żyją.
Systemowa
natura ludzkiego myślenia uniemożliwia oddzielenie tego, co łączy,
od tego co dzieli i wypreparowanie pierwszego np. do sfery
publicznej- domeny solidarności, a drugiego do sfery prywatnej, czy
lokalnej. Zresztą pakowanie
innych światopoglądów(np. religijnych) do kategorii spraw
prywatnych, też jest elementem światopoglądu. Nie muszę go
podzielać.
Czy
dlatego religia nie może, że stanowi narzucanie i nietolerancję?
Niereligijne
światopoglądy, które tworzą prawo też są mi narzucane. One mogą
a religia nie może?
A
może dlatego, że religia jest źródłem konfliktu?
Przeróżne światopoglądy (również
anty i areligijne znane z historii XX wieku i nadal żywe) są
powodem konfliktów. I to krwawych, masowych, okropnych...
Zapytajmy jednak: czy wobec powyższej
konstatacji światopogląd postulujący neutralność wolność i
równość wszystkich poglądów, przedstawiający się sam jako
przezroczysty wobec innych "wyznań" można uznać za
uczciwy? Przecież w rzeczywistości stawia się on ponad owymi
"innymi" jest dla nich konkurencją, a nie(jak się sam
przedstawia) rozjemca!
Oczywiście
jego wyznawca zaprzeczy tym stwierdzeniom. By nas do swoich
zaprzeczeń przekonać, oburzy się na wyznawców jedynej Prawdy i
zaproponuje im(podobnie jak Richard Rorthy) dystans do swojej wizji
świata.
Wtedy
my możemy mu zwrócić delikatnie uwagę, że sam sobie zaprzecza,
ponieważ dystans ów też jest elementem jakiejś wizji świata.
Paradoks
oburzonych na wyznawców Jedynej Prawdy
Oburzony
na "roszczenie sobie prawa do posiadania monopolu na prawdę"
paradoksalnie sam sobie w owym oburzeniu takie prawo rości. Według
niego jedyną prawdą jest brak jedynej Prawdy. W poprzednim zdaniu
zawiera się oczywiście wewnętrzna sprzeczność. Twierdzenie
czegokolwiek oznacza bowiem uznanie tego za prawdę. Nie nazywanie
tego prawdą nie ma znaczenia, gdyż takie właśnie jest tego
twierdzenia znaczenie ;) Założenie prawdy jest punktem wyjścia
poznania. Nie ma sensu pytać, czy ona jest, udowadniać, że jest,
bo każdy akt myślny zawiera w sobie założenie jej istnienia. Samo
takie roszczenie nie jest więc złe. Złe jest oszukiwanie, że się
go zwalcza, podczas gdy de facto zastępuje się go własnym
roszczeniem. Jedynie uczciwe jest twierdzenie, że się własny
pogląd uznaje za jedyną prawdę. I przyznanie się do tego.
Wolność,
równość, neutralność?
Nie
ma równości wszystkich religii. "Wolność i równość
wszystkich światopoglądów i religii" to nowy światopogląd,
zastępujący te, które rzekomo broni, stawiający się w
rzeczywistości ponad nimi. Istotą religii jest bowiem to, że nie
ma już ponad sobą żadnych kryteriów, że sama je wyznacza dla
wszystkiego.
Zasada
równości jest sprzeczna z większością z nich i jest elementem
światopoglądu.
Światopoglądy
i religie totalne są różne, bo inne uznają za gorsze, a siebie za
najlepsze, za "jedyną prawdę".
I
ta "jedyna prawdziwość" jest tu cechą istotową.
"Wolność
i równość wszystkich poglądów i religii" to zbitka
pojęciowa wewnętrznie sprzeczna, bo sama jest światopoglądem,
który wszystkie, którym niby daje wolność i równość w
rzeczywistości obala, czyniąc z nich nie religię, a folklor, do
podziwiania, a nie do wyznawania. Sama przejmuje funkcję wyznania.
Bo przecież "wolność i równość wszystkich prawd i brak
jedynej prawdy", czyni się jedyną prawdą, odbierając
rozmaitym poglądom, które niby broni prawo do uznawania się za ową
"jedyną prawdziwość" bez której stają się one martwe.
Ale
taki wniosek powinien radykalnie odmienić nasz negatywny,
stereotypowy, narzucony przez "laicką kryptoreligię"
stosunek, do tych, co swoją religię uważają za jedynie prawdziwą
i wszechwpływową.
Państwo
świeckie i neutralne?
Jeśli nie religia, to inny światopogląd
(np. ateizm, agnostycyzm, socjalizm, relatywizm, liberalizm,
estetyzm, immanentyzm, materializm itd.) będzie podstawą prawa i
politykowania.
Państwo
nie jest więc nigdy neutralne światopoglądowo. Najuczciwiej jest
mu przyznać się jaki światopogląd popiera, co uznaje za źródło
wartości, w imię których definiuje cele i mechanizmy
funkcjonowania. A raczej najuczciwiej jest przyznać się do tego
politykom(w obecnym, demokratycznym ustroju), byśmy wiedzieli, jakie
definicje polityki i jej celów i mechanizmów wraz z niemi
wybieramy. Z tego też powodu państwo (a raczej polityk) nie może
mówić, że daje równe szanse wszystkim światopoglądom i
religiom, bo zawsze w imię jakiegoś światopoglądu występuje. I
ten światopogląd decyduje o granicach
tolerancji i akceptacji innych. Jeśli jestem religijny, to muszę
pamiętać, że religia to światopogląd totalny z istoty. I jako
polityk, chcąc być w zgodzie z własną religią muszę według jej
kryteriów działać. Te kryteria to nie punkty, ale granice, w
których możliwa jest wielość różnych rozwiązań
gospodarczo-politycznych. Ale wielość ograniczona przez tą
religię, a nie dowolna. I o tym zapominamy. Najuczciwiej jest więc
jasno deklarować w imię jakiej religii, czy światopoglądu ustalać
będziemy granice. Będzie konflikt. Ale taki konflikt jest jedynie
uczciwy.
Jeśli
ktoś może przekonywać do forsowania światopoglądu laickiego, w
którym państwo jest neutralne religijnie, to ja mogę przekonywać
do państwa wyznaniowego, które nie oznacza oczywiście(jak wielu
mylnie twierdzi) państwa, w którym sprawowaniem władzy zajmuje się
Kościół, czy księża. Charakter państwa wyznaniowego zależy od
konkretnej religii która daje mu aksjologiczne podstawy. Religia
katolicka, którą ja proponuje nie zaleca, nie dopuszcza wcale
nawracania na siłę w obrębie państwa. Nie zabrania wyznawać
innych religii. Może zabraniać tego, co godzi w moralne ramy
wyznawane przez religię katolicką. Ale takie same ograniczenia są
w tzw. „Państwie neutralnym”. Że są faworyzowani katolicy? W
państwie laickim też są faworyzowani wyznawcy „laickiej
neutralności”.
Nie
powinniśmy mieć pretensji do władz, że nam
ograniczają wolność, że stosują cenzurę, że
czegoś zabraniają. Bo wtedy przejmujemy kategorie wroga i
sobie zaprzeczamy.
Bo
ograniczanie wolności, cenzura, zabranianie wyrażania pewnych
poglądów, czy prezentowania pewnych postaw, są dobre tylko
potrzebują słusznej
miary.
Są
dobre, bo przecież nie chcemy by nasze dzieci słuchały wywodów
nazistów i uczyły się na pamięć jak Biblii „Mein Kampfu”
Pana Hitlera, nie chcemy wielu innych rzeczy…
Możemy
mieć pretensję do władz, że nas robią w
konia: że "wszystko możemy", że "nikt
nami nie steruje". Niech się przyznają gdzie
stawiają granice wolności. Te granice nie są –jak nas
przekonują- neutralne. Są elementem światopoglądu.
Możemy mieć też pretensje, że nie przyjmują naszych,
katolickich definicji granic wolności(wyznawcy makaronów też mogą
mieć takie pretensje)...
Okazuje
się, że "neutralność" laicka jest niemożliwa.
Jeśli ktoś nie pozwala wieszać krzyża w parlamencie,
czy nie zabrania aborcji, albo małżeństw homoseksualnych, to nie
jest neutralny wobec katolicyzmu, ale z nim niezgodny, jeśli zaś
ktoś pozwala, to też nie jest neutralny. Zawsze zabiera jakieś
stanowisko!...
