piątek, 19 grudnia 2014

Benedykt XVI o reformie Liturgicznej

Ołtarz i kierunek modlitwy liturgicznej

Rozdział z książki kard Ratzingera pt: "DUCH LITURGII"


Opisane dotąd zaadaptowanie synagogi do potrzeb chrześcijańskiego kultu Bożego pozwala, o czym już wspominaliśmy, również w obszarze architektonicznym rozpoznać kontynuację i nowatorstwo, które obecne są w relacji Starego Testamentu do Nowego. Dzięki temu prawdziwie chrześcijańska liturgia -Eucharystia wraz z przyporządkowaną jej posługą słowa - zyskała swój wyraz przestrzenny. Jest rzeczą oczywistą, że dalsze zmiany stały się nie tylko możliwe, ale i konieczne.

Właściwą sobie przestrzeń musiał odnaleźć chrzest. Sakrament pokuty przeszedł bardzo długą drogę rozwoju, której rezultat również musiał wywrzeć wpływ na kształt kościelnej budowli. Także pobożność ludowa w swych różnorodnych formach wyrażała się w sposób konieczny w przestrzeni liturgicznej.
Nieodzowne stało się również wyjaśnienie problemu obrazów czy też włączenie w całość przestrzeni - muzyki kościelnej. Architektoniczny kanon posługi słowa i sakramentów, jaki zdążyliśmy poznać, nie był skostniały, jakkolwiek w obliczu rozwoju i przekształceń trzeba oczywiście postawić pytanie o to, co odpowiada istocie kultu Bożego, a co od niego oddala.

Normy, których nie wolno pominąć, w kontekście tego pytania wyznaczane są przez kształt pomieszczeń liturgicznych chrześcijaństwa mówiącego i myślącego po semicku, rozważanego przez nas powyżej.

Niezależnie jednak od wszelkich zmian, aż po początki drugiego tysiąclecia czymś oczywistym dla całego chrześcijaństwa jest modlitwa skierowana na Wschód, która od zarania stanowi tradycję i podstawowy wyraz chrześcijańskiej syntezy kosmosu i historii, syntezy zakorzenienia w jednorazowości historii zbawienia oraz zbliżania się do przychodzącego Pana.
W modlitwie tej w jednakim stopniu wyraża się wierność wobec otrzymanego daru, jak i dynamika rozwoju.

Człowiek współczesny ma niewiele zrozumienia dla takiej "orientacji". Podczas gdy dla judaizmu i islamu wciąż czymś oczywistym pozostaje kierowanie modlitwy w stronę centrum objawienia - do Boga, który nam się ukazał (w określony sposób oraz w określonym miejscu), to w świecie zachodnim zapanowało myślenie abstrakcyjne, które w pewnym względzie uznać można nawet za owoc rozwoju chrześcijaństwa. Bóg jest duchem i Bóg jest wszędzie; czyż nie oznacza to zatem, że modlitwa nie jest związana z żadnym miejscem i żadnym kierunkiem?

Rzeczywiście, modlić się możemy wszędzie i Bóg jest dla nas wszędzie dostępny. Owa uniwersalność myśli o Bogu to skutek uniwersalności chrześcijaństwa, chrześcijańskiego spoglądania na Boga będącego ponad wszystkimi bogami, na Boga, który obejmuje kosmos i jest nam bliższy niż my sami sobie. Ta wiedza o uniwersalności jest wszelako owocem Objawienia, bo to Bóg nam się ukazał i tylko dlatego Go znamy, tylko dlatego możemy pełni ufności wszędzie się do Niego modlić.
Z tego samego powodu w modlitwie chrześcijańskiej nadal wyrażać należy owo zwrócenie do Boga, który nam się objawił. Bóg sam przyjął ciało, wkroczył w ziemską przestrzeń i ziemski czas, a zatem czymś właściwym dla modlitwy - a przynajmniej dla wspólnego kultu Bożego - jest to, by nasze rozmawianie z Bogiem było "inkarnacyjne", żeby było chrystologiczne i zwracało się do Trój-jedynego Boga za pośrednictwem Wcielonego. Kosmiczny symbol wschodzącego słońca wyraża uniwersalność przekraczającą wszystkie miejsca, zachowując jednak konkretność Bożego objawienia. Nasza modlitwa włącza się w pochód narodów zmierzających do Boga.

Lecz jak ma się sprawa z ołtarzem? W jakim kierunku się zwracamy, modląc się w liturgii eucharystycznej? Podczas gdy w bizantyjskim budownictwie kościelnym zasadniczo utrzymała się opisana wyżej struktura, w Rzymie rozwinął się trochę inny porządek. Tron biskupi został przeniesiony na środek apsydy; tym samym ołtarz przesunął się do nawy kościelnej.

Takie ustawienie istniało prawdopodobnie aż do IX wieku w bazylice na Lateranie oraz w Bazylice Santa Maria Maggiore. Z kolei w Bazylice Świętego Piotra, za czasów Grzegorza Wielkiego (590-604 r.) ołtarz przesunął się w stronę tronu biskupiego z tej prostej przyczyny, że miał stać możliwie blisko grobu św. Piotra.
W ten sposób naoczny wyraz zyskał fakt, iż Ofiarę Pańską świętujemy w komunii świętych obejmującej wszystkie czasy. Zwyczaj umieszczania ołtarza nad grobem męczenników ma długą tradycję i wynika z tej samej przyczyny. Męczennicy kontynuowali ofiarę Chrystusa w historii; są oni jakby żywym ołtarzem Chrystusa - zbudowanym nie z kamieni, lecz z ludzi, którzy stali się członkami Ciała Chrystusa, przez co wyrażają nowy kult. Jak się wydaje, strukturę Bazyliki Świętego Piotra naśladowało potem wiele kościołów stacyjnych Rzymu.

Dla naszych przemyśleń nie są istotne szczegóły tych procesów. Dwudziestowieczna debata została raczej wywołana inną zmianą. Warunki topograficzne sprawiły, że bazylika Świętego Piotra zwrócona była na Zachód.
Jeśli zatem celebrujący kapłan chciał kierować się na Wschód, jak wymagała tego chrześcijańska tradycja modlitwy, to wówczas stał on za ludem i - jak można wnioskować - spoglądał w jego stronę. Niezależnie jednak od rzeczywistych przyczyn tego faktu, szereg kościelnych budowli w bezpośrednim sąsiedztwie Bazyliki .Świętego Piotra ujawnia taki właśnie porządek.

Liturgiczna odnowa naszego stulecia odwoływała się do tego domniemanego układu, rozwijając z niego nową ideę formy liturgicznej, zgodnie z którą Eucharystia musi być celebrowana versus populum (twarzą do ludu); ołtarz - jak ujawnia to kształt Bazyliki Świętej Piotra - musi być zatem ustawiony w taki sposób, aby kapłani i lud mogli się wzajemnie widzieć i wspólnie tworzyć krąg świętujących. Tylko ta forma miałaby więc odpowiadać sensowi liturgii chrześcijańskiej, poleceniu aktywnego uczestnictwa. Tak tylko sprostać mielibyśmy pierwowzorowi Ostatniej Wieczerzy.

Powyższe wnioski wydawały się na tyle przekonujące, że po Soborze (który sam nie mówił o "zwróceniu się do ludu") wszędzie wznoszono nowe ołtarze, a kierunek celebracji versus populum wydaje się dzisiaj właściwym owocem liturgicznej odnowy dokonanej przez Vaticanum Secundum.

W istocie jest to najbardziej widoczna konsekwencja nowego ukształtowania, które nie tylko stanowi o zewnętrznym uporządkowaniu miejsc liturgicznych, lecz także zawiera w sobie nową ideę istoty liturgii jako wspólnotowej uczty.

Oczywiście, w ten sposób sens rzymskiej bazyliki wraz z ustawieniem jej ołtarza zrozumiany został niewłaściwie, a i wyobrażenie Ostatniej Wieczerzy Jezusa jest tutaj co najmniej niedokładne.

Zobaczmy, co na ten temat pisze
Louis Bouyen "Pomysł, iż celebracja Mszy św. versus populum jest formą pierwotną, a w sposób szczególny formą Ostatniej Wieczerzy, polega po prostu na błędnym wyobrażeniu starożytnej chrześcijańskiej bądź niechrześcijańskiej uczty.

W czasach wczesnego chrześcijaństwa przewodzący uczcie nigdy nie zajmował miejsca naprzeciw innych uczestników. Wszyscy siedzieli lub leżeli po wypukłej stronie stołu w kształcie sigmy lub też podkowy [...]. Nigdzie w chrześcijańskiej starożytności nie mogła pojawić się myśl, że przewodzący uczcie powinien zajmować miejsce versus populum. Wspólnotowy charakter posiłku był podkreślony właśnie przez porządek przeciwny, czyli fakt, że wszyscy uczestnicy znajdowali się po tej samej stronie stołu"
(s. 54n).

Do tejże analizy "postaci uczty" oczywiście trzeba jeszcze dodać, iż słowo "uczta" wcale nie wyczerpuje znaczenia Eucharystii chrześcijan.
Chrystus ustanowił nowość chrześcijańskiego kultu w ramach żydowskiej uczty (paschalnej), jednakże polecił powtarzać jedynie ową nowość, a nie ucztę jako taką.
Stąd to, co nowe, dość szybko wyzwoliło się ze starego kontekstu i odnalazło swoją własną, bardziej odpowiednią postać, daną już chociażby w tym, że Eucharystia odwołuje się do Krzyża, a tym samym do przemiany ofiary świątynnej w służbę Bożą odpowiadającą Logosowi.

Równocześnie doszło także do tego, że synagogalna liturgia słowa, odnowiona i pogłębiona przez chrześcijaństwo, stopiła się w całość "Eucharystii" z pamiątką śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. W ten właśnie sposób realizowane było polecenie: "Czyńcie to". Ów nowy kształt całości nie dawał się wyprowadzić jedynie z pojęcia uczty, lecz musiał być określany na gruncie związku świątyni i synagogi, słowa i sakramentu, wymiaru kosmicznego i historycznego.
Kształt ten wyraża się w formie, którą odnajdujemy w liturgicznej strukturze wczesnych Kościołów chrześcijaństwa semickiego. W sposób oczywisty pozostała ona podstawową formą także dla Rzymu.
Zacytuję tu raz jeszcze
Bouyera: "Nigdy i nigdzie wcześniej (tzn. przed XVI wiekiem) nie można znaleźć wskazania na to, czy przypisywano jakiekolwiek znaczenie lub też czy w ogóle poświęcano uwagę pytaniu o to, czy kapłan, celebrując Mszę św. powinien mieć lud przed sobą czy też za sobą. Profesor Cyrille Vogel dowiódł, że jeśli w ogóle przywiązywano do czegoś wagę, to do tego właśnie, czy kapłan powinien odmawiać Modlitwę eucharystyczną oraz inne modlitwy skierowany na Wschód [...]. Nawet jeżeli ukierunkowanie kościoła pozwalało kapłanowi modlić się przy ołtarzu twarzą w kierunku ludu, to i tak nie wolno nam zapominać, że nie tylko kapłan zwracał się na Wschód, ale i całe zgromadzenie wraz z nim" (s. 56).

Relacje te zarówno w budowie kościoła, jak i w realizacji liturgii, stały się w czasach nowożytnych niejasne, a nawet zupełnie przestano je sobie uświadamiać. Tak tylko daje się wytłumaczyć fakt, że wspólny kierunek modlitwy kapłana i ludu zaczął być nazywany "celebrowaniem do ściany" lub "odwracaniem się plecami do ludu", sprawiając tym samym wrażenie czegoś absurdalnego i całkowicie nie do przyjęcia.
Tylko w ten sposób wyjaśnić można fakt, że uczta - do tego wyobrażana w nowożytnych obrazach - stała się w tym momencie normatywną ideą dla liturgicznej celebracji chrześcijan. Tak naprawdę doszło tutaj do klerykalizacji, której wcześniej w tym miejscu nigdy nie było.
Kapłan - jako przewodniczący liturgii (jak się go teraz chętnie nazywa) - staje się teraz właściwym punktem odniesienia dla całości. Wszystko zależy od niego. To jego trzeba widzieć, to w jego działaniu brać udział, jemu odpowiadać - to jego kreatywność podtrzymuje całość. W sposób uzasadniony podejmowana jest próba zredukowania tej dopiero co powołanej do życia roli poprzez rozdzielenie różnorodnych czynności i powierzenie "twórczego" opracowania liturgii grupom wiernych przygotowujących nabożeństwo, które powinny, a przede wszystkim chcą "włączyć się" w przebieg Mszy. Coraz mniej widać tu Boga, coraz ważniejsze staje się to, co czynią ludzie, którzy spotykają się tutaj i którzy wcale nie chcą się już poddać "danemu z góry schematowi". Zwrócenie się kapłana do ludu czyni ze wspólnoty zamknięty krąg. Wspólnota w swoim kształcie nie jest już otwarta ani do przodu, ani do góry, lecz zamyka się w sobie samej.

Wspólne zwrócenie się na Wschód nie oznaczało ani tego, że "celebruje się do ściany", ani tego, że kapłan "odwraca się plecami do ludu" (nie był on po prostu uważany za aż tak ważnego). Albowiem tak jak w synagodze wspólnie patrzono w stronę Jerozolimy, tak i tutaj wspólnie patrzy się "na Pana". Jak wyraził to J.A. Jungmann, jeden z ojców Konstytucji o Liturgii Świętej Soboru Watykańskiego II, chodziło raczej o ten sam kierunek zwrócenia się kapłana i ludu, którzy wiedzieli, iż wspólnie zmierzają do Pana. Nie zamykają się w kręgu, nie przyglądają się sobie wzajemnie, lecz jako wędrujący lud Boży kierują się na Wschód, w stronę Chrystusa, który wychodzi nam naprzeciw.

Czy to wszystko nie jest tylko "romantyzacją" przeszłości, nostalgicznym zachwytem nad tym, co minione? Czy pierwotna forma chrześcijańskiej modlitwy może nam jeszcze coś powiedzieć? Czyż nie musimy po prostu odnaleźć naszej własnej formy, formy odpowiedniej dla naszych czasów?

Oczywiście, przeszłości nie należy tak po prostu naśladować. Każda epoka musi na nowo odnaleźć i wyrazić to, co istotne. Ważne jest, aby ową istotę odkrywać w zmieniających się zjawiskach. Zatem błędem byłoby całościowe odrzucenie przekształceń zaistniałych w naszym stuleciu.
To, że ołtarz zbyt mocno oddalony od wiernych zbliżył się do ludu, miało swe uzasadnienie; w kościołach katedralnych odwoływano się w tym względzie do tradycji ołtarza Świętego Krzyża, który stał w miejscu przejścia prezbiterium w nawę.
Równie słuszne było wyraźne oddzielenie miejsca liturgii słowa od miejsca właściwego nabożeństwa eucharystycznego, gdyż faktycznie chodzi tu o zwracanie się do ludu oraz o jego odpowiedź. Stąd sensowne jest, by naprzeciwko głoszącego słowo znajdowali się słuchacze tego słowa, którzy w psalmie rozważają wysłuchane treści, przyjmują je i przemieniają w modlitwę, tak że staje się ona ich odpowiedzią. Istotną kwestią jest jednak wspólne zwrócenie się na Wschód w czasie Modlitwy eucharystycznej.
Nie chodzi tu o coś przypadkowego, lecz o rzecz zasadniczą. To nie spojrzenie na kapłana jest ważne, lecz wspólne spojrzenie na Chrystusa. Nie chodzi tutaj o dialog, lecz o wspólną adorację, o wyjście naprzeciw Temu, który nadchodzi. To nie zamknięty krąg odpowiada istocie wydarzenia, lecz wspólne wyruszenie w drogę, wyrażające się we wspólnym kierunku.

Przeciw tym poglądom, które prezentowałem także wcześniej, wielorakie zastrzeżenia wysunął Angelus Haussling. Pierwsze z nich już poruszyłem - chodzi o stwierdzenie, że idee te są jedynie "romantyzacją" dawnych czasów, naiwną tęsknotą za przeszłością.
Zdaniem Hausslinga jest zatem rzeczą dziwną to, iż mówię tylko o starożytnym chrześcijaństwie, a przeskakuję całe następne stulecia. Ze strony osoby naukowo zajmującej się liturgią jest to zarzut godny uwagi.
Moim zdaniem problematyczność dużej części współczesnej teologii polega bowiem właśnie na tym, że chce ona uznać za zgodne z początkiem, a tym samym miarodajne, tylko to, co dawne, a cały późniejszy, średniowieczny i potrydencki rozwój postrzega jako odstępstwo.

W ten sposób teologia taka dochodzi do wątpliwych rekonstrukcji tego, co najdawniejsze, do zmiennych kryteriów i tym samym do coraz to nowych propozycji kształtowania liturgii, które ostatecznie niszczą żywą, wyrosłą z tradycji liturgię.


W kwestii tej rzeczą ważną i konieczną jest, aby to, co dawne, nie było miarą samą w sobie, a tego, co późniejsze, nie klasyfikowano automatycznie jako czegoś niezgodnego z punktem wyjścia.
Na wskroś żywotne może być takie zjawisko, w którym ziarno początku dojrzewa i przynosi owoce. Do myśli tej będziemy musieli niebawem powrócić. W naszym wypadku jednak, jak już to zostało ukazane, nie chodzi bynajmniej o romantyczną ucieczkę w przeszłość, lecz o ponowne odkrywanie istoty, w której liturgia chrześcijańska wyraża swój obowiązujący kierunek.

Haussling oczywiście sądzi, że nie można już obecnie podjąć próby włączenia do liturgii owego zwrócenia się na Wschód, w stronę wschodzącego słońca. Czy rzeczywiście nie?
Czy dzisiaj kosmos już nas nie dotyczy?
Czy dzisiaj rzeczywiście jesteśmy bezpowrotnie zamknięci we własnym kręgu?
Czy właśnie dzisiaj wspólna modlitwa z całym stworzeniem nie jest ważna?
Czy właśnie dzisiaj nie należy stworzyć przestrzeni dla przyszłości, dla nadziei na przyjście Pana; czy nie należy zatem uznać dynamiki skierowanej w stronę nowego stworzenia jako istotnej cechy liturgii i żyć nią?

Kolejne zastrzeżenie Haussling sformułował następująco:
jeśli kapłan i wierni spoglądają na siebie wzajemnie, to nie trzeba patrzeć na Wschód i w kierunku krzyża, gdyż właśnie w drugim człowieku można oglądać obraz Boga; zatem zwrócenie się do siebie twarzą wyznacza właściwy kierunek modlitwy.
Trudno mi uwierzyć, iż mój słynny recenzent traktował ten argument poważnie. Nie jest bowiem wcale rzeczą prostą dostrzec w człowieku obraz Boga. "Obraz Boga" nie jest w człowieku czymś, co można sfotografować lub dojrzeć okiem kamery.

Oczywiście obraz ten da się zobaczyć, ale jedynie dzięki nowemu spojrzeniu wiary. Można go zobaczyć tak, jak można dostrzec w człowieku dobroć, uczciwość, wewnętrzną prawdę, pokorę, miłość - wszystko to, co upodabnia do Boga. W tym celu jednak trzeba nauczyć się owego nowego spojrzenia, a temu służy także Eucharystia.

Ważniejsze jest tu jednakże zastrzeżenie praktyczne. Czy mamy więc teraz wszystko na nowo przestawiać?
Nic nie jest przecież tak szkodliwe dla liturgii, jak właśnie ciągłe jej "robienie", nawet jeśli wydaje się, że chodzi tu o rzeczywistą odnowę.

Wyjście dostrzegam tu w sugestii Erika Petersona. Kierunek wschodni był łączony, jak już słyszeliśmy, ze "znakiem Syna Bożego", z krzyżem, z powtórnym przyjściem Chrystusa. Tym samym Wschód był od początków związany ze znakiem krzyża.

Tam, gdzie wspólne zwrócenie się na Wschód nie jest możliwe,
tam jako Wschód duchowy służyć może krzyż. Powinien on stać na środku ołtarza oraz być punktem skupiającym wzrok kapłana i modlącego się zgromadzenia.
W ten sposób postępujemy zgodnie z dawnym wezwaniem do modlitwy, znajdującym się na progu Eucharystii: Conversi ad Dominum - zwróćcie się do Pana. Patrzymy zatem wspólnie na Tego, który reprezentuje nas przed Ojcem i zamyka nas w swoich ramionach, na Tego, który czyni nas żywą świątynią.

Do prawdziwie absurdalnych zjawisk ostatnich dziesięcioleci zaliczam fakt, że krzyż jest odstawiany na bok, aby nie zasłaniał kapłana.
Czy krzyż przeszkadza Eucharystii?

Czy kapłan jest ważniejszy od Chrystusa?
Ten błąd należy naprawić możliwie jak najszybciej; da się to zrobić bez konieczności ponownych przebudowań. Punktem odniesienia jest Pan.

Jest On wschodzącym Słońcem historii. Można zatem wybrać krzyż przedstawiający Mękę, uobecniający Cierpiącego, który za nas pozwala przebić swój bok, z którego wypływa krew i woda - Eucharystia i chrzest, bądź też krzyż Chrystusa tryumfującego, który wyraża myśl o Powtórnym Przyjściu i na nie kieruje spojrzenie.
Zawsze jest to bowiem "Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki" (Hbr 13,8 ).

Oto fragmenty przemówienia kard J. Ratzingera,
które wygłosił do katechetów i nauczycieli religii w Rzymie:
Liturgia nie jest wynalazkiem celebrującego ją kapłana ani zespołu specjalistów;
liturgia ("obrządek") rozwijała się w ramach organicznego procesu trwającego stulecia,
jest owocem doświadczenia wiary wszystkich pokoleń.

Choć uczestnicy nie rozumieją może wszystkich słów, pojmują jej głęboki sens, odczuwają obecność tajemnicy,
która przekracza wszelkie słowa.

Celebrans nie stanowi centrum akcji liturgicznej:
nie stoi przed ludem we własnym imieniu – nie mówi od siebie i za siebie,
ale in persona Christi.

Nieistotne są zdolności osobiste celebransa, ale jedynie jego wiara,
przez którą przeziera obecność Chrystusa:
"Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał" (J 3, 30).

Moje komentarze:
Jeżeli ktoś nie rozumie i nie przeżywa Mszy Świętej bez słów ,to i rozumiejąc wszystkie słowa jej nie zrozumie. BO słowa mają być tylko pomocą. A jeśli będzie się zbytnią uwagę na nie zwracać, to nam przysłonią to, co najistotniejsze, co przekracza wszelkie ludzkie rozumienie, co jest Tajemnicą. Wewnętrzne poruszenie pod Krzyżem Chrystusowym jest właściwą postawą liturgiczną.

Niepotrzebne gesty, trzeba je ograniczyć bo najważniejsze to co w sercu?
Zastosuj tą zasadę wobec ukochanej, żony

Akt liturgiczny realizuje się już w samym oglądaniu czynności liturgicznych. Wierni, spostrzegając to, co się dzieje na ołtarzu, i wypowiadając słowa liturgii, nie tylko są widzami, ale już realizują akt religijny. Przeżyłem to kiedyś w katedrze w Palermo, kiedy namacalnie odczułem wielkie skupienie i uwagę, z jaką wierni godzinami śledzili przebieg liturgii Wielkiej Soboty nie zaglądając do tekstów, bez żadnych „wprowadzających” wyjaśnień. Samo przyglądanie się wiernych było już czynnością, uczestnictwem w realizacji świętych wydarzeń liturgicznych.
Bo istota aktu nie zawiera się w wyjaśnieniu dodanym do gestów — że np. znaczy to to a to. Lecz gdy kapłan „wykonuje” czynność symboliczną jako akt liturgiczny a oglądający to wierni „odczytują” tę czynność, wtedy sens wewnętrzny zostaje odebrany w zewnętrznym wyrazie. W przeciwnym wypadku wszystko jest czystą stratą czasu i lepiej by było po prostu „powiedzieć”, o co chodzi. Symbol jest bowiem sam w sobie czymś cielesno–duchowym, wyrazem niewidzialnego w widzialnym.”
Ks. Romano Guardini

http://ksmstudencki.wordpress.com/2011/04/04/17-03-2011-msza-trydencka-2/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zapraszam do komentowania