czwartek, 1 czerwca 2017

Definiowanie religii. Notatki na marginesie książki P. Boyera „I człowiek stworzył bogów”


329 „Skoro idee i postawy religijne trwają od tysięcy lat, a zapewne nawet dłużej, skoro na całym świecie powtarzają się te same motywy, to dlatego, że są one optymalne i aktywują rozmaite systemy kojarzeniowe w sposób sprzyjający ich przekazowi.”
331 „niewidzialna ręka wielu systemów kojarzeniowych tworzy połączenia między ideami i sytuacjami, które liczą się w życiu jednostek. Niewidzialna ręka selekcji kulturowej sprawia, że idee religijne przyjęte i przekazywane przez ludzi mają z reguły większą moc przekonywania ,jako że doskonale odpowiadają ich egzystencji.”
To ważny element: powtarzanie się, tworzenie wzajemnych parafraz i całościowego systemu oddziałującego na wiele owych systemów kojarzeniowych.
„religia ma charakter praktyczny(…) Jest to cecha wszystkich idei, wierzeń i norm religijnych. Osoby wychowane w kręgu współczesnej cywilizacji europejskiej, gdzie religia jest przede wszystkim doktryną, która oferuje precyzyjne wyjaśnienie tego, jak powstał świat, i co dzieje się z duszami zmarłych, a także opowiada na inne pytania teoretyczne, taka sytuacja może nie co dziwić.”
P. Boyer widzi, że pewien nurt europejskiej myśli nie pozwala dostrzec owej praktyczności religii, ale sam się w ten nurt wpisuje przeciwstawiając doktrynę praktyce.  Okazuje tu uwikłanie w antyrytualistyczny model myślenia, jakoby świadomość/myślenie/doktryna była czymś przeciwnym praktyce. Otóż jest inaczej, gdyż to, co on nazywa doktryną- wyabstrahowaną myślą, to nie tyle brak praktyki, co jej ograniczenie do słowa(a słowo, to rodzaj praktyki) więcej:  co ograniczenie do słowa pisanego, którego specyfiką jest utrwalenie i związana z tym  możliwość  kumulacji. Treść wiary, czyli tzw. doktryna, może istnieć również tam, gdzie nie ma jej kompresji tylko do słowa, gdzie jest właśnie owa praktyka, której słowo jest jednym z elementów. Trudno nam ją uchwycić, bo jako taka jest ulotna, albo trudno dla nas przetłumaczalna,  gdyż nauka, w tym antropologia to w znacznej mierze używanie słowa pisanego.
139 „Kwajowie z Wysp Salomona operują pojęciem duchów przodków (adalo), które doskonale odzwierciedlają kontrast między wizją kontemplacyjną, teologiczną, a bardziej  przyziemnym wyobrażeniem bytów nadprzyrodzonych. W relacji antropologa Keesinga religijne życie Kwajów skupia się na kontaktach z przodkami.” Jak i dlaczego przodkowie  wydarzenia, co to są Dzikie Duchy? Skąd się biorą? Na te pytania nie ma odpowiedzi.”
Wiemy  tylko tyle, że nie ma słownej odpowiedzi. Ale wiemy też, co sam Boyer przyznaje, że o oczywistych rzeczach się rzadko, często wcale nie mówi, wiemy też,  że nie tylko słowa są nośnikiem treści. Jeśli więc nie umiemy wydobyć od informatorów odpowiedzi słownej,  znaczy to tylko tyle, że nie ma słownej odpowiedzi, a nie „treści, doktryny, refleksji”  To pochopny wniosek. Wynika on z opisanego powyżej uwikłania w traktowanie treści i sposobu jej wyrażenia za dychotomiczne, a nie równoległe i uzupełniające się, oraz z przejęzykowienia.
 W kontekście tekstu Boyera, który jest reprezentantem szerszej tendencji należy zapytać: Dlaczego to zjawisko : wierzenia Kwajów w duchy przodków nazywamy religią? Słowo „religia” pochodzi z kultury Europejskiej…
„Przodkowie Kwajów stanowią doskonały przykład  czynnika, który jest dla ludzi ważny.”
Słusznie zwraca on uwagę na „ważność” jako istotny wyznacznik religii. Pójdę dalej uznając, że praktyczne uważanie pewnych czynności za ważne jest wskaźnikiem tego, czy religia deklarowana jest religią rzeczywiście wyznawaną, czy pełni funkcję religijną i zaspokaja religijne potrzeby. To czynności  i znaki uznawane za ważne, godne zachowania wskazują na to, co pełni religijną funkcję. Myślę że to rozróżnienie: na religię religijną funkcję i  dodatkowo religijną potrzebę może nam pomóc w  zrozumieniu tego, iż religia, doktryna to system treści, którego manifestacją jest praktyka- religia „żyta”, przeżywana, kultura religijna, czy „religijność kulturowa”.
Słuszne jest obecne zwracanie uwagi na praktykę, trzeba natomiast stronić od błędnej opozycji między teorią, a praktyką i opowiadaniem się raz za jedną, a innym razem za drugą.
Bojler  redukuje religię do procesów mózgowych. I choć na początku zapiera się, że nie, to później tak właśnie robi, czego wyraz daje w błędnych alternatywach.
Wniosek, iż działanie mózgu  sprzyja religii, to nie odkrycie Ameryki. Fakt ten nie oznacza jednak, że  religia jest efektem tylko procesów mózgowych i jako taka jest fikcją. Nauka powinna się wstrzymywać przed wydawaniem takich osądów, bo to nie leży w jej kompetencjach .To leży właśnie w kompetencjach religii, czy jak kto woli światopoglądu. Nauka powinna ograniczyć się do pokazania, że struktury mózgowe preferują takie a nie inne wyobrażenia. Na tej samej zasadzie bowiem procesy mózgowe preferują odróżnianie kolorów, kształtów, czy dzień, noc, sens, grupy ludzkie, itd.  Wszelkie przedmioty poznania, wyobrażenia można uznać za takie, a nie inne, bo uwarunkowane mózgowymi strukturami. I tak rzeczywiście jest, tylko to jest jakiś aspekt sprawy, który nie wyklucza innych.
Zresztą tego typu redukcja nie jest ostateczna i procesy mózgowe można zredukować do elektrochemicznych, fizycznych, kwantowych, itd. i tak nie wiadomo dokąd sięgając podziałów i relacji między kwarkami, fotonami, bozonami, leptonami, czy falami, antymateriami, próżniami, i innymi jednostkami możliwymi do pomyślenia… Kiedyś żeśmy myśleli, że atom jest niepodzielny…
Zresztą nawet na poziomie mózgu wiemy, że niewiele wiemy, bo znamy jakieś skrawki procesów które w nim zachodzą. I znajomość tych a nie innych procesów jest wynikiem czasem przypadku, a czasem decyzji, czy nawet podświadomych przedsądów, w wyniku których uznaliśmy, że na tych a nie innych sprawach warto się skupić. Badanie tych a nie innych obszarów, szukanie tych a nie innych związków między procesami mózgowymi, a kulturą wynika z tego, żeśmy wcześniej poznali te kulturowe zjawiska i wpadli na pomysł, że mogą one się mieć oparcie w mózgowych procesach. To wpadanie było dane uprzednio jako poziom treści.
I ten poziom …?
Ostatecznie więc dzieląc w nieskończoność dochodzimy to takiego momentu, w którym musimy uznać, że nie wiemy, gdzie te podziały się kończą i czy w ogóle się kończą. Prawda/znaczona okazują się być w odroczeniu.  Jedyną uchwytną stałą jest poznanie, polegające na dzieleniu-relacjonowaniu-ustalaniu związków. Ktoś powie, że nasz mózg. No tak, ale nie mózg jest punktem wyjścia poznania, tylko doświadczenie poznania, świadomość, która dopiero może, ale nie musi wpaść na to, że jej systemem operacyjnym jest przykładowo mózg(bo w niektórych kulturach/ czasach inne części ciała uważane być mogą za mieszkanie myśli.).  Zanim możemy mówić o mózgu, to musimy uruchomić poznawcze mechanizmy(owszem, my twierdzimy, że przez mózg operowane). To one dane są nam jako wyjściowe, jako wyjściowe wciąż się wymykające. A mózgu nie poznamy nigdy do końca, bo dzielić można w nieskończoność. I zawsze poznajemy uprzednio wybrane i skonstruowane na podstawie domysłów obszary i funkcje.
Tymczasem mechanizmy dzielenia, to mechanizmy myślenia. I tu wracamy do konstatacji strukturalistycznych. Wszystko jest strukturą(czy „językiem”) a my możemy poznawać inne skrawki świata, dlatego, żeśmy zbudowani tak jak one i jak cały fraktalowy świat, którego jesteśmy częścią. Można oczywiście pozostać na tym poziomie, ino nie można go absolutyzować.
Bo ten poziom nie odpowiada na pytanie: „Skąd abstrahowanie z tej struktury, skąd możliwość jej zaburzenia, wolnej woli, skąd się bierze rozbieżność między chceniem a rzeczywistością, skąd upieranie się przy światopoglądzie, który zaprzecza naszym neurobiologicznie uwarunkowanym potrzebom? Skąd pomyłka?”
Człowiek religijny, np. katolik może powiedzieć, że te procesy zostały wymyślone przez Boga w taki a nie inny sposób, żeby wyrażały takie a nie inne idee. Dla niego, z perspektywy treści wiary to religia jest pierwotna, to rzeczywistość.  Nie można mieszać tych dwu perspektyw.
I to rozróżnienie muszę poczynić, by uporządkować, chociażby na potrzeby naukowej refleksji zamęt terminologiczny w dyskusji nad religią, religijnością itd…
Ową perspektywę treści wiary uznam za religię, za system symboli. Nawet wtedy, kiedy nie jest on przekuty w słowne doktryny. Może bowiem stanowić doktryny zaklęte w całym wielozmysłowym systemie symboli, systemie kulturowym. W nim nośniki treści – materialne, zewnętrzne formy, to swego rodzaju znaczące, a treść wiary, to znaczone. O systemowości decyduje ów nieuchwytny sam w sobie poziom znaczonych, poziom formy, w tym wypadku równoznaczny z treścią(rozróżnienie na formę i materię to nie to samo, co rozróżnienie na formę i treść ). To on jest religią. Natomiast poziom znaczących- czy to słów, czy działań, to już religijność, „religia przeżywana”, czy „kultura religijna”. Wg mnie wszystkie te określenia są uzasadnione.  Ktoś powie: owszem, ale te formy mogą być puste, nie przeżywane, nie „żyte”. Być może, ale mnie jako antropologa to nie obchodzi, bo to jest trudno mierzalne. Mogę co najwyżej zbadać moc semiotyczną danej religii, która ujawnia się spoistością i wielozmysłowoznakowymi translacjami tych samych, ważnych treści. Treści religijnych.  Ktoś spyta, czy konstruując taki mechanizm nie chcę oceniać ”Szczerości wiary” czemu przed chwilą zaprzeczyłem? Nie, ponieważ teoretycznie można sobie pomyśleć o środowisku gdzie moc semiotyczna religii jest duża, a wielu ludzi ją wyznaje powierzchownie i instrumentalnie. Moc semiotyczna nie jest więc oceną jakości wiary. To już niech sami „wierni” (których podgrupą, a nie osobną kategorią są ”specjaliści religijni”) oceniają.
Z perspektywy treści wiary religia jest totalna, jest rzeczywistością i o tą totalność w tytule mi chodzi. Natomiast z innej perspektywy jest elementem, a raczej aspektem kultury. Pewnym elementem kultury są jej zewnętrzne manifestacje- znaczące.
Strukturalna natura myślenia, mimo iż odbywa się ono w procesie, w diachronii jest przyczyną szukania wieczności, natomiast relacyjna natura poznania każe szukać transcendencji- czegoś „radykalnie innego”, systemowy komponent myślenia każe budować z wszystkiego systemową całość  spajaną jednym sensem, przewidywać, że wszystko wpływać może na wszystko.
Potencjalna nieskończoność podziałów skłania natomiast ku szukaniu „Nieredukowalnie Rzeczywistej i Znaczącej”(Eliade) podstawy – tego, co nie jest już podzielne i jest Prawdą, źródłem podziałów-relacji
To jest europo- chrystianocentryczne, ale i samo używanie kategorii religii takie jest.
Nie można przeciwstawiać perspektywy treści, perspektywy emicznej,  perspektywie neurobiologicznej. One nie są sprzeczne, bo to dwa różne poziomy. Z perspektywy treści religii jest ona „przyrodzona”.  Człowiek religijny wiedząc, że  procesy mózgowe preferują i generują wierzenia religijne nie musi wcale przestać wierzyć, bo treść jego wiary  nie polega na wyjaśnianiu mechanizmów biologicznych. To inna sprawa. Religia jako „nadrzędny wyjaśniacz wszystkiego” może wyjaśnić fakt przystosowania mózgu do treści religijnych tym, że np. Bóg specjalnie tak mózg skonstruował, żeby mógł służyć do poznania prawdy religijnej. W tym sensie, na poziomie treści, religia jest tym co absolutnie podstawowe i przyrodzone. I wcale nie wyklucza się to z przyrodzeniem w sensie neurobiologicznym. To są po prostu dwie komplemantarne perspektywy. Zresztą mózg jest tak skomplikowanym systemem, że zazwyczaj najpierw rozpoznajemy jakieś zjawisko kulturowe, np. religię, a dopiero później wpadamy na pomysł, by szukać mechanizmów mózgowych które tworzą zapotrzebowanie na religijne wyobrażenia. W tym sensie to religia jest pierwotna. A poza tym to, że mózg generuje wyobrażenia religijne to trochę masło maślane, to oczywiste tak, jak oczywiste jest że mózg wywołuje takie a nie inne rozpoznawanie przestrzeni, taką a nie inną kategoryzację zjawisk, czy takie a nie inne rozpoznawanie kolorów, twarzy,  itd...
(…)Autodestrukcyjne przekonanie. Przekonanie, że trzeba odrzucić pewne zachowania, na przykład rytualne. Tymczasem one wynikają z potrzeb mózgu(i nie chodzi tu wcale o jakiś ”ośrodek religijny”), który bez tych zachowań nie potrafi utrzymać przekonań.
Pokolenie które dokonało zmiany, odrzucenia jeszcze nie utraci rozumienia, bo zinternalizowało ono system kulturowy je wyrażający. Pokolenie to nie zauważy więc ścisłego związku między zewnętrznym wyrazem a treścią. Natomiast pokolenie następne, które wychowa się w nowych formach, które nie będzie już znało systemu kulturowego tworzącego moc semiotyczną, podtrzymującą pogląd ich przodków, nie będzie miało podstaw, by uznać je za przekonujące, i wygeneruje nowy światopogląd.
Przekazywany tylko w niszach, czy to sakralnych, czy słownych, czy sceniczno- estetycznych(w związku a autonomizacyjnym komponentem autodestrukcyjnego przekonania) nie będą miały oparcia w całości, w systemie kultury, w wielomateriałowych translacjach – z języka na przestrzeń,  z przestrzeni na czyn, z czynu na obraz, z obrazu na relacje społeczne, z relacji społecznych na ciało, z ciała na ubiór, itd…
Owe preferencje mózgowe nie znikają, w związku z czym  zaczyna się w nie wpisywać to, co akurat jest ich najbliżej, co akurat jest praktykowane i to generuje nowe, mocne przekonanie. Przekonania autodestrukcyjne: że trzeba odrzucić np. działania rytualne, że nie powinno się skupiać  na zewnętrznych formach, bo są obojętne wobec treści, prowadzą do utraty kontroli nad własnym światopoglądem, której przejawem była w wielu kulturach dbałość o ochronę przed złym przykładem, towarzystwem, co znamy zresztą z przysłów, takich jak: „Z jakim przestajesz, takim się stajesz”, itd…
Nie każda zmiana formy powoduję zmianę światopoglądu. Sakralny na przykład model świata mógłby się utrzymać nawet przy wprowadzaniu nowinek technicznych: traktorów, maszynek do pieczenia chleba, internetu. .
Musiałyby one jednak wchodzić stopniowo w większą całość kulturową. Wtedy mogłyby się do niej dopasować, mogłyby w zastaną, daną z góry całość się wpisać. Dzieje się zupełnie inaczej, kiedy tą całość zastępuje cała lawina nowych rzeczy, które nie podporządkowują się starym, ale je wypierają. Przykładem płynnego dostosowania się do starego jest różaniec w samochodzie, modlitwy przed podróżą.
(…)to, co sprawia, że bogowie i duchy są tacy ważni to nasze intuicyjne rozumienie ich funkcji podmiotu działającego.”
„Uzasadnienie teoretyczne nie zawsze jest głównym lub najważniejszym aspektem wyobrażenia religijnego. Wydaje się, że wiele osób uważa ogólną wykładnię teoretyczną i logiczną cech i mocy istot i zjawisk za zbędną. Każdy natomiast wyobraża sobie dokładnie, w jaki sposób te zjawiska mogą wpływać na jego życie i jak należy  w związku z tym postępować.”

Jest to pochopna opinia, gdyż tzw. „teoria”, czyli treść nie jest czymś obok praktyki, czymś odrębnym, ale czymś co jest znaczoną praktyki. To, że nie jest ona wyrażona jako skompresowana w słowo, to nie znaczy, że jej nie ma. Materią jej wyrażania mogą być pozasłowne środki wyrazu. Nie możemy ocenić, czy ktoś ma teorię i doktrynę, czy nie. Możemy tylko ocenić, czy ma ona podobną europejskiej skompresowaną w słowo formę. Tyle tylko. 

JM

1 komentarz:

  1. Ciekaw jestem Pańskiego odniesienia do tego rozumowania.
    Pozdrawiam Sprawdzającego komentarze :)

    OdpowiedzUsuń

zapraszam do komentowania