I
tu wchodzimy w spór o tzw. Intronizację. Tu okazuje się, dlaczego
jest ona zasadna.
Intronizacja to
nie jest zaprzęganie religii do władzy, tylko coś wręcz
przeciwnego: kierowanie się we władzy zasadami religii. A do
tego jest zobowiązany każdy katolik-polityk. Gadasz, ze będzie
dyskryminacja, konflikt. No ale czy nie jest dyskryminacją wobec
katolików kierowanie się zasadami laickimi? Takiej
"dyskryminacji" i takiego "konfliktu" nie da
się uniknąć. Przykładem tego jest obecna „dyskryminacja”
moich poglądów przez tych, co są „święcie” przekonani, że
są obiektywni i tolerancyjni. Bo każda
tolerancja jest elementem światopoglądu,
który wyznacza tej tolerancji granice. I zawsze ktoś może
się czuć zniewolony i dyskryminowany przez te granice,
które ktoś inny uważa za obiektywne, neutralne.
Przekonanie
o neutralności a utrata kontroli nad własnym światopoglądem.
Człowiek nie wymyśla sobie świata
poznawanego i poglądu, ale dostaje go w jakiś sposób od otoczenia,
od tego, co go wychowywało. Pogląd jednostki jest zbudowany z
elementów, które znalazła ona w świecie w jakim przyszło jej
żyć. Również światopogląd "kreatywności i wolności"
jest schematem, jest wynikiem uprzedniego wpojenia go przez
wychowanie, bądź inne elementy otoczenia kulturowego. W systemie,
gdy to Kościół miał dominację, a nawet jeśli nie dominację, to
duże wpływy, każdy wiedział o tym, że Kościół rości sobie
prawa do kształtowania mentalności.(Roszczenie sobie praw i wpływ
nie jest wcale zniewalaniem, wtedy gdy to roszczenie jest jawnie
ogłaszane i uświadomione przez ludzi.) I ludzie o tym wiedzieli. I
wielu z nich się na to godziło. Wielu z nich uznawało za porządane
oddawanie kształtowania swojej i swoich dzieci mentalności
Kościołowi. Bo przecie zawsze coś kształtuje naszą mentalność.
A jeśli twierdzimy, że jest ona wyrazem tylko "głębi serca",
"niezależności całkowitej", to wtedy
pozbawiamy siebie kontroli nad tym, co ją kształtuje.
I wtedy dowolne ośrodki manipulować m o g ą naszą "głębią
serca" zmieniając ją tak, by pragnęła tego, co może
przynieść korzyść tym ośrodkom. Wtedy, jak pisał Benedykt XVI,
milcząco przyjmuje się”treści
tych pojęć, uważane za obowiązujące w doktrynie jakiejś
partii”.
A
nawet jeśli nie partii, to innego-akurat wpływowego ośrodka
opiniotwórczego.
Dlatego
warto świadomie wybierać ośrodki, które przyznają uczciwie, że
chcą kształtować naszą mentalność. Dlatego nie warto oddawać
jej wychowaniu przypadków. Kościół nie oszukuje. Rości sobie
prawo do tego, co i tak m
u s i
być i będzie- czy tego chcemy, czy nie- z konieczności, z natury
bycia w świecie przez kogoś kształtowane. Rości sobie prawo, ale
nie spętuje niemożnością jego odrzucania prócz przypadków, gdy
to szkodzi innym. I Kościół tym koniecznościom nie zaprzecza, ale
wskazuje ich porządek i wypełnienie.
Neutralne
dla katolika jest to, co katolickie, co nie kłóci się z nauką
Kościoła. Dlatego jeśli ktoś jest katolikiem, to musi, również
w polityce opierać się w swych poczynaniach na światopoglądzie
katolickim. Wtedy owszem, będzie niezgoda z innymi stanowiskami
światopoglądowymi, ale dlatego właśnie Chrystus powiedział:
"Nie
przyszedłem dać światu pokój, ale rozłam"
Neutralność
a wychowanie i schematy kulturowe
Neutralność
kryje podstawowe założenia, które również są światopoglądem.
I jako niebadane, bo oczywiste są to te ideologie, które akurat
wyznają mający największy wpływ na wychowywanie społeczeństwa,
przez media, taką, a nie inną gospodarkę i tryb życia, do którego
większość społeczeństwa- chcąc nie chcąc musi się
przystosować.
I
wszystkie elementy, które są ludziom proponowane- programy w
telewizji, rozrywki, radio, ubiory, zwyczaje, są jedynymi
możliwościami, z których człowiek po prostu wybiera, bo innych
nie zna, bo przez to, że są one powszechnie znane, będą
rozumiane, a więc i akceptowane przez innych ludzi. I człowiek,
który porusza się z konieczności pomiędzy tymi elementami
kultury, uważa w jakiś sposób za zasadne i sensowne to, co wydaje
się uzasadnieniem owych elementów, czyli ideologię, która je
wygenerowała. Im bardziej zdaje się coś w ten sposób oczywiste i
sensowne, tym większą ma tzw. „moc semiotyczną”. Owa ideologia
nie potrzebuje tu być nazywana, bo jest praktykowana i jej zasady
stają się zasadami myślenia człowieka. I jeśli człowiek o tym
nie wie, to uznaje owe poglądy, za oczywiste, pierwotne, neutralne i
przeźroczyste sposoby myślenia. Nie zauważa on, że są to szkła,
które założono jemu i większości społeczeństwa w procesie
wychowania na oczy, bo dawno zapomniał, że świat może wyglądać
inaczej- tak jak to było we wczesnym dzieciństwie, kiedy próbowano
do nich dziecko stopniowo przyzwyczajać... I dlatego pewne
światopoglądy mogą zostać uznane za neutralność
światopoglądową, za wypływające "z serca" indywidualne
i niezależne potrzeby i ideały, oraz za obiektywne, samodzielne i
rozumne wnioski, podczas, gdy jest wręcz przeciwnie- są one
względnymi, narzuconymi przez zewnętrzne siły, konwencjonalnymi
poglądami.
To,
co nam kultura kazała nazywać głębią serca, to tak na prawdę
poglądy i doktryny wpojone nam milcząco przez to, co nas wychowało:
mody, przyzwyczajenia, media, język, porządek społeczny, szkoły,
reklamy... I to jest wymyślane przez człowieka więc podlega
błędowi. Podlega szczególnie wtedy, gdy twórcy owi odwracają się
od Kościoła i Chrystusa. A historia pokazuje, że współczesny
świat opiera się na porewolucyjnej, czy pooświeceniowej negacji
chrześcijańskiej Europy.
Oczywiście
istnieją pewne podstawowe odczucia ludzkie, sposoby myślenia,
potrzeby i właściwe sposoby ich realizacji.
Jednakże
z jednej strony są one zagłuszane przez powyżej opisane schematy
kulturowe, a z drugiej one same, nie muszą być dobre. Bo wiemy,
nawet jeśli nie jesteśmy religijni, że człowiekowi zło jakoś
tak łatwiej przychodzi, jakoś tak samo go pociąga, a dobro wymaga
trudu. I to rozum pozwala nam to, odróżnić. Ale na rozumie też
ciążą błędne schematy. Ich rozbicie wymaga zaparcia się samego
siebie, swoistej
metanoi,
a mało kto ma czas i chęci, by podjąć się takiego wysiłku.
Między innymi na tym polega specyfika chrześcijaństwa, że jest
gotowe przesiewać jak przez sito ludzkie skłonności według tego,
co mówi rozum i Objawienie. Ale to rozum również wskazuje, że
objawieniu wierzyć trzeba. Bo to rozum sam dochodzi do tego, że to,
co wydawało się kiedyś rozumne, dziś zdaje się głupie, że sam
jest ograniczony czasem, pamięcią i nie ogarnia wszechrzeczy.
Dlatego czasem trzeba zrobić przeskok pomijający żmudną dedukcję-
przyjęcie indukcyjne, przyjęcie na
wiarę
Tradycji i Objawienia. Bo złożoność badanej rzeczywistości
naraża nas na jakże często doświadczane “po fakcie”
przeoczenie w rozumowaniu, które ma konsekwencje w postaci
upowszechniania błędu, który uznano za mądry.
Tenże,
Przedpolityczne podstawy
demokratycznego państwa prawa?
Przeł. A.M. Kaniowski, „Teofil” 31: 98-116, 2012,
Tenże, Świadomość
tego, co zostało utracone,
przeł., W.J. Korab-Karpowicz, „Pressje” 28: 228-233, 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania