czwartek, 7 września 2017

WARTOŚCI UNIWERSALNE. Złe pomysły Habermasa i Rorty'ego .

Jest to fragment rozdziału "PRZYWRÓCIĆ SŁOWOM WŁAŚCIWE ZNACZENIE I OBALIĆ BŁĘDNE IDEOLOGIE"  z książki pt. "Logika plemion katolickich" zapraszam serdecznie do poznania całego kontekstu. Kliknij ściągnij i poczytaj sobie :-)  

WESPRZYJ AUTORA

Wartości uniwersalne?

Wszelkiej maści filozofy, takie jak choćby Jürgen Habermas proponują, żeby pokój na świecie osiągnąć przez wyzbycie się przez religie ich roszczeń totalnych, wypreparowanie z nich zbioru „wartości uniwersalnych”, przetłumaczenie na rzekomo neutralny język świecki i oparcie na nich ładu społecznego, w tym państwowego1.
Pomysł to beznadziejny, ponieważ religia bez tych roszczeń nie jest już religią. Jej funkcje przejmuje wtedy zaproponowany dalej, oczyszczony z kontekstów różnych wiar zbiór „wartości uniwersalnych”. To on teraz staje się totalny i nadrzędny, czyli konkurencyjny, a nie rozjemczy wobec innych religii.
Beznadzieję owego przedsięwzięcia potęguje fakt, iż wartości te są uniwersalne tylko z nazwy. Owszem, z pozoru można znaleźć pewne wspólne obszary. Sprowadzają się one jednak do podobnie brzmiących słów, takich jak Miłość, Dobro, Wolność, Szacunek, Tolerancja, które w praktyce oznaczają zupełnie co innego. Z punktu widzenia konkretnych religii wybranie owych pól zgody i wypreparowanie z nich "wartości uniwersalnych" jest niemożliwe, bo punkty niezgody istnieją z tymi "uniwersaliami" w istnym sprzężeniu zwrotnym, we wszechzwiązku. Jeśli je wypreparujemy do tak zwanego uniwersalnego systemu wartości, to po prostu stworzymy kolejną religię sprzeczną jako całość z każdymi z poprzednich. Bo każda religia, każdy światopogląd istnieje odrębnie dlatego, że uważa swoją wizję za sprzeczną z innymi. Ze światopoglądem relatywnym jest podobnie, wbrew deklaracjom jego wyznawców. Bo między relatywizmem, a nierelatywizmem reprezentowanym przez chociażby katolicyzm, islam, inne wyznania chrześcijańskie, istnieje sprzeczność.
Jeśli więc owa uniwersalność jest nowym światopoglądem, to nie wolno go wyznawać chociażby mnie- katolikowi. Bo owe wartości "uniwersalne dla wszystkich", bez tych, które są uniwersalne wg katolików, nie są już tymi samymi. Cóż bowiem znaczy “uniwersalna miłość”? Przecie jeśli uznajemy, że jest to pragnienie by innym było dobrze, to musimy zdefiniować, co to znaczy “dobrze”. I tu już wejdziemy w konflikt. Bo np. Wg katolika dobre jest walczenie o zdrowie chorego, a dla kogoś innego dobre jest “przerwanie jego cierpień”. Dla katolika dobre jest małżeństwo mężczyzny i niewiasty, a dla kogoś innego takie ograniczenie jest “złe”. Dla mnie, katolika dobre jest przyjmowanie Pana Boga w Eucharystii, a dla kogoś innego jest to bluźnierstwo.
Innym przykładem jest tu choćby aborcja, która dla jednych jest zbrodnią i nienawiścią a dla innych wyrazem miłości, wolności i szacunku wobec kobiety. Kolejnym przykładem jest zakazywanie jawnych zachowań homoseksualnych. Nie tylko ono jest uznawane za dyskryminację. Jest nią także  pozwalanie na takie zachowania. Stanowi to przemoc symboliczną wobec dzieci katolickich. Katolicy bowiem, tak jak wyznawcy innych religii uznają, że przemoc wobec duszy, czyli zgorszenie(szczególnie wobec kształtujących dopiero swój system wartości dzieci) jest gorsza niż przemoc wobec ciała…
Ja będę więc tego, co powyżej przedstawiłem chciał dla innych, a ktoś inny będzie uważał to za złe i w “imię miłości” będzie innych od tego odwodził.
Każde prawo, każdy światopogląd ma to, co uznaje za jedyne słuszności i nic w tym zdrożnego nie ma. Natomiast złe jest to, że się temu zaprzecza- to jest oszustwo, wprowadzanie ludzi w błąd, że "nikt nie ingeruje w ich poglądy", że "pozwala im się wierzyć w co chcą".
W tym miejscu okazuje się, że nawet definicja i hierarchia przemocy i wolności nie mogą być uznane za pole zgody. Są bowiem w sposób nieunikniony uwikłane w światopogląd. Teoretyczna zgoda co do ich elementów nie przekłada się na zgodę całych systemów z nich stworzonych i funkcjonujących w realnym świecie. Ten sam zestaw, te same elementy, te same cegły mogą bowiem(poprzez inne uporządkowanie) tworzyć zupełnie inne budowle.

One mogą, a religia nie może?
Zastanawia mnie czasem niekonsekwencja krytyków patriarchalizmu, religii, tradycyjnego modelu rodziny: dlaczego uważają, iż światopoglądy religijne(i kilka innych z wybranego przez nich zestawu) nie mogą się mieszać do prawa państwowego, spraw publicznych- domeny solidarności(wg Richarda Rorthy’ego), a niereligijne  mogą?
Czy dlatego, że religia dotyczy czego innego?
Religia dotyczy wszystkiego, a jeśli przestaje,  staje się martwym obiektem muzealnym. Martwym jak samochód, który nie jeździ, ale stoi na wystawie, jak folklor, pokazywany na scenie i w skansenie. Pokazywany dlatego, że już umarł, że nie ma ludzi, którzy nim żyją.
Systemowa natura ludzkiego myślenia uniemożliwia oddzielenie tego, co łączy, od tego co dzieli i wypreparowanie pierwszego np. do sfery publicznej- domeny solidarności, a drugiego do sfery prywatnej, czy lokalnej. Zresztą pakowanie innych światopoglądów(np. religijnych) do kategorii spraw prywatnych, też jest elementem światopoglądu. Nie muszę go podzielać.
Czy dlatego religia nie może, że stanowi narzucanie i nietolerancję?
Niereligijne światopoglądy, które tworzą prawo też są mi narzucane. One mogą a religia nie może?
A może dlatego, że religia jest źródłem konfliktu?
Przeróżne światopoglądy (również anty i areligijne znane z historii XX wieku i nadal żywe) są powodem konfliktów. I to krwawych, masowych, okropnych...
Zapytajmy jednak: czy wobec powyższej konstatacji światopogląd postulujący neutralność wolność i równość wszystkich poglądów, przedstawiający się sam jako przezroczysty wobec innych "wyznań" można uznać za uczciwy? Przecież w rzeczywistości stawia się on ponad owymi "innymi" jest dla nich konkurencją, a nie(jak się sam przedstawia) rozjemca!
Oczywiście jego wyznawca zaprzeczy tym stwierdzeniom. By nas do swoich zaprzeczeń przekonać, oburzy się na wyznawców jedynej Prawdy i zaproponuje im(podobnie jak Richard Rorthy) dystans do swojej wizji świata.
Wtedy my możemy mu zwrócić delikatnie uwagę, że sam sobie zaprzecza, ponieważ dystans ów też jest elementem jakiejś wizji świata.

Paradoks oburzonych na wyznawców Jedynej Prawdy
Oburzony na "roszczenie sobie prawa do posiadania monopolu na prawdę" paradoksalnie sam sobie w owym oburzeniu takie prawo rości. Według niego jedyną prawdą jest brak jedynej Prawdy. W poprzednim zdaniu zawiera się oczywiście wewnętrzna sprzeczność. Twierdzenie czegokolwiek oznacza bowiem uznanie tego za prawdę. Nie nazywanie tego prawdą nie ma znaczenia, gdyż takie właśnie jest tego twierdzenia znaczenie ;) Założenie prawdy jest punktem wyjścia poznania. Nie ma sensu pytać, czy ona jest, udowadniać, że jest, bo każdy akt myślny zawiera w sobie założenie jej istnienia. Samo takie roszczenie nie jest więc złe. Złe jest oszukiwanie, że się go zwalcza, podczas gdy de facto zastępuje się go własnym roszczeniem. Jedynie uczciwe jest twierdzenie, że się własny pogląd uznaje za jedyną prawdę. I przyznanie się do tego.
Wolność, równość, neutralność?
Nie ma równości wszystkich religii. "Wolność i równość wszystkich światopoglądów i religii" to nowy światopogląd, zastępujący te, które rzekomo broni, stawiający się w rzeczywistości ponad nimi. Istotą religii jest bowiem to, że nie ma już ponad sobą żadnych kryteriów, że sama je wyznacza dla wszystkiego.
Zasada równości jest sprzeczna z większością z nich i jest elementem światopoglądu.
Światopoglądy i religie totalne są różne, bo inne uznają za gorsze, a siebie za najlepsze, za "jedyną prawdę".
I ta "jedyna prawdziwość" jest tu cechą istotową.

"Wolność i równość wszystkich poglądów i religii" to zbitka pojęciowa wewnętrznie sprzeczna, bo sama jest światopoglądem, który wszystkie, którym niby daje wolność i równość w rzeczywistości obala, czyniąc z nich nie religię, a folklor, do podziwiania, a nie do wyznawania. Sama przejmuje funkcję wyznania. Bo przecież "wolność i równość wszystkich prawd i brak jedynej prawdy", czyni się jedyną prawdą, odbierając rozmaitym poglądom, które niby broni prawo do uznawania się za ową "jedyną prawdziwość" bez której stają się one martwe.
Ale taki wniosek powinien radykalnie odmienić nasz negatywny, stereotypowy, narzucony przez "laicką kryptoreligię" stosunek, do tych, co swoją religię uważają za jedynie prawdziwą i wszechwpływową.

Państwo świeckie i neutralne?
Jeśli nie religia, to inny światopogląd (np. ateizm, agnostycyzm, socjalizm, relatywizm, liberalizm, estetyzm, immanentyzm, materializm itd.) będzie podstawą prawa i politykowania.
Państwo nie jest więc nigdy neutralne światopoglądowo. Najuczciwiej jest mu przyznać się jaki światopogląd popiera, co uznaje za źródło wartości, w imię których definiuje cele i mechanizmy funkcjonowania. A raczej najuczciwiej jest przyznać się do tego politykom(w obecnym, demokratycznym ustroju), byśmy wiedzieli, jakie definicje polityki i jej celów i mechanizmów wraz z niemi wybieramy. Z tego też powodu państwo (a raczej polityk) nie może mówić, że daje równe szanse wszystkim światopoglądom i religiom, bo zawsze w imię jakiegoś światopoglądu występuje. I ten światopogląd decyduje o granicach tolerancji i akceptacji innych. Jeśli jestem religijny, to muszę pamiętać, że religia to światopogląd totalny z istoty. I jako polityk, chcąc być w zgodzie z własną religią muszę według jej kryteriów działać. Te kryteria to nie punkty, ale granice, w których możliwa jest wielość różnych rozwiązań gospodarczo-politycznych. Ale wielość ograniczona przez tą religię, a nie dowolna. I o tym zapominamy. Najuczciwiej jest więc jasno deklarować w imię jakiej religii, czy światopoglądu ustalać będziemy granice. Będzie konflikt. Ale taki konflikt jest jedynie uczciwy.

Jeśli ktoś może przekonywać do forsowania światopoglądu laickiego, w którym państwo jest neutralne religijnie, to ja mogę przekonywać do państwa wyznaniowego, które nie oznacza oczywiście(jak wielu mylnie twierdzi) państwa, w którym sprawowaniem władzy zajmuje się Kościół, czy księża. Charakter państwa wyznaniowego zależy od konkretnej religii która daje mu aksjologiczne podstawy. Religia katolicka, którą ja proponuje nie zaleca, nie dopuszcza wcale nawracania na siłę w obrębie państwa. Nie zabrania wyznawać innych religii. Może zabraniać tego, co godzi w moralne ramy wyznawane przez religię katolicką. Ale takie same ograniczenia są w tzw. „Państwie neutralnym”. Że są faworyzowani katolicy? W państwie laickim też są faworyzowani wyznawcy „laickiej neutralności”.

Nie powinniśmy mieć pretensji do władz, że nam ograniczają wolność, że stosują cenzurę, że czegoś zabraniają. Bo wtedy przejmujemy kategorie wroga i sobie zaprzeczamy.
Bo ograniczanie wolności, cenzura, zabranianie wyrażania pewnych poglądów, czy prezentowania pewnych postaw, są dobre tylko potrzebują słusznej miary.
Są dobre, bo przecież nie chcemy by nasze dzieci słuchały wywodów nazistów i uczyły się na pamięć jak Biblii „Mein Kampfu” Pana Hitlera, nie chcemy wielu innych rzeczy…
Możemy mieć pretensję do władz, że nas robią w konia: że "wszystko możemy", że "nikt nami nie steruje". Niech się przyznają gdzie stawiają granice wolności. Te granice nie są –jak nas przekonują- neutralne. Są elementem światopoglądu. Możemy mieć też pretensje, że nie przyjmują naszych, katolickich definicji granic wolności(wyznawcy makaronów też mogą mieć takie pretensje)...
Okazuje się, że "neutralność" laicka jest niemożliwa. Jeśli ktoś nie pozwala wieszać krzyża w parlamencie, czy nie zabrania aborcji, albo małżeństw homoseksualnych, to nie jest neutralny wobec katolicyzmu, ale z nim niezgodny, jeśli zaś ktoś pozwala, to też nie jest neutralny. Zawsze zabiera jakieś stanowisko!...
I tu wchodzimy w spór o tzw. Intronizację. Tu okazuje się, dlaczego jest ona zasadna.
Intronizacja  to nie jest zaprzęganie religii do władzy, tylko coś wręcz przeciwnego: kierowanie się we władzy zasadami religii. A do tego jest zobowiązany każdy katolik-polityk. Gadasz, ze będzie dyskryminacja, konflikt. No ale czy nie jest dyskryminacją wobec katolików kierowanie się zasadami laickimi? Takiej "dyskryminacji" i takiego "konfliktu" nie da się uniknąć. Przykładem tego jest obecna „dyskryminacja” moich poglądów przez tych, co są „święcie” przekonani, że są obiektywni i tolerancyjni. Bo każda tolerancja jest elementem światopoglądu, który wyznacza tej tolerancji granice. I zawsze ktoś może się czuć zniewolony i dyskryminowany przez te granice, które ktoś inny uważa za obiektywne, neutralne.
Przekonanie o neutralności a utrata kontroli nad własnym światopoglądem.
Człowiek nie wymyśla sobie świata poznawanego i poglądu, ale dostaje go w jakiś sposób od otoczenia, od tego, co go wychowywało. Pogląd jednostki jest zbudowany z elementów, które znalazła ona w świecie w jakim przyszło jej żyć. Również światopogląd "kreatywności i wolności" jest schematem, jest wynikiem uprzedniego wpojenia go przez wychowanie, bądź inne elementy otoczenia kulturowego. W systemie, gdy to Kościół miał dominację, a nawet jeśli nie dominację, to duże wpływy, każdy wiedział o tym, że Kościół rości sobie prawa do kształtowania mentalności.(Roszczenie sobie praw i wpływ nie jest wcale zniewalaniem, wtedy gdy to roszczenie jest jawnie ogłaszane i uświadomione przez ludzi.) I ludzie o tym wiedzieli. I wielu z nich się na to godziło. Wielu z nich uznawało za porządane oddawanie kształtowania swojej i swoich dzieci mentalności Kościołowi. Bo przecie zawsze coś kształtuje naszą mentalność. A jeśli twierdzimy, że jest ona wyrazem tylko "głębi serca", "niezależności całkowitej", to wtedy pozbawiamy siebie kontroli nad tym, co ją kształtuje. I wtedy dowolne ośrodki manipulować m o g ą naszą "głębią serca" zmieniając ją tak, by pragnęła tego, co może przynieść korzyść tym ośrodkom. Wtedy, jak pisał Benedykt XVI, milcząco przyjmuje się”treści tych pojęć, uważane za obowiązujące w doktrynie jakiejś partii”.
A nawet jeśli nie partii, to innego-akurat wpływowego ośrodka opiniotwórczego.
Dlatego warto świadomie wybierać ośrodki, które przyznają uczciwie, że chcą kształtować naszą mentalność. Dlatego nie warto oddawać jej wychowaniu przypadków. Kościół nie oszukuje. Rości sobie prawo do tego, co i tak m u s i być i będzie- czy tego chcemy, czy nie- z konieczności, z natury bycia w świecie przez kogoś kształtowane. Rości sobie prawo, ale nie spętuje niemożnością jego odrzucania prócz przypadków, gdy to szkodzi innym. I Kościół tym koniecznościom nie zaprzecza, ale wskazuje ich porządek i wypełnienie.
Neutralne dla katolika jest to, co katolickie, co nie kłóci się z nauką Kościoła. Dlatego jeśli ktoś jest katolikiem, to musi, również w polityce opierać się w swych poczynaniach na światopoglądzie katolickim. Wtedy owszem, będzie niezgoda z innymi stanowiskami światopoglądowymi, ale dlatego właśnie Chrystus powiedział:
"Nie przyszedłem dać światu pokój, ale rozłam"

Neutralność a wychowanie i schematy kulturowe
Neutralność kryje podstawowe założenia, które również są światopoglądem. I jako niebadane, bo oczywiste są to te ideologie, które akurat wyznają mający największy wpływ na wychowywanie społeczeństwa, przez media, taką, a nie inną gospodarkę i tryb życia, do którego większość społeczeństwa- chcąc nie chcąc musi się przystosować.
I wszystkie elementy, które są ludziom proponowane- programy w telewizji, rozrywki, radio, ubiory, zwyczaje, są jedynymi możliwościami, z których człowiek po prostu wybiera, bo innych nie zna, bo przez to, że są one powszechnie znane, będą rozumiane, a więc i akceptowane przez innych ludzi. I człowiek, który porusza się z konieczności pomiędzy tymi elementami kultury, uważa w jakiś sposób za zasadne i sensowne to, co wydaje się uzasadnieniem owych elementów, czyli ideologię, która je wygenerowała. Im bardziej zdaje się coś w ten sposób oczywiste i sensowne, tym większą ma tzw. „moc semiotyczną”. Owa ideologia nie potrzebuje tu być nazywana, bo jest praktykowana i jej zasady stają się zasadami myślenia człowieka. I jeśli człowiek o tym nie wie, to uznaje owe poglądy, za oczywiste, pierwotne, neutralne i przeźroczyste sposoby myślenia. Nie zauważa on, że są to szkła, które założono jemu i większości społeczeństwa w procesie wychowania na oczy, bo dawno zapomniał, że świat może wyglądać inaczej- tak jak to było we wczesnym dzieciństwie, kiedy próbowano do nich dziecko stopniowo przyzwyczajać... I dlatego pewne światopoglądy mogą zostać uznane za neutralność światopoglądową, za wypływające "z serca" indywidualne i niezależne potrzeby i ideały, oraz za obiektywne, samodzielne i rozumne wnioski, podczas, gdy jest wręcz przeciwnie- są one względnymi, narzuconymi przez zewnętrzne siły, konwencjonalnymi poglądami.
To, co nam kultura kazała nazywać głębią serca, to tak na prawdę poglądy i doktryny wpojone nam milcząco przez to, co nas wychowało: mody, przyzwyczajenia, media, język, porządek społeczny, szkoły, reklamy... I to jest wymyślane przez człowieka więc podlega błędowi. Podlega szczególnie wtedy, gdy twórcy owi odwracają się od Kościoła i Chrystusa. A historia pokazuje, że współczesny świat opiera się na porewolucyjnej, czy pooświeceniowej negacji chrześcijańskiej Europy.
Oczywiście istnieją pewne podstawowe odczucia ludzkie, sposoby myślenia, potrzeby i właściwe sposoby ich realizacji.
Jednakże z jednej strony są one zagłuszane przez powyżej opisane schematy kulturowe, a z drugiej one same, nie muszą być dobre. Bo wiemy, nawet jeśli nie jesteśmy religijni, że człowiekowi zło jakoś tak łatwiej przychodzi, jakoś tak samo go pociąga, a dobro wymaga trudu. I to rozum pozwala nam to, odróżnić. Ale na rozumie też ciążą błędne schematy. Ich rozbicie wymaga zaparcia się samego siebie, swoistej metanoi, a mało kto ma czas i chęci, by podjąć się takiego wysiłku. Między innymi na tym polega specyfika chrześcijaństwa, że jest gotowe przesiewać jak przez sito ludzkie skłonności według tego, co mówi rozum i Objawienie. Ale to rozum również wskazuje, że objawieniu wierzyć trzeba. Bo to rozum sam dochodzi do tego, że to, co wydawało się kiedyś rozumne, dziś zdaje się głupie, że sam jest ograniczony czasem, pamięcią i nie ogarnia wszechrzeczy. Dlatego czasem trzeba zrobić przeskok pomijający żmudną dedukcję- przyjęcie indukcyjne, przyjęcie na wiarę Tradycji i Objawienia. Bo złożoność badanej rzeczywistości naraża nas na jakże często doświadczane “po fakcie” przeoczenie w rozumowaniu, które ma konsekwencje w postaci upowszechniania błędu, który uznano za mądry.

1Jurgen Habermas, Wierzyć i wiedzieć, przeł. M. Łukasiewicz, „Znak” 9: 8-12, 2002
Tenże, Przedpolityczne podstawy demokratycznego państwa prawa? Przeł. A.M. Kaniowski, „Teofil” 31: 98-116, 2012,
Tenże, Świadomość tego, co zostało utracone, przeł., W.J. Korab-Karpowicz, „Pressje” 28: 228-233, 2012


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zapraszam do komentowania