Szczerość,
autentyzm, przeżycie, zrozumienie, właściwa treść. Tak streściłbym
troskę „nowych ruchów”(przyjmijmy roboczo taką nazwę, która nie oznacza
wcale braku różnic między nimi). Osobiście zgodzę się z tą troską i
podejrzewam, że nie mają nic przeciwko niej tradycjonaliści. Ci ostatni
starają się o zachowanie pewnych form ze względu na to, że pomagają
właściwie przekazywać to, o co się troszczą „nowe ruchy”. Jak więc widać
troski te wcale nie są sprzeczne. Są komplementarne. Skąd więc
niezgoda?
Niezgoda wynika z pochopnej
oceny, z przypisywania innym, iż skupiając się na formie lekceważą treść.
Wynika również z nieuzasadnionego niczym uznania, że istnieje
konieczność historyczna w wyniku której pewne formy stają się przeżyte i
niezrozumiałe dla wszystkich stąd trzeba je zmienić. Są to sądy generalizujące niczym nieuzasadnione i w ostatecznym rozrachunku krzywdzące.
Krzywdzące dla tych, którzy te formy rozumieli i głęboko przeżywali.
Wpadliśmy bowiem w kilka pułapek w kształtowaniu form kultu:
Po pierwsze: Okazuje się, że wbrew szczerym intencjom przystosowanie się do form świata, do współczesności odwraca ten Chrystusowy porządek. Tracimy umiejętność właściwego przeżywania i rozumienia przez to, że gubimy zdolność zapierania się samego siebie, bo nie przystosowujemy się do Kościoła, tylko ten Kościół, jego formy kultu przystosowujemy do nas.
Po drugie: Nie da się
przystosować do wszystkich. Zawsze więc dopasowujemy się do jakiejś
grupy (nawet, jeśli wydaje nam się ona całym światem). W efekcie inna
społeczność będzie pokrzywdzona. Będzie się musiała owym rzekomo
przystosowanych do ludzi współczesnych form uczyć, często tracąc wiele
ze skarbów zbieranych przez tysiąclecia pokoleń. Zbieranych przez wzgląd
na ich zgodność z ludzką naturą i pomocność we właściwym wyrażaniu
wiary… Tego nie da się opracować tak na szybko, przy biurku. To byłoby
zresztą lekceważenie zarówno innych ludzi, jak i Ducha Świętego, który
nad całą historia Kościoła czuwa, a nie tylko od momentu, który nam się
wydaje właściwy.
Po
trzecie: nie jest tak, że można swobodnie chrystianizować te formy,
które są aktualnie modne, nadając im tylko chrześcijańską treść. Bo
forma nie jest obojętna wobec treści. Żeby utrzymać tożsamą treść trzeba
trwać przy pewnym trzonie zewnętrznych form, które adekwatnie tą treść
wyrażają, które tworzą spójny system kulturowy. Ten system nie musi być
zamknięty, może uwzględniać wielość, różnorodność lokalną. Może zaś i
powinien być dla tej różnorodności swego rodzaju ramą. Jeśli coś w
lokalnych kulturach, albo współczesnych modach się niej nie mieści, to
trzeba to odrzucić… I poszukać tego, co się mieści. Jak nie zrobimy
jednego i drugiego to utracimy treść. Nie jest też tak, że formy
różnych kultur i modne w świecie są obojętne wobec treści. One też są
tak jak katolicka, elementem jakich systemów
kulturowo-światopoglądowych. Systemów otwartych, ale jednak wyrażających
jakąś treść, która niekoniecznie jest zgodna z katolicką. Stąd słuszny
jest sprzeciw wobec pewnych praktyk kultur wschodu i nie tylko(joga,
sztuki walki, feng shui) Ale stąd wyniknąć również powinno zapełnianie
własnej kultury życia codziennego praktykami stanowiącymi spójny system,
wyrażającymi nasz światopogląd katolicki. Jeśli tego nie zrobimy to
stracimy Ewangeliczną treść pomimo zachowania słówek. I słowo treść
stanie się pustą formą!
Po czwarte: W kościele modne jest od kilku dziesięcioleci podejrzliwość wobec rytuałów i form pozawerbalnych, szczególnie jeśli są dane od przodków. Pochopnie nazwano je pustymi niezrozumiałymi, albo przestarzałymi, a za lekarstwo uznano zastąpienie je słownymi komentarzami, lub konstruowanymi przed dane pokolenie substytutami. Podjęto zabiegi i reformy prowadzące do odrytualizowania Mszy Świętej, do odwrócenia od Niej rytualnego zmysłu ludzi. To był wielki błąd. Katolicyzm jest bowiem religią rytualistyczną, podkreślającą wartość ciała. W końcu sam Chrystus stał się Ciałem i dał nam siebie pod postacią Chleba w Rytuale Mszy Świętej. Uzdrawiał on za pomocą pomazania oczu śliną, dotknięcia się jego płaszcza, nie miał za złe kobiecie, że polała go olejkami. Nie widział sprzeczności między zewnętrzną formą a treścią. To Judasz skarcił kobietę, która namaściła mu głowę olejkiem. Ktoś tu powie, że krytykował faryzeizm. Tak, ale faryzeizm ten nie polegał na przywiązaniu do formy zewnętrznej i rytualności, ale na fałszu! Na tym, że to co zewnętrzne nie pokrywa się z tym, co wewnętrzne. Trzeba jednego i drugiego. Odrzucanie Tradycji i formy , to wylewanie dziecka z kąpielą! (Większość katolików się zgodzi co do tego. Jeśli tak, to skąd spór o formy?) Próbuję odnaleźć jego istotę tutaj ) Zajrzyj:)
Kultura
ludowa jest tym do czego warto nawiązać by sobie uzmysłowić wartość
formy zewnętrznej. Kultura ta owszem, zawierała elementy niezgodne z
katolicyzmem, ale uwzględniała i te katolickie. W kulturze ludowej
światopogląd automatycznie przeradzał się w praktykę
symboliczną(rytuały). Dzisiejszy antyrytualistyczny model sprawia, że
odrzucając rytuały z zasady(jako magiczne, albo puste formy) nie
zapełniamy potrzeby rytualnej, która nie znosi próżni. Przez to, rytuały
i symbole, które zlekceważyliśmy, przemieniają nasz światopogląd nawet
nie wiemy kiedy. Stąd bierze się labilność, albo niekreśloność
światopoglądowa kultur antyrytualistycznych. I tu potwierdza się
niezwykle trafne powiedzenie abp. Fultona J. Sheena: “If you don’t
behave as you believe, you will end by believing as you behave.” (“jeśli
nie żyjesz tak, jak wierzysz, to zaczynasz wierzyć tak, jak żyjesz.” )
Oczywiście
fascynacja ludowością dziś istnieje, i warto ją wykorzystać. Fascynacja
ta jest jednak płytka, nie dotyka istoty ludowej mentalności. Nie
dotyka, ponieważ zanurzeni jesteśmy w błędach:
-autonomizacji, w tym sekularyzacji, przez którą nie rozumiemy że wszystko się do wszystkiego miesza(w tym religia),
-przejęzykowienia
i antyrytualizmu(antyformalizmu) przez które wydaje nam się, że
zewnętrzne, pozawerbalne formy są obojętne wobec treści, wobec głębi
serca i przyjmujemy dowolne formy, myśląc, że wystarczy na nie nalepić
właściwą treść, czy intencję. W rzeczywistości to nalepianie sprowadza
się do utożsamienia treści ze słowem i naklejenia słowa katolickie,
chrześcijańskie, itd… na wszelkie mody rozrywki i kultury. W ten sposób
zapominamy o potrzebie swoich. specyficznych form kulturowych. To wiąże
się również z zapomnieniem, że słowa, to jedna z form materialnych, i
tak jak inne może być puste i niezrozumiałe, ale nie musi.
-porzucenia
perspektywy wieczności na rzecz kreatywności zmiany, które wiąże się z
wspomnianą wyżej antyrytualistyczną labilnością, oraz nieuzasadnioną
wiarą w historyczną konieczność i to, że pewne formy stają się w
nałożeniu na czas przeżyte, a inne aktualne…
W
efekcie przyjmujemy z rozmaitych kultur ludowych to, co jest z
katolicyzmem sprzeczne(np ekstatyczne formy kultów afrykańskich[w Afryce
były i są nie tylko formy ekstatyczne, ale i „apollińskie”, nastawione
na ład, tak, jak w Europie poza tymi drugimi są i pierwsze]- tańce,
transowe bębnienia, muzyka rock i pop w kościele, itd…) a odrzucamy to,
co pochopnie nazwaliśmy zabobonnym, płytkim, lub formalistycznym i
niezrozumiałym.
Tymczasem
potrzebujemy własnego trzonu zewnętrznego, formalnego, kulturowego,
żeby podtrzymać Ewangeliczną Treść. Tym trzonem jest Tradycja, nad którą
czuwa wg Pańskiej Obietnicy Duch Święty. Tradycja, czyli to, co
przekazywane jest w żywej relacji między członkami Kościoła. Nie, to nie
jest żadna martwa forma! Takie myślenie, to bardzo poważny i przemienny
w skutkach błąd!
Okazało się, że
pobudki które stały za pochopnym wyrokiem na pobożności ludowej i
Tradycyjnych formach liturgicznych były podobne. Ta pierwsza może
stanowić swego rodzaju glebę, by właściwie przyjąć liturgiczne ziarno.
Tradycyjne Formy liturgiczne miały bowiem swe odbicie w ludowej
pobożności, wiązały się ściśle z przekonaniem, że wszystko się ze sobą
wiąże. Prosty lud, oraz zwolennicy Tradycyjnych form Mszy Świętej,
podzielili krzywdzące oskarżenia o to, że nie rozumieją, że przywiązują
wagę do formy, a nie do treści, zostali nielogicznie wykluczeni z grona
ludzi im współczesnych. Myślę, że obowiązkiem, wyrazem zwyczajnej
uczciwości jest ich rehabilitacja, naprawienie szkody im wyrządzonej,
wieloletniego powtarzania pochopnych uogólnień.
Tak się składa, że tzw. pobożność
ludowa może być brakującym ogniwem Nowej Ewangelizacji. Może się ona
okazać drogą do zgody między reformatorami, a Tradsami.
Może być lekarstwem na oderwanie znaków wiary od życia, przez co są trudne do przyjęcia dla zwykłych ludzi, wydają się im dziwne(poza tymi, co są w danych wspólnotach propagujących dane znaki) i sprzyjają inflacji znaków, pozbawiania ich znaczenia, oraz coraz większym nieporozumieniom( bo każdy ma swoje wymyślne znaki) Warto więc zadbać o pewną oszczędność, o swego rodzaju ekonomię w tworzeniu znaków.
Trzeba
robić swoje, pracować, dzieci wychowywać, mieszkanie urządzać.
Nie możemy tych obowiązków zaniedbywać podczas uduchowionych
spotkań i uniesień(nie mówię, że są złe, ale wielu zwykłych
ludzi patrzy na to podejrzliwie, i nie ma wobec tego alternatywy, bo
ktoś kiedyś zwykłą wiarę nazwał formalizmem, magią i
zabobonem. Poza tym ,to rzeczywiście niekiedy zabiera czas na
obowiązki). Niech to wszystko będzie Żywą Księgą Ewangelii i
Wyznaniem Wiary :) O tym tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania