No nie zgodzę się z tym twierdzeniem. Sformułowania Soborowe nie wykluczają pełnej zgodności z Tradycją, dlatego nie można uznawać Soboru samego w sobie za niezgodny z Tradycją. To, że możliwa jest jego dwuznaczna intepretacja go nie wyklucza. Bo jeśliby tak było, to trzebaby było odrzucić Ewangelię dlatego, że tysiące wspólnot i osób interpretuje ją niezgodnie z Nauczaniem Kościoła Katolickiego. W końcu sformułowania Ewangeliczne sądużo bardziej niejasne i wielu ludzi pewnych stwierdzeń Pana Jezusa samych w sobie zupełnie nie rozumie, czyta je jako cośwręcz nieewangelicznego("Groby pobielane", wyłupanie oka", "przeklęcie krzewu", "syn zatracenia", "zgorszenie" niektórzy myślą jak to się ma do dobroci Jezusa?) Trzebaby było odrzucić Kościół Katolicki, bo wielu w jego imię mordowało, gwałciło, itd... Trzeba by było odrzucić zasadność istnienia państw, bo wiele z nich funkcjonuje źle...
Bo język ma charakter konwencjonalny, arbitralny...
Takie traktowanie litery Soboru jako aż tak niearbitralnej i samowystarczalnej jest analogiczne do protestanckiej zasady Sola Scriptura, której bezzasadność wyjaśniam w poniższym artykule. Zwolennicy Tradycji Katolickiej są potrzebni Kościołowi, dlatego nie chcę by strzelali sobie w stopy, krytykując protestantyzację używając do tego protestanckich zasad interpretacji:
Takie traktowanie litery Soboru jako aż tak niearbitralnej i samowystarczalnej jest analogiczne do protestanckiej zasady Sola Scriptura, której bezzasadność wyjaśniam w poniższym artykule. Zwolennicy Tradycji Katolickiej są potrzebni Kościołowi, dlatego nie chcę by strzelali sobie w stopy, krytykując protestantyzację używając do tego protestanckich zasad interpretacji:
Przejęzykowienie kultury, ustrój społeczny i Sola scriptura
Słowo - jest czynu testamentem; czego się nie może czynem
dopiąć, to się w słowie testuje - przekazuje; takie tylko słowa są
potrzebne i takie tylko zmartwychwstają czynem - wszelkie inne są mniej lub
więcej uczoną frazeologią albo mechaniczną koniecznością, jeżeli nie
rzeczą samej sztuki.
-C.K. Norwid [1]
W ujęciu Thibona tradycjonalistyczna odnowa życia narodowego nie
sprowadzała się jednak do działań politycznych, lecz powinna mieć mocną,
metafizyczną podbudowę w realizmie ontologicznym. Odtrutką na antymetafizyczny
nominalizm (który zatruwał świadomość europejską od schyłku średniowiecza) i na
demoliberalne „rządy słów” może być tylko „powrót do
rzeczywistości” (retour au réel). W
wymiarze materialno-społecznym powrót ów jest tożsamy z „powrotem do ziemi”,
zetknięcie z którą przywraca okaleczonej przez technikę i technokratyzm
osobowości jej twardy, mocny fundament – jak mitologicznemu
Anteuszowi.[2]
-prof. Jacek Bartyzel o poglądach G.Thibona.
Staram się
dopuszczać do siebie sensy, zanim zdołam je ubrać w słowa. Bo słowa są tylko
jedną z możliwych reprezentacji pojęć, czy li sensów...
Treść- sens
zawiera się w całej rzeczywistości. Dlatego nie można twierdzić, że jeśli coś
nie zostało przedstawione słownie jako sensowne, to jest nielogiczne i
nieprawdziwe. Jeślibyśmy chcieli bowiem
całą sensowność rzeczy opisywanej dostrzec w tych słowach, to ograniczymy,
wyjałowimy je z ich rzeczywistej, trudno wyrażalnej pojemności znaczeniowej.
Słowa wtedy nie będą już otwierać, na rozległe, nieogarnione przestrzenie
sensu, ale raczej zamykać w klatce. (Nawet, jeśli tę klatkę nazwie się
"nieskrępowanym działaniem rozumu").
Słów bowiem nie rozumiemy nigdy samych w sobie. To jak je
odczytujemy zależy od tego, z jakimi innymi obiektami w rzeczywistości je
kojarzymy. A to kojarzenie jest relatywne i zależy od wychowawczego i
kulturowego doświadczenia. Bo gdyby dziecko nie kojarzyło dźwięku:
"Mama" z doświadczeniem owej „Mamy”, a na przykład z doświadczeniem
grzechotki, to dźwięki: "mama" oznaczałyby właśnie grzechotkę. Może
być też tak, że te same słowa odnoszą
się do obiektów podobnych, ale jednak różniących się i owe słowa- każde z osobna- zapisują te różnice jako istotne składowe swych znaczeń.
Płynny i
zmienny jest świat, zmienna jest ludzka
działalność mimo mniej lub bardziej trwałych elementów, które sprawiają, że dalej możemy nazywać ją ludzką, że tożsamość
człowieczeństwa jako jej podmiotu zostaje zachowana. Zmienność owa dotyczy i czasu i przestrzeni.
Dlatego więc tak bardzo zmienia się
przekazywane w wychowywaniu i zapisywane w pamięci ludzi zestawienie elementu
oznaczającego (czyli m. in. słowa) i znaczonego- zmienia się zestawienie
brzmienia i znaczenia wyrażeń.
Jeśli szukamy sensu w samych słowach musimy
pamiętać, że nieuchronnie sens ich będzie taki, jaki nabyły one w
naszych głowach przez przykład otoczenia, które kształtowało
nasze wzorce mentalne- wzorce, które przez to, że są narzędziami refleksji, same zazwyczaj tej
refleksji nie podlegają, są dla nas przeźroczyste. Ale jeśli doświadczenie
znaczeń słów przez różnych ludzi są równie różne, jednakowo niejednakowe mogą być sensy wyrażeń, które przyjmujemy a priori, które są wyjściową interpretacji, a więc same jej
nie podlegają, tylko do niej służą.
Jeśli więc
twierdzimy, że na podstawie samych zapisywanych słów przekazywana jest z zasady tożsama treść, tośmy są w takim
błędzie, że hej.
Bo treść ich odbierana przez nas zmienia się tak, jak zmienia
się świat wychowujący ludzi odczytujących nawet te same wciąż słowa. Dla
utrzymania tożsamego ich sensu konieczne jest utrzymanie istotnego tu kontekstu
kulturowego- obejmującego całość ludzkiego sposobu życia. Chodzi tu
oczywiście o pewien trzon, na który składają się istotne obszary odgraniczone
tworzące strukturę znaczącą, a nie o ścisłe punkty. Owym trzonem jest właśnie tradycja
i zawarty również w niej przekaz międzyosobowy znaczeń słów... Te środki nie dają udowadnialnej pewności tożsamości sensów, jednakże nie pozostaje nic innego człowiekowi, jak takim
środkom świadomie zawierzyć. Zawierzyć tak, jak człowiek wierzy zasadom rozumu.
Bo jeśli stwierdzimy, że możemy się opierać tylko na słowach, że tylko to jest
istotne, co zapisane, to paradoksalnie uzależniamy rozumienie tych słów od zmiennych, relatywnych, kontekstów. Przez wzgląd na owo skupianie się na samych słowach konteksty
te nie podlegają naszej kontroli, ani analizie jako przekaźniki sensów, bo tej ich roli w
związku z powyższymi założeniami sobie nie uświadamiamy. W takim wypadku
konteksty te mogą nadawać słowom znaczenia sprzeczne z pierwotnym, co sprawia,
że zatracana zostaje tożsamość sensów. Wtedy przyjmowanie zasady Sola Scriptura
sprawia, że praktycznie osiągamy cel sprzeczny z zamierzonym. Rezygnując
z namacalnej, instytucjonalnej, osobowej, "jedynie słusznej" według
wiary interpretacji poddajemy się mnogości interpretacji, które przez skupianie się tylko na graficznych znakach są
niekontrolowalne, a przez to prowadzą nas do tego, że zmiana treści Pierwotnego
tekstu jest więcej niż pewna i wielokrotna.
Słowa natomiast, jeśli przekazują Treść Świętą- Słowa Ewangelii,
swą istotę zawierają w odwiecznym Logosie, który m. in. przez
dźwięki i znaki graficzne się przejawia, ale nie jest z nimi tożsamy. Dźwięki i
znaki owe są jednak formami, które tylko reprezentują to, co przejawiać się
winno w strukturze całego sposobu życia- a ten sposób właśnie to inna
nazwa kontekstu, o którym przed chwilą pisałem. Zakorzenianie Sensu
w rzeczywistości odbywa się za pomocą rytuałów i uporządkowań
czasoprzestrzennych- mylnie uznawanych za zabobony, magię[3] i pusty formalizm...
Owe dźwięki i
grafy nie są więc celem samym w sobie- tym celem są sensy, które w
przypadku zasady Sola Scriptura
mogą być- mimo zachowywania słów pierwotnie ich wyrażających- zatracane.
Boż te
człowiecze słowa są jeno narzędziem, mającym na celu przekazywanie sensów. Sensów, które powinny wyłaniać się ze struktury sposobu życia jako całości.
Nie może być tak, że są jedynie emblematami, które same w sobie zachowywane,
przykładane są do różnych, nieuzgodnionych z nimi sposobów życia, czy zjawisk, czy ogólnie bytów. Nie możemy wtedy twierdzić, że utrzymanie tego emblematu
słownego decyduje o tożsamości nazywanego zjawiska. Innymi słowy: nie można mówić, że jeśli używamy słowa "kobieta", to ma ono
identyczne koniecznie znaczenie, jak słowo "kobieta" trzysta lat
temu- nawet w obrębie chociażby języka polskiego.
Co więc ma tu
stanowić interpretacyjne oparcie dla zasady Sola scriptura? Wyklucza ona przecież istnienie trwałego
oparcia w tradycji jako pewnej
strukturze całego życia, którego sens w międzyosobowej sukcesji stale
przekazywany jest i rozumiany. Instytucjonalność Kościoła jest w tym wypadku
zapewnieniem tożsamości sensów, opartym na na w i e r z e
w to, że Duch Święty przypomina Kościołowi treści Ewangelii. Nie ma
innego wyjścia jak ustanowienie instytucji jednoosobowej, która w wypadku sporów zapewnia jedyność interpretacji- chodzi mi
oczywiście o papieża. Bywa przeciez tak, że wiele grup powołuje się na Ducha
Świętego, a mimo to ich poglądy są wobec siebie sprzeczne. Wobec takiej
sprzeczności człowiek może doświadczyć, P r z y p o m n i e ć sobie i zrozumieć kolejną cząstkę
mądrości zawartej w Tym, że Chrystus
nazwał Piotra skałą i kazał mu utwierdzać swoich braci.
Emblematami
właśnie bywają słowa w naszej kulturze. Bywają nimi nazbyt często stanowiąc niejako zasadę tej kultury.
Kultury, która opiera się o pooświeceniowe "wyzwalanie" z
"okowów tradycji", "zabobonów średniowiecza"
w imię rzekomego postępu. Dawniej warstwy wyższe były(z założenia)[4] elementem całej społeczności. Element ten miał zająć się
organizacją społeczną, którą miało ułatwić ograniczenie kodu znaczącego
do języka. Nad takim bowiem ograniczonym kodem łatwo zapanować, łatwiej szukać
spójności, a więc i ładu organizacyjnego, który jest jedną z naturalnych potrzeb społeczeństwa i człowieka.
Natomiast nie sposób ograniczać sensowność rzeczywistości do języka, jak to się
dziś praktycznie próbuje robić( co nie znaczy, że się to deklaruje) w imię
uczynienia z wszystkich warstwy "wyższej", a raczej rządzącej[5]. Zarządzaniem przecie zajmować się może jéno część, mniejsza część, nie zaś wszyścy, bo inaczej to co jest
sensem zarządzania- zwykłe życie- ładne życie stanie się absurdalne,
utrudnione, niespójne. Dobrze to wyraził
Gustave Thibon, cytowany przez prof. J. Bartyzela:
Demokracja – powtarzał znający naprawdę „prostych ludzi”, bo wyrosły wśród nich i będący psychicznie jednym z nich, Thibon – to nic innego, jak „sztuka przeszkadzania zwykłym ludziom w
zajmowaniu się tym, co ich rzeczywiście dotyczy, a jednocześnie zmuszania
ich do decydowania o tym, o czym
nie chcą w ogóle słyszeć”(Entretien avec Gustave Thibon, „Réaction” 1991, nr 2, s. 53).[6]
Czy nie widzimy
w tym zdaniu tylko i wyłącznie relacjonowania powszechnej niechęci i dystansu ,
żywionych przez społeczeństwo wobec polityków I polityki? Poza tym
wiemy, że ludzie zazwyczaj- jeśli poświęcają swój czas na sumienne
wykonywanie obowiązków codzienności- na to, co ich bezpośrednio dotyczy- nie mają
czasu, by wikłać się w zawiłe i skomplikowane ze swej istoty zagadnienia
polityczne. A bez znajomości tych zawikłań, spraw tajnych, spraw
międzynarodowych, abstrakcyjnych dla szarego człowieka, nie można podejmować
rzetelnych wyborów władzy na najwyższym szczeblu.
Ale kontynuujmy rozpoczęte przed chwilą cytowanie:
Skutek tej perwersji jest taki, że „prawa” ludu są fikcyjne, za
to jego alienacja rzeczywista (droits fictifs et aliénation réelle). Inne następstwo
demokratycznej iluzji to desakralizacja i zniszczenie wszystkich tabu,
czyli tego, co normalnemu człowiekowi potrzebne jest najbardziej. W miejsce prawdziwej
(objawionej) religii wprowadza się bałwochwalczy kult człowieka, a język – najważniejszy środek komunikacji – zostaje znieprawiony; nie
świadczy on już o rzeczywistości, lecz staje się jej substytutem. Stąd
nieuchronność totalitaryzmu w reżimie demokratycznym, i wcale nie wymaga on
stosowania terroru fizycznego: wystarczy „umasowić” społeczeństwo i przeobrazić je w izolowany tłum konsumentów.[7]
Gdyby w
drużynie każdy był kapitanem, albo trenerem, to po pierwsze: byłoby niesamowite
zagrożenie niespójnością gry, a więc brakiem drużyny, a po drugie: każdy
skupiając się na ogarnięciu i zorganizowaniu całości, musiałby mniej uwagi
poświęcać rzetelnemu wykonywaniu własnego zadania. Człek ma bowiem ograniczoną
możliwość ogarniania rzeczy. Musi więc, by lepiej robić to, co robi, ograniczyć
inne obszary aktywności, umysłowej, czy fizycznej, by móc więcej czasu i zaangażowania poświęcić swojej specjalizacji.
Oczywiście nie mówię tu o tym, co łączy owe różnorakie obszary,
czyli o pewnych zasadach poznawczych, które każą tak a nie inaczej porządkować
rzeczy. Właśnie na bazie tych uniwersaliów rozbudowany język miał w społecznościach mobilnych umożliwiać
zmiany profesji. Jednakże poszczególne obszary życia mają swoje specyficzne
cechy, które- by je poznać wymagają doświadczenia i czasu. Nieraz
doświadczenie to wymaga swoistej intuicji, która pomaga tam, gdzie
na rozumowe, językowe poszukiwanie, narażone na pomyłkę, poświęcić musielibyśmy
wiele czasu. A człowiek ma czas działania ograniczony przez różne czynniki: długość życia, terminy wykonania zadań, własne
nastroje, pamięć, powagę sytuacji, itd. Wiemy przecież, że często w jednej
chwili nasze myśli ująć mogą taki sens, który wyrazić można by było na wielu stronicach
zapisanych słowami. Taka intuicja zaś, oparta na specjalizacji przekazanej
przez doświadczenie wiele więcej niż jednego pokolenia pozwala na lepsze,
rzetelniejsze, bardziej sprawdzone działanie. Tego uniwersalność języka może ze
względów ograniczenia przez czas i przestrzeń nie ująć.
Z tego też
powodu, dopiero po latach okazuje się, że to, co jest efektem tej mobilnej,
opartej na ludzkich, językowych kalkulacjach produkcji przemysłowej na
przykład, w znacznym stopniu ustępuje, temu co tworzone było przez warsztaty
rzemieślnicze.
Dajmy na to
gonty tworzone w zakładach przemysłowych były przez długi czas i dalej w wielu
wypadkach są cięte, a nie łupane wzdłuż słojów. To powoduje ich
nietrwałość, bo woda wnika w głąb drzewa, bo… jest wiele złożonych czynników,
które fachowcowi trudniej wyrazić słowami, niż rozumieć. A Wytwarzane zaś przez
tradycyjne warsztaty gonty były łupane wzdłuż słojów, co sprawiało, że nie przepuszczały wody, ale pozwalały jej spłynąć poza swą
powierzchnię. Nie pękały ponadto tak, jak to się dzieje w przypadku ciętych. To
nie musiało być wyrażane słowami, żeby było uznane za właściwe. To po prostu
było rozumiane i tyle. To było postaciowane. A nawet jeśli nie było
rozumiane przez konkretną osobę, to przynajmniej istniał potencjał zrozumienia zapisany w takiej a nie innej tradycyjnej
formie.
Rezygnacja z form tradycyjnych likwiduje nawet ten potencjał.
Potencjał praktyczny i symboliczny, który prawdopodobnie jest niewyczerpany.
Dlatego też
ścisły, lub rozbudowany język nie może być domeną wszystkich. Może być domeną mniejszości,
która poświęca się(zyskując inne korzyści) by cała reszta mogła w
sposób uporządkowany, czyli porządny żyć.
Ale też język ów musi być uznawany za element całej rzeczywistości znaczącej,
bo jeśli tylko on ma ład i sens wewnętrznie, niezależnie od ładu i sensu
rzeczywistości, którą opisuje, z której wypływa i którą p o m a g a
kształtować, to traci swój sens- jest przecież tylko narzędziem,
środkiem,- nie zaś celem.
Myślę, że o to
też chodziło Norwidowi, gdy wskazywał na różnicę między myśleniem ludu, a warstw go
organizujących twierdząc, że ten pierwszy "myśli p o s t ac i a m i".[8]
Tak właśnie
powinien myśleć człowiek- owymi postaciami. Powinien właśnie każdy element swej
kultury usensawniać, rozumieć przez takie, a nie inne jego ustrukturyzowanie
niezależnie od tego, czy potrafi temuż uporządkowaniu nadać słowny odpowiednik. Język zaś, jako wyodrębniony i
ograniczony element kodu życia ma być tylko narzędziem symbolicznym
ułatwiającym komunikowanie i ogarnianie- rozległego obszaru sensów życia- ścieśnianie go na małym, reprezentatywnym obszarze.
Owo ścieśnianie
odbywać się tu winno na zasadzie podobnej funkcji prądu elektrycznego w
przekazywaniu dźwięku. Dźwięk staje się prądem- rzeczywistość staje się słowem-
ale ma to sens tylko jeśli prąd znów zamieniany jest na dźwięk- słowo znów staje się rzeczywistością. Nie możemy jednak ograniczać
rzeczywistej wartości dźwięku do tego, co udało się zapisać prądem a później odtworzyć w głośniku- taki zapis wiąże się nieuchronnie ze
stratami. Znacznie większe zaś straty wiążą się z zapisem rzeczywistości przez
język. Słowo ujmuje bowiem reprezentatywne punkty sposobu życia, a nie jej
całościową, liniową, rozległą rzeczywistość.
Przejęzykowienie a rozkład kultur ludowych
Wraz z
reformacyjną zasadą Sola Scriptura, sprzężoną z tłumaczeniem na języki
narodowe i z indywidualną interpretacją Pisma zaczęło przychodzić
przejęzykowienie kultury które miało swój następny etap w
oświeceniowym zawierzeniu naukowym- językowym przecie dowodom. Tu też zrodziło
się nowożytne pojęcie narodu sprzężonego z wspólnym kodem językowym
na wszystkich poziomach kultury, wykluczającym dotychczasowy układ, w którym tak kompetentne posługiwanie się owym kodem było konieczne tylko w wypadku
warstw wyższych- tych które miały być spoiwem narodu- więzi
ponadetnicznej, wielopoziomowej. A kiedy chciano wszystkich uczynić klasą
rządzącą, to spoiwo owo utraciło to, bez czego nie ma sensu- element spajany...
a raczej dążyło do zniwelowania tego wszystkiego, co spajania wymaga. Dążono do
zniesienia różności etnicznych przez asymilację, wynarodawianie, niszczenie
etnicznych odrębności, czy próby tworzenia sztucznych państw etnicznych.
Narzędziem zaś
kształcenia najemników dla gospodarki opartej o powyżej opisaną mobilność zasadzoną
na precyzyjnym języku były i są dalej: szkolnictwo media, mody (w tym:
intelektualne), rozrywki itd...
Ów nowy model
społeczeństwa przemysłowego w imię obrony kultury ludowej ją obalał, bo
przecież nie uwzględniał w swych ramach
ludowego "postaciowania".
Podobnie, w imię obrony religii katolickiej chociażby- obalano naturalny
"materiał" jej istnienia- obrzędowość ludową- którą pochopnie wrzucono do jednego worka z magicznością.
Aktywność ludzka
zaaprobowana zmianami sposobu życia, nazywaniem tak skomplikowanym wszystkiego
wręcz koniecznym do funkcjonowania w nowym ładzie, zaczęła zamykać swoje
myślenie w klatce języka. Nagle tam gdzie kończyły się możliwości językowe
wyrosły kraty, nie pozwalające kontrolować tego, co jest poza nimi. Poza nimi
znalazła się również rytualizacja życia- uświęcenie, czyli usensownienie czasu
i przestrzeni. Starano się zburzyć też uporządkowanie wszystkiego podług
religijnej zasady, w której Sacrum było źródłem prawideł i osią ładu. Starano się ją zastąpić innymi
zasadami: sekularyzacją, czy szerzej, autonomizacją poszczególnych elementów
kultury. Późniejsze wielkie problemy związane z faktem, że ujednolicenie
kultury, lub zrzucenie tych odrębności, które ze swej zasady są wszechobejmujące(np.
religia) do nisz wiązały się nieraz z krwawymi konfliktami. Próbom wyjścia z nich było stworzenie modnego konstruktu mentalnego
zaszczepianego przez kolejne ośrodki rozpowszechniania światopoglądu w umysłach
ludzi. Tym konstruktem był nawarstwiający się z biegiem lat zlepek takich zasad
myślenia i funkcjonowania naszych społeczeństw jak: kult rozumu
przeciwstawionego religii, szczególnie tej opartej na zrytualizowaniu,
przewartościowanie wolności słowa, poglądów, a jednocześnie sprzeczna z takąż wolnością
zasada neutralności światopoglądowej- laicyzmu w polityce, nauce czy działaniu
społecznym, a w końcu relatywizm i pluralizm. Mógłbym jeszcze
wymieniać przeróżne hasła tak dziś modne i popularne, ale poprzestanę jeno na
kilku z nich.
[1] C.K.
Norwid, Tamże
[3] w chrześcijańskim rozumieniu tego
słowa
[4] Owszem. Poniżenie większej częsci
społeczeństwa jest tylko skutkiem ubocznym. Istnieje ono przecie I w naszym
społeczeństwie, choć jest sprzeczne z jego zasadą. A jednak nikt nie twierdzi, że
zasadą demokracji jest nierówność.
Różnica więc między demokracją, a
ustrojem autorytarnym polega na tym, że w tej pierwszej nielogicznie twierdzi
się, że wszyscy mają władzę. W tej drugiej zaś realistycznie i uczciwie uznaje
się, że władzę może mieć tylko część.
[6] J.Bartyzel, tamże
[8] Polecam również dzieła Norwida
“Promethidion” i “Fortepian Szopena”, które rysują wizję zależności między
pięknem i prawdą, ale również niesamowicie spójną propozycję zależności między
kulturą ludową, a kulturą wyższą- narodową.
Propozycja ta wpisuje się w późniejsze postulaty Josepha Ratzingera, czy
Gustava Thibona dot. odnowy społeczeństwa tradycyjnego, a co za tym idzie
religijności prowadzącej do prawdy i właściwego życia człeka w świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania