Szukamy dziś wymyślnych form, koncertów, tańców, ewangelizacji ulicznych, żeby przyciągnąć ludzi do Kościoła. Staramy się jak najbardziej aktywizować w sferze sacrum i przez to pogłębiać swoją wiarę. Mamy wyrzuty sumienia, że mówimy za mało o Bogu. W powyższych troskach współczesnego człowieka, który chce być religijny kryje się kilka pułapek. Chciałbym przestrzegając przed nimi zaproponować powrót na pewną zapomnianą ścieżkę, o której pisał chociażby papież Benedykt XVI, która byłaby również odpowiedzią na wezwanie papieża Franciszka i jego św. Imiennika z Asyżu do głoszenia Ewangelii „czasem tylko słowami”. Ścieżyna ta stanowi wg mnie brakujące ogniwo Nowej Ewangelizacji. Wiąże się również ściśle z właściwą aktywnością świeckich w Liturgii. Aktywność ta w ostatnich czasu przestała być właściwie rozumiana. Benedykt XVI proponował odrodzenie Kościoła i wiary właśnie przez Liturgię. Trzeba jednak ruchu w obie strony. Trzeba również by gleba zwyczajnego życia została przygotowana do właściwego przyjęcia liturgicznego ziarna. Zanim jednak napiszę cóż to za dróżkę, a raczej dróżki Kościół powinien przywrócić do łask, scharakteryzuję błędne idee, które sprawiły, że uznaliśmy je za drogi donikąd, za truciznę, mimo iż były lekarstwem, że ucięliśmy głowę, zamiast ją wyleczyć.
Pułapki te uderzyły i dalej uderzają w istotę religii. Tą istotą jest totalność. Oznacza ona, że religia nie byłaby religią, gdyby nie „mieszała się” do wszystkiego, gdyby nie wyznaczała wzoru dla wszystkich sfer życia. Totalność owa zakłada, że rzeczywistość to system, czyli splot spraw, które nie są niezależnie, bo na siebie wpływają, tworząc całość. Z istotą tą sprzecznych jest kilka mechanizmów, któremu już nawet sami katolicy bezwiednie się podporządkowują:
1.) Sekularyzacja – element większego procesu – autonomizacji – próby przedstawiania jako niezależne z istoty powiązanych elementów systemu rzeczywistości.
2.) Przejęzykowienie i etyk ietyzowanie. Umożliwia ono uznanie czegoś za katolickie tylko poprzez nadanie temu katolickiej nazwy.
3.) Awersja do formalnego, zewnętrznego wymiaru religijności ludowej.
4.) Zagubienie perspektywy wieczności na rzecz kreatywności, zmiany.
5.) Krytyka rytualnego, tradycyjnego wymiaru religijności oparta na mylnym wrzuceniu go do jednego worka z magią, synkretyzmem, czy pogaństwem.
(pominąłem tu szczegółową analizę tych pułapek)
Schematy społeczno-ideologiczne, które – czy tego chcemy, czy nie – nas ukształtowały Skłaniają nas do wymyślania przeróżnych akcji, flashmobów, skakania, zlanych łzami wieczorków przy świetle zniczy i rzewnych śpiewów wraz z pełnymi uniesień recytacjami... Próbowałem kiedyś na siłę w tym uczestniczyć, bo takie coś było w chrześcijańskich wspólnotach, które wg moich dziecięcych wyobrażeń musiały być wzorem pobożności. Niestety nie są, bo wyrosły z pragnienia naśladowania protestanckich ekstaz i odlotów.. Zwykli członkowie tych wspólnot myśleli tak jak ja i brnęli w tę sztuczność, i dziwaczność...
Takie akcje mogłyby być owocne, gdyby zmieniły w sobie wszystko prócz entuzjazmu młodych... i nazwy.
Musimy postawić tym schematom opór, opór radosny, ale nie wesołkowaty, podniosły, ale nie wyniosły. Poszukujący znaczeń, ale nie silący się na tworzenie zbyt wielu sztucznych symboli, okazji i nisz „religijnych”oderwanych od zwyczajności i normalności. Nadający znaczenie zwyczajnym, koniecznym sferom życia- chlebowi powszedniemu, domowi, ubiorowi, relacji z drugim człowiekiem. To wszystko zawsze jest i z tego trzeba czynić znaki, a nie tworzyć sztuczne okazje znaczące. Żeby nie nastąpiła inflacja znaków…
Mamy przecież już swoje święta katolickie, piękne procesje Bożego Ciała, w których Bóg "zagrody nasze widzieć przychodzi i jak się jego dzieciom powodzi". Nauczmy się cieszyć tym co mamy, a nie wymyślajmy na siłe, zgodnie z pogonią za "kreatywnością" światową nowych uszczęśliwień. Jeśli nie umiemy się radować prosto, tym co mamy, tym, co Duch Święty wykształcił z miłości poprzednich pokoleń i co che byśmy podjęli i budowali dalej, to nie umiemy się w ogóle radować. Nasza wesołkowatość to ułuda szczęścia.
Propozycja:
Przychodzi mi teraz na myśl pewna rada, jaką św. Franciszek z Asyżu dawał swoim braciom: "Idźcie i głoście Ewangelię, czasami także słowami"
Papież Franciszek
"Gest cielesny jest jako taki nośnikiem duchowego sensu —
adoracji, bez której sam gest byłby bezsensowny.
Akt duchowy musi się ze swej istoty
i ze względu na cielesnoduchową jedność człowieka
wyrazić koniecznie w geście ciała."
kard. Ratzinger. "Duch Liturgii"
Tą ścieżyną, na której powrót chciałbym całemu Kościołowi zaproponować jest właśnie mistyczna codzienność - ludowa pobożność. A co to jest ta ludowa pobożność? Czy to kwiatki, wzorki i przebieranie się od święta w ludowe stroje? Ludowa pobożność to coś więcej. To uczynienie z całego życia Znaku, Księgi pisanej „czasem także słowami”, drogowskazu odsyłającego do Boga, kierującego ku Niebiosom. Ludowa pobożność to podejmowana wciąż na nowo próba fraktalowego odbicia Niebios, Wieczności, świętego Początku na każdym skrawku codzienności i upływającego czasu. Próba ta odbywa się za pośrednictwem Liturgii, która wg katolików jest Doskonałym obrzędem, jedynym wypełniającym pragnienie którego wyrazem były obrzędy i rytuały wszystkich innych religii. Ten Rytuał przez duże R, nie znosi jednak potrzeby rytuałów innych, wręcz przeciwnie. Owe rytuały niedoskonałe, zakotwiczone w codzienności są potrzebne jako grunt, pozwalający zrozumieć istotę Mszy Świętej, która jest istotą Chrześcijaństwa. Dlatego też odrzucenie ludowej pobożności wiąże się tak ściśle z upadkiem wiary w Starym Świecie. Jak pisał papież Benedykt XVI:
Pobożność ludowa to żyzna ziemia, bez której liturgia nie może wzrastać. Niestety, była ona często lekceważona, a nawet deprecjonowana przez część Ruchu Liturgicznego, a także w trakcie reformy posoborowej. Miast tego należy ją miłować, oczyszczać tam, gdzie trzeba, i kierować nią, zawsze jednak przyjmować z wielkim szacunkiem jako wyraz przywiązania do wiary, przywiązania obecnego w sercu narodów, nawet wówczas, gdy pobożność ta wydaje się obca lub niezrozumiała. Jest ona niewątpliwym, wewnętrznym zakorzenieniem wiary; tam, gdzie usycha, tam z łatwością dochodzi do głosu racjonalizm i sekciarstwo. Wypróbowane elementy pobożności ludowej mogą wywierać wpływ na formowanie liturgii i to bez gorliwego jej „robienia”, lecz w procesie cierpliwego, powolnego wzrostu"[1]
Fascynujące podobieństwa między Ewangelią, Mszą Świętą a obrazami mitycznymi wielu kultur, które często pozostały w kulturze ludowej postaram się opisać w innym miejscu. Teraz chciałbym zwrócić uwagę na pewien szkodliwy mechanizm, który można w skrócie opisać, jako…
…wylewanie dziecka z kąpielą
Ktoś kiedyś wymyślił, że ludowe rytuały, ścisłe zasady kultury ludowej, to puste formy, albo magia. I katolicy się tym przejęli, i zaczęli odrzucać wszelkie rytuały razem z rzeczywistemi zabobonami. Ks. Roman Kneblewski powiedział kiedyś: Życie wewnętrzne nie znosi próżni! Parafrazując te słowa można powiedzieć, że rytualna potrzeba człowieka nie znosi próżni. Tą próżnię zaczęło więc wypełniać byle co i to byle co zaczęło spełniać ludzkie potrzeby religijne. A jeśli nie byle co, to – co gorsza – orszak złych duchów, albo planowanych działań, które miały stworzyć kult doczesności. I miejsce świętego kąta zaczęły wypełniać plakaty gwiazd filmu sportu, muzyki, albo telewizor, czy komputer, miejsce uświęconej przestrzeni domowej jakieś feng szuje, posągi buddy... Miejsce świąt katolickich jakieś dni dziecka, moich urodzin, kota, psa i szydełkowania. Miejsce Liturgii- koncerty rockowe, albo dyskoteki… A nasze prawdziwe święta, nasze miejsca święte, nasze zasady żywego wyrażanie wiary w codzienności zaczęły stawać się pustymi formami, martwymi obiektami muzealnymi. Wraz z nimi martwa stałą się religia, jak martwa jest kultura, którą się podziwia w skansenach i na folklorystycznych przebieranych festiwalach. I choć nauczyliśmy się o zasadach naszej wiary doskonale, dogmatycznie gadać, to przestaliśmy je żywo, praktycznie rozumieć, przestaliśmy nimi nasycać naszą codzienność. Co więc robić?
Nadać właściwe znaczenie
W filmie "Wielka Cisza", jedne z nielicznych słów jakie padły brzmiały mniej więcej tak:
" W życiu jest wiele Znaków. Niektóre z nich nie mają znaczenia. Grunt nie leży w ich usuwaniu, ale w nadawaniu im właściwego znaczenia. Bo człowiek bez znaków czuję się zagubiony".
Proponuję zrezygnować z taktyki
nieustannego zmieniania form pobożności(w tym Form Liturgicznych), a skupić się
na nadawaniu znaczenia temu, cośmy dostali w spadku od przodków. Ewentualne
innowacje niech organicznie z tego wyrastają.
Proponuję
również ograniczyć(nie, nie usunąć)
mnożenie wymyślnych okazji, organizowanie szumnych akcji zwanych
ewangelizacyjnymi, katolickimi. Tego jest dziś za dużo. To powinno zejść na
plan dalszy. Dziś potrzeba przede
wszystkim przeobrażenia podstawowych
wymiarów życia, na wzór kultury ludowej. One zawsze są i z nich trzeba czynić
znaki, a nie tworzyć nowe, sztuczne okazje znaczące. Żeby nie nastąpiłą inflacja znaków, pozbawienie ich mocy, treści. Proponuję więc potraktować „ludowe” obrzędy, uporządkowania przestrzeni, czasu, relacji społecznych i międzycielesnych jako z n a k i Bożego, Miłosnego Porządku. I wprowadzać w nowoczesne życie i budować za ich pomocą nowoczesność! Dmuchać, a nie poddawać się podmuchom bylejakich „duchów czasu”. Bo jak nie, to stanie się z naszą kulturą tak, jak z człowiekiem, o którym Nasz Pan, Jezus Chrystus opowiadał w Ewangelii:
Gdy duch nieczysty opuści czło wieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, ale nie znajduje. Wtedy mówi: "Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem"; a przyszedłszy zastaje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze z sobą siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy, niż był poprzedni. Tak będzie i z tym przewrotnym plemieniem". (MT 12, 43-45)
w imię stwierdzenia, że najważniejsze to, co w sercu,. że nie liczy się forma..., że religia nie powinna wpływać na nic poza sferą religijną, a raczej przyjmować wpływy mód, "ducha czasu", "nowoczesności", kultura życia codziennego wpoiła nam rezygnację z kształtowania sposobów życia na wzór wyznaczany przez religię wyznawaną. Wymagała natomiast, by to religia przemieniała się wraz z tą kulturą, tracąc nierzadko swą tożsamość.
W związku z tym straciliśmy kontrolę nad treścią Słów Ewangelicznych.
Jak ją odzyskać?
Odpowiedź zdaje się prosta: wpływać na kształt codzienności, kultury zwyczajnego życia. Wpływać przez uświęcanie, kształtowanie jej porządku na wzór wyznaczany przez świętość, oraz przez symboliczne wyrażanie Prawd Wiary- Bożego Ładu w organizacji i rytualnym naznaczaniu codziennych czynności-
w odniesieniu do "chleba powszedniego",
w budowaniu i organizacji domu, który jest symbolem Świątyni- Domu Niebieskiego,
w organizacji czasu,
w odniesieniu do ludzi, w społecznych hierarchiach,
w ubiorze wyrażającym sakralne naznaczenie ciała i jego reakcji i relacji do innych ciał, itd...
Kształt codzienności jako znak
W ludowej religijności chodzi nie tylko o etykietyzację religijnymi słowami różnych elementów życia, ale o wewnętrzne ustrukturyzowanie form, którymi człowiek żyje, tak, by nawet bez słów znaczyły, wyrażały głębokie religijne treści. Nie chodzi też o mnożenie wymyślnych okazji, organizowanie szumnych akcji zwanych ewangelizacyjnymi, katolickimi. Tego jest dziś za dużo. To powinno zejść na plan dalszy. Wyjaśnię kawałek dalej dlaczego. Dziś potrzeba przede wszystkim przeobrażenia podstawowych wymiarów życia. Człowiek ma słabą pamięć potrzebuje takich przypominaczy na każdym kroku. A w naszej kulturze je odrzucono uznając za formalizm, zabobony, i za mieszanie się religii do innych sfer życia. A przecież religia, która się nie miesza do wszystkiego przestaje być naszą religią.
W końcu każdy z nas gdzieś mieszka- niech dom nie zatrzymuje na samym sobie, ale niech będzie obrazem- I k o n ą tego Wiecznego, Niebieskiego Mieszkania. Każdy coś je. Niech chleb będzie obrazem tego Niebieskiego Pokarmu, Każdy gdzieś pracuje(a przynajmniej dobrze by było;) Niech praca zostanie uświęcona jako odbicie Boskiego Stwarzania, prawie każdy się ubiera- niech i w tym elemencie kultury wyraża się to, iż Ciało jest Świątynią Ducha Świętego i że inaczej tą świątynią jest kobieta, a inaczej mężczyzna...
Po
co wracać do tych starych struktur ludowych?
Stare
formy kultury ludowej mogą nam odsłonić pewne zasady porządkowania świata,
które dziś nam umykają, a które wypróbowane przez pokolenia i
względnie trwałe przeszły próbę zmiennych okoliczności historycznych,
jako skuteczne sposoby wyrażania sensów religijnych. A więc poprzez przyjęcie
wybranych starych form, przez ich wypolerowanie i renowację- możemy odkryć
pewne zasady i sensy i struktury, w które dopiero można będzie wpisywać- po
uprzednim badaniu i weryfikowaniu- formy współczesnej kultury. To, co kard.
Ratzinger o muzyce, możemy powiedzieć o całej kulturze ludowej:
Jest przy
tym rzeczą ważną, że istnieją przecież przyczółki pobożności ludowej i jej
muzyka, a także w szerszym sensie tego słowa muzyka duchowna, która zawsze
winna pozostawać w relacji płodnej wymiany z muzyką liturgiczną: z jednej
strony są one przez nią inspirowane i oczyszczane, z drugiej zaś przygotowują
też nowe formy muzyki liturgicznej. Z tych swobodniejszych form może potem wyłaniać
się coś, co wejdzie do wspólnego skarbca powszechnej liturgii Kościoła.[1]
Jak
konkretnie to zrobić?
Byłoby dobrze, gdybyśmy ołtarzyki
w domach sobie zrobili, gdybyśmy je tak, jak dawniej ołtarz skierowali ku
wschodzącemu słońcu. Na ołtarzyki takie składać by się mógł stół przysunięty do
ściany, który nie służy do jedzenia na co dzień, albo komódka. Na nim Krzyż, świece, chleb, ewentualnie
książeczka, czy Pismo Święte. Można go postawić w rogu, naprzeciwko pieca(co
też ma swoje znaczenie) a nad nim powiesić obrazy. W ten i wiele podobnych
sposobów dawny lud zakorzeniał środek świata- Mszę Świętą-Niebiosa w swojej
codzienności, wspomagał swoją pamięć, by nie zapomnieć o Chrystusie i ku niemu
kierować wszystkie swe poczynania. Do tego dochodzi symbolika okien, progów,
sosrębu, samego procesu budowania, wiechy, choinki, światów, podłaźniczki, itd…
Trzeba znaleźć sposób, by
młode małżeństwa, rodziny decydowały się na takie rozplanowanie
przestrzeni domowej, a architekci katolicy mogli uwzględniać w swych projektach
tego typu symbolikę. By przywrócić do architektury sakralnej pamięć o
przestrzennych symbolach- również tych związanych ze wschodem słońca. Dziś tak
modne stają się figurki buddy, czy tzw. Feng Shui. Jest to wyraz słusznego pragnienia by
umistycznić przestrzeń życia codziennego. Szkoda tylko, że zapominamy, że mamy
swoje, katolickie na to sposoby i nie musimy szukać tradycjach niezgodnych z
naszą.
Niech chleb
powszedni, będzie nie tylko chlebem codzienności ale niech wyobraża chleb „po
wsze dni”, chleb wieczny i niebieski, którym stał się Chrystus. Pieczmy
go w domach, zbudujmy sobie piec, jeśli mamy możliwość.
Dobrze by było, gdyby katolicy
rytm dnia oraz prace naznaczali religijnymi symbolami, Znakiem Krzyża, itd.. nie tylko prywatnie, ale, jeśli to
możliwe, razem z innymi katolikami. To jest dziś trudne, ale przecież możliwe jest organizowanie miejsc
pracy w zwartym światopoglądowo środowisku. Można takie zasady zastosować w
małych rodzinnych firmach, czy tych tworzonych przez bliskich znajomych.
Strój i ubiór mogą wyrażać tajemnicę świątyni
Ducha Świętego- i że inaczej tą świątynią jest kobieta, a inaczej
mężczyzna(niech i katoliccy projektanci mody z tego czerpią...)
Praktykowanym przykładem powyższych propozycji
jest chociażby różaniec w samochodzie.
W końcu każdy z nas gdzieś
mieszka- niech dom nie zatrzymuje na samym sobie, ale niech będzie obrazem- I k
o n ą tego Wiecznego, Niebieskiego
Mieszkania. Każdy coś je. Niech chleb będzie obrazem tego Niebieskiego Pokarmu,
Każdy gdzieś pracuje(a przynajmniej dobrze by było;) Niech praca zostanie
uświęcona jako odbicie Boskiego Stwarzania, prawie każdy się ubiera- niech i w
tym elemencie kultury wyraża się to, iż Ciało jest Świątynią Ducha Świętego i
że inaczej tą świątynią jest kobieta, a inaczej mężczyzna... Nauczmy się głęboko,
mistycznie przeżywać podstawowe wymiary życia. Niech one odsyłają do Mszy
Świętej a przez Nią do Niebios gdzie Chrystus przygotował nam miejsce.
W materii jesteśmy i nie wolno nam o niej zapominać, albo oddzielać jej od ducha. Żeby wypełnić pańszczyznę Adamową, żeby stąpając po ziemi z oczami utkwionymi w Niebiosa- jako rzekał papież Benedykt XVI- musimy czynić z tej materii Ikony, Symbole Niebieskiego Jeruzalem, obrazy Paświsk Syjonu...
Z powyższą propozycją wiąże się ściśle "zrewidowana" pobożność liturgiczna, oparta na dowartośćiowaniu tego, o czym czasem wspominają tzw. "tradsi"
Chciałbym, żebyśmy dostrzegli, że postulaty pozytywne "tradycjonalistów" i „postępowców” wcale nie są sprzeczne, ale dopełniające i należałoby je połączyć.
Przecież "postępowcy"(to pewnie złe słowo) wcale nie są przeciwnikami Mszy Trydenckiej, czy Tradycyjnych zasad liturgicznych. Mogą swoją radość i entuzjazm wyrażać za ich pomocą. Jeśli, nie to ich entuzjazm nie jest prawdziwy, tylko "światowy".)
„Postępowcy” skupiają się na tym, że trzeba kochać, trzeba wyjść ku ludziom trzeba być szczęśliwym i ufać Bogu, trzeba się otworzyć na innym.
Tradycjonaliści pokazują jak konkretnie trzeba kochać, jak ewangelizować, jak otwierać się na ludzi, za pomocą jakich form.(Bo ludzkie działanie, miłowanie, itd. ma konieczny wymiar cielesno-duchowy - formalny.)
Nie wystarczy, że staramy się kochać, radować, otwierać na ludzi. Jeśli bowiem na tym poprzestaniemy, to może się okazać, że przyjmujemy sposoby kochania, radości i uprzejmości, które nijak się mają do miłości i radości prawdziwej - chrześcijańskiej, które przypominają ją tylko z nazwy.
Tradycja zaś to zapis wielu pokoleń- a nie tylko jednej chwilowej mody- świętych, chrześcijan, Ojców Kościoła, dzięki któremu możemy odróżnić miłość, radość i otwartość chrześcijańską od światowej, fałszywej.
Potrzeba więc jednego i drugiego. Wielości, ale i słusznych jej ram, ograniczeń. Tradycji i zgodnej z nią innowacji…
Na podstawie powyższej propozycji stylu życia można by było zorganizować ŚDM w Krakowie. Musimy ustalić, jakie będą składowe owego święta.
Zacznijmy w tym celu od Mszy Świętej, od jej oprawy i tego co w niej oddano „aktywności świeckich”, Myślę że warto na tym polu kierować się propozycjami papieża Benedykta XVI, które próbowałem opisać tutaj:
Warto by było więc pozostawić Krzyż na środku, i wprowadzić wspólną orientację celebransa wraz z ludem w tą samą stronę, ku Krzyżowi i wschodowi. I postarać się by ta praktyka dotyczyła nie tylko Formy Nadzwyczajnej, ale i zwyczajnej Rytu Rzymskiego.
Części stałe winny być, jak zalecał SVII oparte na chorale gregoriańskim, a Msza odprawiana w łacinie- języku Kościoła.
Trzeba też się zastanowić jak zorganizować Mszę Świętą papieską podczas głównych uroczystości . Proponowałbym, o ile to możliwe ograniczenie koncelebry i podzielenie grupek które ulokowałyby się w licznych krakowskich kościołach w jednym czasie. Można byłoby też zorganizować w razie potrzeby szereg ołtarzy polowych, żeby zachować pewną jedność skupiska(tam gdzie ono będzie, np. na błoniach) I tak mało kto papieża widzi, a w takiej sytuacji podczas Mszy Świętej panuje rozprężenie, brak skupienia. Rozlokowanie celebransów pojedynczo, przy pomniejszych polowych ołtarzach pozwoli na lepsze przeżycie Najświętszej Ofiary. Trzeba oczywiście zadbać o to, by ołtarze polowe były zbudowane z należytą starannością, zachowaniem wszelkich przepisów... Najlepiej by było, gdyby wszystkie zwrócone były w tą samą stronę, ku wschodowi, albo ku północnemu wschodowi, czyli tam, gdzie słońce wschodzi i by celebranci właśnie tam, ku Krzyżowi Chrystusowi wraz z ludem się zwracali, a nie do ludu. Trzeba to tłumaczyć pozytywnie- nie w opozycji, do powszechnej praktyki, ale pokazując głęboki sens takiej Formy. Można to wpisać w symbolikę wspólnej drogi Kościoła w tym samym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania