Wyjątek z książki Katologi(k)a
(Od strony 100. Warto jednak szukać po tytułach z uwagi na zmiany numeracji stron. Istotny rozdział n. rytuału o tytule "Rytogeneza" jest też na stronie 129. Dodaję też wyjątek ze strony 325.)
Rytuał to nie magia. Rytuał to SKUTECZNE DZIAŁANIE.
Rytuał to przykład. Rytuał to
działanie(a nie tylko pisanie i gadanie) nie tylko prezentujące to co dla danej
społeczności najważniejsze, ale przede wszystkim wyznaczające właściwe postawy,
formy i porządki dla ludzi, rzeczy i ich
zespołów, przywracający psujące się
części świata na właściwe MIEJSCE, do pierwotnej doskonałości. Rytuał to(zarówno z perspektywy badacza, jak i członka kultury) wielozmysłowy i dotyczący kluczowych dla życia spraw dlatego silnie
przekonujący wyznacznik postaw ważnych i właściwych dla danego społeczeństwa i
dla poszczególnych istotnych ról jego członków, dzięki któremu może ono
harmonijnie i skutecznie działać, wychowywać kolejne pokolenia i się rozwijać.
Rytuał to (z perspektywy członka kultury) przekaz od ludzi do Boga. Dokładnie tak, jak
modlitwa. I tak jak modlitwa, czy jak pisanie i kontemplacja Ikon, jest on
sposobem przypominania sobie Boskiego Porządku, do którego człowiek powinien
nieustanie powracać, bo przez grzech się od niego oddala. Jest niezbywalnym
elementem religijności, czyli odwoływaniem się do Świętego Początku-
Ponadczasowej Wieczności. Jest Znakiem i Skutecznym Działaniem utrzymującym
świat w istnieniu.
Jego zasadność tłumaczy się tym, że człowiek jest cielesny i
dlatego potrzebuje cielesnych sposobów przypominania sobie Powinności,
naprawiania tego, co w pogrzechowej rzeczywistości ulega zepsuciu,
jałowieniu...
Msza Święta jest tym, czego wszystkie rytuały są skaleczonym
cieniem i namiastką. Jest Rytuałem przez duże R. A więc rytuały przez małe r są
potrzebne, bo pomagają zakorzeniać człowiekowi działanie Ofiary Mszy Świętej w
codzienności, we własnej pamięci i świadomości, by podejmując decyzje mógł
przemieniać świat na Boży wzór. Ale niektórzy nazywają Mszę Świętą magią.
Magia jest (przynajmniej z
punktu widzenia katolicyzmu) zwracaniem się ku "tym, co się fałszywie za
Boga podają i wiarą w moc własnych czynów- mimo, ze tylko Bóg ma moc. )
Ludowe rytuały zinterpretowane
zostały przez wielu badaczy jako magia niezgodna z chrześcijaństwem.
Chrześcijaństwo zaś krytykuje wszelkie praktyki, które nazywa magicznymi.
Trzeba wziąć pod uwagę, że nauki społeczne mogą mieć inną, szerszą definicję
magii, niż chrześcijaństwo. Zaliczać więc mogą do niej często takie gesty jak
wiara w moc wody święconej, czy gromnicy... i wiele innych rytuałów i wierzeń.
Te zaś z punktu widzenia chrześcijaństwa są formą modlitewną zwracania się do
Boga i kształtowania rzeczywistości podług Prawzoru przezeń ustanawianego, a to istota religijności właśnie- nie
magia.
Warto
dodać, że poprawne dogmatycznie słowa mogą być tak samo jak i czyny pojmowane
magicznie, albo jako wyręczyciele rzeczywistości. Z tego powodu
przeciwstawienie między wyrażaniem wiary za pomocą słowa, a za pomocą czynu,
nie jest opozycją między wiarą magiczną, a niemagiczną, a tym bardziej między
szczerością, a powierzchownością. Bo słowo, to-owszem, wyszczególniony-ale
zawsze tylko rodzaj czynu. I tak samo jak każde inne działanie może być
rozumiane, przeżywane, albo powierzchowne, "puste", niezrozumiałe.
Rytuał to przykład. Rytuał to działanie(a nie tylko pisanie i gadanie) nie tylko prezentujące to co dla danej społeczności najważniejsze, ale przede wszystkim wyznaczające właściwe postawy, formy i porządki dla ludzi, rzeczy i ich zespołów, przywracający psujące się części świata na właściwe MIEJSCE, do pierwotnej doskonałości. Rytuał to(zarówno z perspektywy badacza, jak i członka kultury) wielozmysłowy i dotyczący kluczowych dla życia spraw dlatego silnie przekonujący wyznacznik postaw ważnych i właściwych dla danego społeczeństwa i dla poszczególnych istotnych ról jego członków, dzięki któremu może ono harmonijnie i skutecznie działać, wychowywać kolejne pokolenia i się rozwijać.
Rytuał to (z perspektywy członka kultury) przekaz od ludzi do Boga. Dokładnie tak, jak modlitwa. I tak jak modlitwa, czy jak pisanie i kontemplacja Ikon, jest on sposobem przypominania sobie Boskiego Porządku, do którego człowiek powinien nieustanie powracać, bo przez grzech się od niego oddala. Jest niezbywalnym elementem religijności, czyli odwoływaniem się do Świętego Początku- Ponadczasowej Wieczności. Jest Znakiem i Skutecznym Działaniem utrzymującym świat w istnieniu.
Jego zasadność tłumaczy się tym, że człowiek jest cielesny i dlatego potrzebuje cielesnych sposobów przypominania sobie Powinności, naprawiania tego, co w pogrzechowej rzeczywistości ulega zepsuciu, jałowieniu...
Msza Święta jest tym, czego wszystkie rytuały są skaleczonym cieniem i namiastką. Jest Rytuałem przez duże R. A więc rytuały przez małe r są potrzebne, bo pomagają zakorzeniać człowiekowi działanie Ofiary Mszy Świętej w codzienności, we własnej pamięci i świadomości, by podejmując decyzje mógł przemieniać świat na Boży wzór. Ale niektórzy nazywają Mszę Świętą magią.
Magia jest (przynajmniej z punktu widzenia katolicyzmu) zwracaniem się ku "tym, co się fałszywie za Boga podają i wiarą w moc własnych czynów- mimo, ze tylko Bóg ma moc. )
Ludowe rytuały zinterpretowane zostały przez wielu badaczy jako magia niezgodna z chrześcijaństwem. Chrześcijaństwo zaś krytykuje wszelkie praktyki, które nazywa magicznymi. Trzeba wziąć pod uwagę, że nauki społeczne mogą mieć inną, szerszą definicję magii, niż chrześcijaństwo. Zaliczać więc mogą do niej często takie gesty jak wiara w moc wody święconej, czy gromnicy... i wiele innych rytuałów i wierzeń. Te zaś z punktu widzenia chrześcijaństwa są formą modlitewną zwracania się do Boga i kształtowania rzeczywistości podług Prawzoru przezeń ustanawianego, a to istota religijności właśnie- nie magia.
Warto dodać, że poprawne dogmatycznie słowa mogą być tak samo jak i czyny pojmowane magicznie, albo jako wyręczyciele rzeczywistości. Z tego powodu przeciwstawienie między wyrażaniem wiary za pomocą słowa, a za pomocą czynu, nie jest opozycją między wiarą magiczną, a niemagiczną, a tym bardziej między szczerością, a powierzchownością. Bo słowo, to-owszem, wyszczególniony-ale zawsze tylko rodzaj czynu. I tak samo jak każde inne działanie może być rozumiane, przeżywane, albo powierzchowne, "puste", niezrozumiałe.
Rytuały, to nie formalizm
Rytuał nierozumiany,
powierzchowny, czy nieszczery, to już nie rytuał. Bo rytuały są z istoty
swojej poszukiwaniem ostatecznego sensu i zakorzeniania w nim wszystkich
elementów życia. Ostateczny Sens jest równy Stworzycielowi. Jego Wola zaś to
Sacrum, to Porządek, który On Stworzeniu w akcie stwórczym, w swojej Myśli
wyznaczył. Ten Porządek jest właśnie ustanowiony w owym mitycznym Początku. W
Chrześcijaństwie zaś Chrystus staje się zakorzenieniem
tego Początku w historii.
Wiktor Turner pisał tak:
„
(...)rytuał jest całkowitym przeciwieństwem tego, za co uważał go reformacyjny
purytanizm. Rytuał jest w istocie symfonią większą niż muzyczna. Jest – lub
może być – symfonią ekspresyjnych gatunków, dziełem, które w odróżnieniu od
opery (będącej też mnogością gatunków) unika teatralności dzięki powadze swych
zasadniczych odniesień. Rytuał jest w istocie nie tylko wielopoziomowy, lecz
także jest w stanie twórczo modyfikować się na wszystkich lub na którymkolwiek
ze swoich poziomów. A ponieważ przekazuje najgłębsze wartości, posiada funkcję
paradygmatu; rytuał może antycypować zmianę, jak również wpisywać porządek w
umysły i serca uczestników.
Jako wierzący katolik i
antropolog z zawodu nie mogłem pozostać obojętny na liczne zmiany wprowadzone
do Rytu Rzymskiego po II Soborze Watykańskim. Moje prace badawcze wśród Ndembu
w Zambii były w dużej mierze poświęcone badaniom przebiegu rytuałów. Znalazłem
w nich podobieństwa do przedsoborowych rytów Kościoła katolickiego – jak również
uderzające różnice. Te systemy rytuałów miały więcej wspólnego ze sobą niż
każdy z nich z posoborową liturgią katolicką.
Rytuały przedsoborowe i Ndembu
były podobnie nasycone żywym poczuciem niewidzialnych obecności troszczących
się o dobrobyt i stan moralny życia: przodków (uznawanych za pośredników między
swoimi żyjącymi krewnymi a Wysokim Bogiem) u Afrykanów i Trójcy Świętej oraz
świętych u katolików. I znów, w obu przypadkach były to złożone struktury,
wyraźny rezultat stuleci doświadczenia religijnego i społecznego, skondensowane
oszczędnie do stosunkowo nielicznych ogniskujących symboli, zaaranżowane
estetycznie i logicznie uporządkowane. Ponadto oba typy odwoływały się często
do tradycyjnych opowieści i wierzeń, których dramatyczne odgrywanie było
częścią tych rytuałów. Dawne triumfy, zmagania i cierpienia sprawującej kult
wspólnoty były ciągle przedstawiane jej obecnym członkom; jej znaczące postacie
i wydarzenia żyły znowu podczas rytuału. Założyciele plemienia i przodkowie
osady, wędrówki i nieszczęścia ludu były przywoływane w modlitwach, inwokacjach
i symbolach Ndembu. Życie Jezusa, Świętej Rodziny, Apostołów, męczenników,
doktorów Kościoła i innych świętych były ciągle przywoływane w przedsoborowej
liturgii rzymskiej. Na poziomie performatywnym każdy z tych systemów odróżniał
się od kultury świeckiej za pomocą „wzniosłego języka”: pewne ustępy mogły być
w języku archaicznym, zaś sekwencje w języku miejscowym obfitowały w formy
leksykalne i gramatyczne, nieużywane już na co dzień. Formuły modlitewne i
górnolotny język wznosiły słowa liturgiczne ponad mowę targowiska, sceny
politycznej czy domu.”[1]
Rytuał nierozumiany, powierzchowny, czy nieszczery, to już nie rytuał. Bo rytuały są z istoty swojej poszukiwaniem ostatecznego sensu i zakorzeniania w nim wszystkich elementów życia. Ostateczny Sens jest równy Stworzycielowi. Jego Wola zaś to Sacrum, to Porządek, który On Stworzeniu w akcie stwórczym, w swojej Myśli wyznaczył. Ten Porządek jest właśnie ustanowiony w owym mitycznym Początku. W Chrześcijaństwie zaś Chrystus staje się zakorzenieniem tego Początku w historii.
Wiktor Turner pisał tak:
„ (...)rytuał jest całkowitym przeciwieństwem tego, za co uważał go reformacyjny purytanizm. Rytuał jest w istocie symfonią większą niż muzyczna. Jest – lub może być – symfonią ekspresyjnych gatunków, dziełem, które w odróżnieniu od opery (będącej też mnogością gatunków) unika teatralności dzięki powadze swych zasadniczych odniesień. Rytuał jest w istocie nie tylko wielopoziomowy, lecz także jest w stanie twórczo modyfikować się na wszystkich lub na którymkolwiek ze swoich poziomów. A ponieważ przekazuje najgłębsze wartości, posiada funkcję paradygmatu; rytuał może antycypować zmianę, jak również wpisywać porządek w umysły i serca uczestników.
Jako wierzący katolik i
antropolog z zawodu nie mogłem pozostać obojętny na liczne zmiany wprowadzone
do Rytu Rzymskiego po II Soborze Watykańskim. Moje prace badawcze wśród Ndembu
w Zambii były w dużej mierze poświęcone badaniom przebiegu rytuałów. Znalazłem
w nich podobieństwa do przedsoborowych rytów Kościoła katolickiego – jak również
uderzające różnice. Te systemy rytuałów miały więcej wspólnego ze sobą niż
każdy z nich z posoborową liturgią katolicką.
Rytuały przedsoborowe i Ndembu były podobnie nasycone żywym poczuciem niewidzialnych obecności troszczących się o dobrobyt i stan moralny życia: przodków (uznawanych za pośredników między swoimi żyjącymi krewnymi a Wysokim Bogiem) u Afrykanów i Trójcy Świętej oraz świętych u katolików. I znów, w obu przypadkach były to złożone struktury, wyraźny rezultat stuleci doświadczenia religijnego i społecznego, skondensowane oszczędnie do stosunkowo nielicznych ogniskujących symboli, zaaranżowane estetycznie i logicznie uporządkowane. Ponadto oba typy odwoływały się często do tradycyjnych opowieści i wierzeń, których dramatyczne odgrywanie było częścią tych rytuałów. Dawne triumfy, zmagania i cierpienia sprawującej kult wspólnoty były ciągle przedstawiane jej obecnym członkom; jej znaczące postacie i wydarzenia żyły znowu podczas rytuału. Założyciele plemienia i przodkowie osady, wędrówki i nieszczęścia ludu były przywoływane w modlitwach, inwokacjach i symbolach Ndembu. Życie Jezusa, Świętej Rodziny, Apostołów, męczenników, doktorów Kościoła i innych świętych były ciągle przywoływane w przedsoborowej liturgii rzymskiej. Na poziomie performatywnym każdy z tych systemów odróżniał się od kultury świeckiej za pomocą „wzniosłego języka”: pewne ustępy mogły być w języku archaicznym, zaś sekwencje w języku miejscowym obfitowały w formy leksykalne i gramatyczne, nieużywane już na co dzień. Formuły modlitewne i górnolotny język wznosiły słowa liturgiczne ponad mowę targowiska, sceny politycznej czy domu.”[1]
Brak słów, to nie brak zrozumienia i szczerości
wiary
Nasze oceny kultury ludowej pochodzą z czasów, gdy była ona
penetrowana i badane przez elity zachodniej Europy i przedstawicieli nauk.
Wtedy też powstały kategorie, którymi posługujemy się dzisiaj, by je oceniać.
Nie bierzemy pod uwagę, że wiele zarzutów wynikło z
nieporozumień, z nieuwzględnienia tego, że w ustach chłopa podobne
„pańskim” słowa i konstrukcje
gramatyczne mogły znaczyć zupełnie co innego.
Z tego powodu problemy z dogadaniem się miały miejsce nie
tylko pomiędzy warstwami społecznymi, ale i pomiędzy różnymi wioskami, czy
nawet rodzinami i jednostkami. A co dopiero mówić o badaczach, czy zarządcach z
odległych obszarów...Różnice kodów kulturowych są bowiem wielopoziomowe.
Dlatego też zarówno chłopi mogli źle rozumieć „panów”
udzielając im odpowiedzi na szybko- żeby coś powiedzieć, albo panowie źle
rozumieli odpowiedzi chłopów. Panowie ci mogli być nieczuli na głębokie, wręcz
mistyczne znaczenie gestów, zasad uporządkowania przestrzeni, czasu ubioru, czy
relacji społecznych. Mogli po prostu
mieć inny „język” pozawerbalny, taki, jak np. savoir-vivre. Mogli też
przypominać księży pogardliwie patrzących na post piątkowy w latach 60 w
Irlandii, których tak opisała brytyjska antropolożka społeczna Mary Douglas:
„(…) ci, którzy
odpowiadają za podejmowanie decyzji kościelnych, są, najprawdopodobniej dzięki
wykształceniu, niewrażliwi na pozawerbalne znaki i obojętni na ich znaczenie.
Jest to podstawowy problem dzisiejszego chrześcijaństwa. To tak, jakby
sygnałami liturgicznymi operował nierozróżniający kolorów obserwator.” [M.
Douglas, „Symbole naturalne”]
(...)Pouczającym przykładem jest widoczne ostatnio
zainteresowanie hierarchii w Anglii piątkowym postem. Zasada ta jest z jednej
strony droga dla dużej grupy w populacji katolickiej.(…) Z drugiej strony nie
jest to obowiązek traktowany z powagą przez kler. W ich oczach wstrzymywanie
się od jedzenia mięsa w piątek stało się pustym rytuałem, mającym niewiele
wspólnego z prawdziwą religią. W tej dyskusji antyrytualistą staje się kler, a
rytualistą typ zwany protekcjonalnie zaściankowym Irlandczykiem
(Bog Irish) Zaściankowa irlandzkość wydaje się kulturą irracjonalną,
niewerbalną, utrzymującą wiarę w magię.(…) Aktywny ruch nowej katechezy próbuje
odsunąć swych wychowanków od magiczności w celu przywiedzenia ich do wyższych
form w praktykach religijnych. Kiedy pytam mych przyjaciół, dlaczego owe nowe
formy są uważane za wyższe, dostaję odpowiedź w duchu Teilhardystowskiego
ewolucjonizmu, który zakłada, że racjonalne, wyraźne sformułowanie, osobiste
oddanie Bogu jest w sposób oczywisty bardziej rozwinięte niż jego domniemane
przeciwieństwo, formalne posłuszeństwo. Gdy to kwestionuję, dowiaduję się, że
rytualistyczny konformizm nie jest słuszną formą osobistego zaangażowania i nie
idzie w parze z pełnym rozwojem osobowości. Dowiaduję się także, że zastąpienie
rytualnego posłuszeństwa zaangażowaniem racjonalnym nada życiu chrześcijan
głębsze znaczenie. Ponadto, jeżeli chrześcijaństwo ma zostać uratowane dla
przyszłych pokoleń, rytualizm musi zostać wykorzeniony, jakby był chwastem
odbierający życie duchowi.(...)[2])
„Jeśli działaniom symbolicznym odbierze się wartość, jaką
mają same w sobie, otwierają się wrota, chroniące przed zalewem chaosu. Symbole
są jedynym środkiem komunikacji. Są jedynym środkiem wyrażania wartości;
głównym narzędziem myśli, jedynymi środkami porządkującymi doświadczenie”. Tylko
(...) struktura rytualna umożliwia istnienie zrozumiałego, bezsłownego kanału
komunikacyjnego”.[3]
"Utwierdzony antyrytualista nie dowierza zewnętrznym
środkom ekspresji. Nadaje wartość wewnętrznym przekonaniom człowieka.(...)
Jednocześnie(...) patrzy podejrzliwie na mowę podawaną w typowych elementach,
wypolerowaną od ciągłego używania; jest to twarda moneta stosunków społecznych
i nie należy wierzyć, że wyraża szczere poglądy mówiącego. Poprzez odrzucenie
rytualnych form mowy pozbawia się wartości jej zewnętrzny aspekt.
Prawdopodobnie wszystkie ruchy odnowy religijnej odrzucają formy zewnętrzne. W
Europie manicheizm, protestantyzm, a obecnie bunt nowej Lewicy historycznie
potwierdzają zarówno wartość wnętrza wyznawcy, jak i wnętrze wszystkich
uczestników tych ruchów, a jednocześnie potępiają wszystko, co zewnętrzne. (…)
Paradoksem niniejszych badań jest to, że ci, którzy najchętniej pogardzają
rytuałem, nie są wolni od tęsknoty za komunikacją niewerbalną."[4]
Mogli też myśleć, że jak ktoś nie umie słowami wyrazić
dogmatycznej wiary, to znaczy, że nie zna jej treści. W rzeczywistości jest
wręcz przeciwnie. Może nawet rozumieć ją lepiej, niż ci, którzy posługują się w
tym celu wyszukaną terminologią. Dlaczego?
„Różnica pomiędzy słowem ludu a słowem pisanym i uczonym
jest ta, że lud myśli postaciami.
A umiejętnik postacie do myśli swych dorabia.
(...)Lud - ręczną pracą zdobywa wiedzę, i dlatego nie
potrzebuję już tłumaczyć czemu on myśli postaciami: jużcić on tylko ciągle postaciuje, pracą plastyczną myśląc...
Wykazałem więc, jaka jest różnica myślenia ludowego i przyczyna różnicy.” [C.K.
Norwid, Promethidion]
Podobnie o tym aspekcie komunikowania i wyrażania treści
pisali współcześni antropolodzy[1]:
"Ludzie wychowani w kulturze zdominowanej przez przekaz
ustny, jeśli nawet sami nigdy nie czytali Biblii, nieraz w sposób pełniejszy
pojmują jej symbolikę, niż ci, którzy poznawali Biblię raczej za pomocą Pisma.
Można to wytłumaczyć specyfiką ustnego przekazu, który charakteryzuje przewaga
myślenia obrazowego nad pojęciowym, czy też syntetycznego nad analitycznym,
przy czym to pierwsze stanowi naturalne środowisko symboliki religijnej [M. Zowczak Biblia Ludowa]
„W folklorze tekst jest słabo zwerbalizowany. Główne idee
obrzędu są bardziej jasne dla badacza z zewnątrz, niż dla samych uczestników,
są one zawarte nie w słowach, lecz w formie- w gestach, działaniach, barwach i
kształtach” [W. Pawluczuk, Potoczność
i transcendencja]
Ostatni cytat mam ochotę poprawić zauważając, że główne idee
obrzędu są często niezauważane przez badaczy właśnie dlatego, że nie są przez
lud wypowiadane. Natomiast lud często rozumie je bardzo dobrze, tylko nie
potrzebuje ich wyrażać słowami. Dlatego badacz, który nie uwzględnia
„postaciowania” myśli, że skoro badany czegoś nie umie wypowiedzieć, to tego
nie rozumie. Wynika to z pochopnego założenia badaczy, że „język
naturalny”(mówiony i myślany jako wyobrażenia dźwięków słownych) jest warunkiem
pojawienia się myśli, jest wobec niewerbalnych sposobów myślenia pierwotny.
Dlatego też biorąc pod uwagę fakt, że
treści wyrażają się nie tylko za pomocą słów, że jak wskazuje doświadczenie-
możemy coś wiedzieć- nie umiejąc tego wyrazić słowami, a jednocześnie zupełnie
się nie stosować do pewnych zasad, i ich nie rozumieć, mimo iż umiemy je
precyzyjnie zwerbalizować, uznałem powyższe kryterium refleksyjności wiary za
zgubne.
W związku z powyższym właściwe uczestnictwo w liturgii nie
musi polegać wyjaśnianiu wszystkiego w słowach, a odprawianie jej w nieznanym
języku wcale nie oznacza niezrozumienia.
Bo jak pisał ks. Romano Guardini:
„Akt liturgiczny realizuje się już w samym oglądaniu
czynności liturgicznych. Wierni, spostrzegając to, co się dzieje na ołtarzu, i
wypowiadając słowa liturgii, nie tylko są widzami, ale już realizują akt
religijny. Przeżyłem to kiedyś w katedrze w Palermo, kiedy namacalnie odczułem
wielkie skupienie i uwagę, z jaką wierni godzinami śledzili przebieg liturgii
Wielkiej Soboty nie zaglądając do tekstów, bez żadnych „wprowadzających”
wyjaśnień. Samo przyglądanie się wiernych było już czynnością, uczestnictwem w
realizacji świętych wydarzeń liturgicznych.
Bo istota aktu nie zawiera się w wyjaśnieniu dodanym do
gestów — że np. znaczy to to a to. Lecz gdy kapłan „wykonuje” czynność
symboliczną jako akt liturgiczny a oglądający to wierni „odczytują” tę
czynność, wtedy sens wewnętrzny zostaje odebrany w zewnętrznym wyrazie. W
przeciwnym wypadku wszystko jest czystą stratą czasu i lepiej by było po prostu
„powiedzieć”, o co chodzi. Symbol jest bowiem sam w sobie czymś
cielesno–duchowym, wyrazem niewidzialnego w widzialnym.[5]”
Cytowana wyżej M. Zowczak w tekście "Modlitwa
ludowa"[6]
wspominała o podobnych pochopnościach i przedsądach badaczy, uwikłanych- poza
powyższym- w postawy np. protestanckie. Tego typu myślenie, fałszywe
alternatywy powtarzają się w ujęciach wielu badaczy, np. Ludwika Stommy,
czy Pascala Boyera.
Ten
pierwszy, "dokonując „rozbioru" kultury ludowej na części pierwsze,
wymienia jako zasadnicze cechy XIX-wiecznej religijności rytualizm, moralność i
sensualizm. Rytualizm miał się objawiać oderwaniem od jego
kościelno-teologicznych podstaw i realizowaniem „nader precyzyjnych i
koherentnych scenariuszy rytualnych"[7] , które najczęściej
bywały same w sobie przedmiotem wiary"[8] ()
Ten drugi upodobał sobie nieuprawnione wg mnie redukcje i
alternatywy:
„religia ma charakter praktyczny(…) Jest to cecha wszystkich
idei, wierzeń i norm religijnych. Osoby wychowane w kręgu współczesnej
cywilizacji europejskiej, gdzie religia jest przede wszystkim doktryną, która
oferuje precyzyjne wyjaśnienie tego, jak powstał świat, i co dzieje się z
duszami zmarłych, a także opowiada na inne pytania teoretyczne, taka sytuacja
może nie co dziwić.”[9]
P. Boyer widzi, że pewien nurt europejskiej myśli nie
pozwala dostrzec owej praktyczności religii, ale sam się w ten nurt wpisuje
przeciwstawiając doktrynę praktyce. Okazuje tu uwikłanie w antyrytualistyczny
model myślenia, jakoby świadomość/myślenie/doktryna była czymś przeciwnym
praktyce. Otóż jest inaczej, gdyż to, co on nazywa doktryną- wyabstrahowaną
myślą, to nie tyle brak praktyki, co jej ograniczenie do słowa(a słowo, to
rodzaj praktyki) więcej: co ograniczenie do słowa pisanego, którego specyfiką
jest utrwalenie i związana z tym możliwość kumulacji. Treść wiary, czyli tzw.
doktryna, może istnieć również tam, gdzie nie ma jej kompresji tylko do słowa,
gdzie jest właśnie owa praktyka, której słowo jest jednym z elementów. Trudno
nam ją uchwycić, bo jako taka jest ulotna, albo trudno dla nas przetłumaczalna,
gdyż nauka, w tym antropologia to w znacznej mierze używanie słowa pisanego.
„Kwajowie z Wysp Salomona operują pojęciem duchów przodków
(adalo), które doskonale odzwierciedlają kontrast między wizją kontemplacyjną,
teologiczną, a bardziej przyziemnym wyobrażeniem bytów nadprzyrodzonych. W
relacji antropologa Keesinga religijne życie Kwajów skupia się na kontaktach z
przodkami.” Jak i dlaczego przodkowie wydarzenia, co to są Dzikie Duchy? Skąd
się biorą? Na te pytania nie ma odpowiedzi.”([10])
Wiemy tylko tyle, że nie ma
słownej odpowiedzi. Ale wiemy też, co sam Boyer przyznaje, że o oczywistych
rzeczach się rzadko, często wcale nie mówi, wiemy też, że nie tylko słowa są nośnikiem
treści. Jeśli więc nie umiemy wydobyć od informatorów odpowiedzi słownej,
znaczy to tylko tyle, że nie ma słownej odpowiedzi, a nie „treści, doktryny,
refleksji” To pochopny wniosek. Wynika on z opisanego powyżej uwikłania w
traktowanie treści i sposobu jej wyrażenia za dychotomiczne, a nie równoległe i
uzupełniające się, oraz z przejęzykowienia. W kontekście tekstu Boyera, który
jest reprezentantem szerszej tendencji należy zapytać: Dlaczego to zjawisko :
wierzenia Kwajów w duchy przodków nazywamy religią? Słowo „religia” pochodzi z
kultury Europejskiej…
„Uzasadnienie teoretyczne nie
zawsze jest głównym lub najważniejszym aspektem wyobrażenia religijnego. Wydaje
się, że wiele osób uważa ogólną wykładnię teoretyczną i logiczną cech i mocy
istot i zjawisk za zbędną. Każdy natomiast wyobraża sobie dokładnie, w jaki
sposób te zjawiska mogą wpływać na jego życie i jak należy w związku z tym
postępować.”(P. Boyer, tamże)
Powyższa opinia jest
pochopna, gdyż tzw. „teoria”, czyli treść nie jest czymś obok praktyki, czymś
odrębnym, ale czymś co jest znaczoną praktyki. To, że nie jest ona wyrażona
jako skompresowana w słowo, to nie znaczy, że jej nie ma. Materią jej wyrażania
mogą być pozasłowne środki wyrazu. Nie możemy ocenić, czy ktoś ma teorię i
doktrynę, czy nie. Możemy tylko ocenić, czy ma ona podobną akademickoeuropejskiej
skompresowaną w słowo formę. Tyle tylko.
Nasze oceny kultury ludowej pochodzą z czasów, gdy była ona penetrowana i badane przez elity zachodniej Europy i przedstawicieli nauk. Wtedy też powstały kategorie, którymi posługujemy się dzisiaj, by je oceniać.
Nie bierzemy pod uwagę, że wiele zarzutów wynikło z nieporozumień, z nieuwzględnienia tego, że w ustach chłopa podobne „pańskim” słowa i konstrukcje gramatyczne mogły znaczyć zupełnie co innego.
Z tego powodu problemy z dogadaniem się miały miejsce nie tylko pomiędzy warstwami społecznymi, ale i pomiędzy różnymi wioskami, czy nawet rodzinami i jednostkami. A co dopiero mówić o badaczach, czy zarządcach z odległych obszarów...Różnice kodów kulturowych są bowiem wielopoziomowe.
Dlatego też zarówno chłopi mogli źle rozumieć „panów”
udzielając im odpowiedzi na szybko- żeby coś powiedzieć, albo panowie źle
rozumieli odpowiedzi chłopów. Panowie ci mogli być nieczuli na głębokie, wręcz
mistyczne znaczenie gestów, zasad uporządkowania przestrzeni, czasu ubioru, czy
relacji społecznych. Mogli po prostu
mieć inny „język” pozawerbalny, taki, jak np. savoir-vivre. Mogli też
przypominać księży pogardliwie patrzących na post piątkowy w latach 60 w
Irlandii, których tak opisała brytyjska antropolożka społeczna Mary Douglas:
„(…) ci, którzy
odpowiadają za podejmowanie decyzji kościelnych, są, najprawdopodobniej dzięki
wykształceniu, niewrażliwi na pozawerbalne znaki i obojętni na ich znaczenie.
Jest to podstawowy problem dzisiejszego chrześcijaństwa. To tak, jakby
sygnałami liturgicznymi operował nierozróżniający kolorów obserwator.” [M.
Douglas, „Symbole naturalne”]
(...)Pouczającym przykładem jest widoczne ostatnio zainteresowanie hierarchii w Anglii piątkowym postem. Zasada ta jest z jednej strony droga dla dużej grupy w populacji katolickiej.(…) Z drugiej strony nie jest to obowiązek traktowany z powagą przez kler. W ich oczach wstrzymywanie się od jedzenia mięsa w piątek stało się pustym rytuałem, mającym niewiele wspólnego z prawdziwą religią. W tej dyskusji antyrytualistą staje się kler, a rytualistą typ zwany protekcjonalnie zaściankowym Irlandczykiem (Bog Irish) Zaściankowa irlandzkość wydaje się kulturą irracjonalną, niewerbalną, utrzymującą wiarę w magię.(…) Aktywny ruch nowej katechezy próbuje odsunąć swych wychowanków od magiczności w celu przywiedzenia ich do wyższych form w praktykach religijnych. Kiedy pytam mych przyjaciół, dlaczego owe nowe formy są uważane za wyższe, dostaję odpowiedź w duchu Teilhardystowskiego ewolucjonizmu, który zakłada, że racjonalne, wyraźne sformułowanie, osobiste oddanie Bogu jest w sposób oczywisty bardziej rozwinięte niż jego domniemane przeciwieństwo, formalne posłuszeństwo. Gdy to kwestionuję, dowiaduję się, że rytualistyczny konformizm nie jest słuszną formą osobistego zaangażowania i nie idzie w parze z pełnym rozwojem osobowości. Dowiaduję się także, że zastąpienie rytualnego posłuszeństwa zaangażowaniem racjonalnym nada życiu chrześcijan głębsze znaczenie. Ponadto, jeżeli chrześcijaństwo ma zostać uratowane dla przyszłych pokoleń, rytualizm musi zostać wykorzeniony, jakby był chwastem odbierający życie duchowi.(...)[2])
„Jeśli działaniom symbolicznym odbierze się wartość, jaką mają same w sobie, otwierają się wrota, chroniące przed zalewem chaosu. Symbole są jedynym środkiem komunikacji. Są jedynym środkiem wyrażania wartości; głównym narzędziem myśli, jedynymi środkami porządkującymi doświadczenie”. Tylko (...) struktura rytualna umożliwia istnienie zrozumiałego, bezsłownego kanału komunikacyjnego”.[3]
"Utwierdzony antyrytualista nie dowierza zewnętrznym
środkom ekspresji. Nadaje wartość wewnętrznym przekonaniom człowieka.(...)
Jednocześnie(...) patrzy podejrzliwie na mowę podawaną w typowych elementach,
wypolerowaną od ciągłego używania; jest to twarda moneta stosunków społecznych
i nie należy wierzyć, że wyraża szczere poglądy mówiącego. Poprzez odrzucenie
rytualnych form mowy pozbawia się wartości jej zewnętrzny aspekt.
Prawdopodobnie wszystkie ruchy odnowy religijnej odrzucają formy zewnętrzne. W
Europie manicheizm, protestantyzm, a obecnie bunt nowej Lewicy historycznie
potwierdzają zarówno wartość wnętrza wyznawcy, jak i wnętrze wszystkich
uczestników tych ruchów, a jednocześnie potępiają wszystko, co zewnętrzne. (…)
Paradoksem niniejszych badań jest to, że ci, którzy najchętniej pogardzają
rytuałem, nie są wolni od tęsknoty za komunikacją niewerbalną."[4]
Mogli też myśleć, że jak ktoś nie umie słowami wyrazić dogmatycznej wiary, to znaczy, że nie zna jej treści. W rzeczywistości jest wręcz przeciwnie. Może nawet rozumieć ją lepiej, niż ci, którzy posługują się w tym celu wyszukaną terminologią. Dlaczego?
„Różnica pomiędzy słowem ludu a słowem pisanym i uczonym jest ta, że lud myśli postaciami.
A umiejętnik postacie do myśli swych dorabia.
(...)Lud - ręczną pracą zdobywa wiedzę, i dlatego nie potrzebuję już tłumaczyć czemu on myśli postaciami: jużcić on tylko ciągle postaciuje, pracą plastyczną myśląc... Wykazałem więc, jaka jest różnica myślenia ludowego i przyczyna różnicy.” [C.K. Norwid, Promethidion]
Podobnie o tym aspekcie komunikowania i wyrażania treści
pisali współcześni antropolodzy[1]:
"Ludzie wychowani w kulturze zdominowanej przez przekaz ustny, jeśli nawet sami nigdy nie czytali Biblii, nieraz w sposób pełniejszy pojmują jej symbolikę, niż ci, którzy poznawali Biblię raczej za pomocą Pisma. Można to wytłumaczyć specyfiką ustnego przekazu, który charakteryzuje przewaga myślenia obrazowego nad pojęciowym, czy też syntetycznego nad analitycznym, przy czym to pierwsze stanowi naturalne środowisko symboliki religijnej [M. Zowczak Biblia Ludowa]
„W folklorze tekst jest słabo zwerbalizowany. Główne idee obrzędu są bardziej jasne dla badacza z zewnątrz, niż dla samych uczestników, są one zawarte nie w słowach, lecz w formie- w gestach, działaniach, barwach i kształtach” [W. Pawluczuk, Potoczność i transcendencja]
Ostatni cytat mam ochotę poprawić zauważając, że główne idee obrzędu są często niezauważane przez badaczy właśnie dlatego, że nie są przez lud wypowiadane. Natomiast lud często rozumie je bardzo dobrze, tylko nie potrzebuje ich wyrażać słowami. Dlatego badacz, który nie uwzględnia „postaciowania” myśli, że skoro badany czegoś nie umie wypowiedzieć, to tego nie rozumie. Wynika to z pochopnego założenia badaczy, że „język naturalny”(mówiony i myślany jako wyobrażenia dźwięków słownych) jest warunkiem pojawienia się myśli, jest wobec niewerbalnych sposobów myślenia pierwotny.
Dlatego też biorąc pod uwagę fakt, że treści wyrażają się nie tylko za pomocą słów, że jak wskazuje doświadczenie- możemy coś wiedzieć- nie umiejąc tego wyrazić słowami, a jednocześnie zupełnie się nie stosować do pewnych zasad, i ich nie rozumieć, mimo iż umiemy je precyzyjnie zwerbalizować, uznałem powyższe kryterium refleksyjności wiary za zgubne.
W związku z powyższym właściwe uczestnictwo w liturgii nie
musi polegać wyjaśnianiu wszystkiego w słowach, a odprawianie jej w nieznanym
języku wcale nie oznacza niezrozumienia.
Bo jak pisał ks. Romano Guardini:
„Akt liturgiczny realizuje się już w samym oglądaniu czynności liturgicznych. Wierni, spostrzegając to, co się dzieje na ołtarzu, i wypowiadając słowa liturgii, nie tylko są widzami, ale już realizują akt religijny. Przeżyłem to kiedyś w katedrze w Palermo, kiedy namacalnie odczułem wielkie skupienie i uwagę, z jaką wierni godzinami śledzili przebieg liturgii Wielkiej Soboty nie zaglądając do tekstów, bez żadnych „wprowadzających” wyjaśnień. Samo przyglądanie się wiernych było już czynnością, uczestnictwem w realizacji świętych wydarzeń liturgicznych.
Bo istota aktu nie zawiera się w wyjaśnieniu dodanym do
gestów — że np. znaczy to to a to. Lecz gdy kapłan „wykonuje” czynność
symboliczną jako akt liturgiczny a oglądający to wierni „odczytują” tę
czynność, wtedy sens wewnętrzny zostaje odebrany w zewnętrznym wyrazie. W
przeciwnym wypadku wszystko jest czystą stratą czasu i lepiej by było po prostu
„powiedzieć”, o co chodzi. Symbol jest bowiem sam w sobie czymś
cielesno–duchowym, wyrazem niewidzialnego w widzialnym.[5]”
Cytowana wyżej M. Zowczak w tekście "Modlitwa ludowa"[6] wspominała o podobnych pochopnościach i przedsądach badaczy, uwikłanych- poza powyższym- w postawy np. protestanckie. Tego typu myślenie, fałszywe alternatywy powtarzają się w ujęciach wielu badaczy, np. Ludwika Stommy, czy Pascala Boyera.
Ten pierwszy, "dokonując „rozbioru" kultury ludowej na części pierwsze, wymienia jako zasadnicze cechy XIX-wiecznej religijności rytualizm, moralność i sensualizm. Rytualizm miał się objawiać oderwaniem od jego kościelno-teologicznych podstaw i realizowaniem „nader precyzyjnych i koherentnych scenariuszy rytualnych"[7] , które najczęściej bywały same w sobie przedmiotem wiary"[8] ()
Ten drugi upodobał sobie nieuprawnione wg mnie redukcje i alternatywy:
„religia ma charakter praktyczny(…) Jest to cecha wszystkich idei, wierzeń i norm religijnych. Osoby wychowane w kręgu współczesnej cywilizacji europejskiej, gdzie religia jest przede wszystkim doktryną, która oferuje precyzyjne wyjaśnienie tego, jak powstał świat, i co dzieje się z duszami zmarłych, a także opowiada na inne pytania teoretyczne, taka sytuacja może nie co dziwić.”[9]
P. Boyer widzi, że pewien nurt europejskiej myśli nie pozwala dostrzec owej praktyczności religii, ale sam się w ten nurt wpisuje przeciwstawiając doktrynę praktyce. Okazuje tu uwikłanie w antyrytualistyczny model myślenia, jakoby świadomość/myślenie/doktryna była czymś przeciwnym praktyce. Otóż jest inaczej, gdyż to, co on nazywa doktryną- wyabstrahowaną myślą, to nie tyle brak praktyki, co jej ograniczenie do słowa(a słowo, to rodzaj praktyki) więcej: co ograniczenie do słowa pisanego, którego specyfiką jest utrwalenie i związana z tym możliwość kumulacji. Treść wiary, czyli tzw. doktryna, może istnieć również tam, gdzie nie ma jej kompresji tylko do słowa, gdzie jest właśnie owa praktyka, której słowo jest jednym z elementów. Trudno nam ją uchwycić, bo jako taka jest ulotna, albo trudno dla nas przetłumaczalna, gdyż nauka, w tym antropologia to w znacznej mierze używanie słowa pisanego.
„Kwajowie z Wysp Salomona operują pojęciem duchów przodków (adalo), które doskonale odzwierciedlają kontrast między wizją kontemplacyjną, teologiczną, a bardziej przyziemnym wyobrażeniem bytów nadprzyrodzonych. W relacji antropologa Keesinga religijne życie Kwajów skupia się na kontaktach z przodkami.” Jak i dlaczego przodkowie wydarzenia, co to są Dzikie Duchy? Skąd się biorą? Na te pytania nie ma odpowiedzi.”([10])
Wiemy tylko tyle, że nie ma
słownej odpowiedzi. Ale wiemy też, co sam Boyer przyznaje, że o oczywistych
rzeczach się rzadko, często wcale nie mówi, wiemy też, że nie tylko słowa są nośnikiem
treści. Jeśli więc nie umiemy wydobyć od informatorów odpowiedzi słownej,
znaczy to tylko tyle, że nie ma słownej odpowiedzi, a nie „treści, doktryny,
refleksji” To pochopny wniosek. Wynika on z opisanego powyżej uwikłania w
traktowanie treści i sposobu jej wyrażenia za dychotomiczne, a nie równoległe i
uzupełniające się, oraz z przejęzykowienia. W kontekście tekstu Boyera, który
jest reprezentantem szerszej tendencji należy zapytać: Dlaczego to zjawisko :
wierzenia Kwajów w duchy przodków nazywamy religią? Słowo „religia” pochodzi z
kultury Europejskiej…
„Uzasadnienie teoretyczne nie
zawsze jest głównym lub najważniejszym aspektem wyobrażenia religijnego. Wydaje
się, że wiele osób uważa ogólną wykładnię teoretyczną i logiczną cech i mocy
istot i zjawisk za zbędną. Każdy natomiast wyobraża sobie dokładnie, w jaki
sposób te zjawiska mogą wpływać na jego życie i jak należy w związku z tym
postępować.”(P. Boyer, tamże)
Powyższa opinia jest
pochopna, gdyż tzw. „teoria”, czyli treść nie jest czymś obok praktyki, czymś
odrębnym, ale czymś co jest znaczoną praktyki. To, że nie jest ona wyrażona
jako skompresowana w słowo, to nie znaczy, że jej nie ma. Materią jej wyrażania
mogą być pozasłowne środki wyrazu. Nie możemy ocenić, czy ktoś ma teorię i
doktrynę, czy nie. Możemy tylko ocenić, czy ma ona podobną akademickoeuropejskiej
skompresowaną w słowo formę. Tyle tylko.
Kultura ludowa - kultura ludzka
Słowo "lud" nie bez powodu
nawiązuje do słowa "ludzie". To co ludowe, to po prostu ludzkie. Z
tej perspektywy bezzasadne może wydawać się wyodrębnianie terminu
"ludowość", bądź mówienie, że w dzisiejszych czasach się tej
ludowości chce zaprzeczyć. A ja tak właśnie mówię. Chodzi mi o to, że w dawnych
kulturach ludowych nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, pomysł dziś tak modny, by
zaprzeczać naturalnym zasadom ludzkiego myślenia. Myślenie ludowe to inaczej
myślenie: mityczne, sakralne, kosmologiczne, tradycyjne nazywane przez
antropologów kulturowych i socjologów nierzadko magicznym.
I my głuptaski Barabasze, nie wzięliśmy
pod uwagę, że owa "magiczność" socjologów i innych „logów”, nie musi
być równa temu, co w katolicyzmie zwykło się magicznością nazywać- magicznością
sprzeczną z katolicyzmem. Wręcz przeciwnie! Wg owego myślenia naukowców trzeba
byłoby uznać, że religia katolicka wymaga wręcz owego "myślenia
magicznego", ale nie jakiegokolwiek, tylko katolickiego, wykluczającego
inne konkretne rodzaje "magicznych myśleń". Bądźmy raczej skłonni do
dawania pierwszeństwa słownictwu religii, bo to ona, a nie nauka jest totalna i
nadrzędna. Religia katolicka nazywa magicznymi tylko te inne, sprzeczne z sobą
rodzaje myśleń. Odrzuca je nie ze względu na ich "mityczność",
obrzędowość, rytualizm, ale ze względu na to, że ten rytualizm realizują niewłaściwymi treściami. Katolicyzm
jawi wręcz się jako tych rytuałów i mitów dopełnienie, o czym pisał choćby
Benedykt XVI w Jezusie z Nazaretu: "Mity
czekały na Tego, w Którym przedmiot pragnień stał się rzeczywistością"...
Problem polega nie na tym, że tych mitycznych zasad myślenia nie ma, ale że się
je neguje jako zabobonne, wsteczne itd., popadając w sprzeczność. Udając że ich
nie ma nie sprawiamy, że znikają! Jedyne, co w ten sposób osiągamy, to tracimy
nad nimi kontrolę! W efekcie stajemy się bezbronni wobec byle
jakich treści zaspokajających naszą nieuświadamianą potrzebę rytualną! Wykorzystać
ją mogą ci, którzy mają środki i świadomość jej siły! Mogą za jej pomocą wtłoczyć nam w głowy
światopogląd uzasadniający np. zakup wyrabianych przez nich produktów i usług.
Jeśli nie
„oni”, to przypadkowe treści wepchają się na chama, mówiąc: „proszę się nie
pchać” w przestrzeń z istoty religijną. Wepchają się bez przeszkód, ponieważ
właściwą religię z tego miejsca żeśmy sami wymietli, pozostawiając izbę
przyozdobioną, ale pustą. Daliśmy sobie wmówić, że tak trzeba.
Jako katolicy wiemy, że w tą próżnię mogą wepchać się
konkretne złe osoby, upadłe Anioły, o czym wspominał Jezus w przypowieści o
wymiecionym i przyozdobionym, lecz pustym mieszkaniu. Nie zapominajmy o tym.
(Jeśli nie jesteś katolikiem, to słuchaj i poznawaj katolicką perspektywę, by
nie mieć o niej wykrzywionego obrazu. Powściągaj osądy. Wydaj opinię dopiero po wnikliwym zgłębieniu całej
książki)
W ramach
tej opacznej postawy katolicy (i nie tylko oni) myślą, że odrzucili
"zabobonną mityczność”, obrzędowość, „rytualizm” a tak na prawdę oddali nad nimi kontrolę dyktaturze
przypadku. I obrzędami
zakorzenionymi w codzienności są coraz mniej odniesienia do Boga, a coraz
bardziej: rozrywki, imprezy, zakupy, gwiazdy muzyki, filmu, itd...
Problem polega też na tym, że
współczesny głos ludu jest już pod wpływem tego, co chciało ten głos
przeobrazić, pod wpływem (ideologicznie zorganizowanego w dawanych
ludziom jako atrakcyjne formach życia)
zaprzeczania samemu sobie.[2011]
STŁUCZONY KRYSZTAŁ
oblepiony błotem
Z badań
przeprowadzanych między rokiem 2012 a 2014 na potrzeby pracy magisterskiej w
małopolskich wsiach wyprowadziłem taki ogólny wniosek: Nastąpiło swego rodzaju
rozszczepienie mentalności ludowej.
Oderwanie „leksykonu” od „gramatyki”, oraz praktyki od symboliki. Poszczególne
„słowa”, religijne znaki, takie jak obrazy i zwyczaje zostały wyrwane ze swego
rodzaju „gramatyki”, porządku czyniącego z nich spójną opowieść. Leżą teraz jak słowa „książe”, „kopciuszek”,
„macocha”, „pantofelek” powycinane z bajki
i porozrzucane chaotycznie na stole. Starsi, co opowieść słyszeli,
potrafią ją przywołać na podstawie samych tych skojarzeń, dlatego w owym
rozszczepieniu nie widzą problemu. Nie rozumieją oni, dlaczego „młodych” ta opowieść
przestaje interesować. Ci młodzi bowiem widzieli tylko porozrzucane bez ładu i
składu hasła, które w takiej postaci nic im nie mówią. Nie mają sensu.
Interesuje ich to, co składa się w dostępną im układankę: Nowy leksykon. On zaś
bardzo często wklejony jest w strukturę dawnej, ludowej opowieści.
Przykłady? Wytworzenie scenicznej niszy dla strojów ludowych
w której mężatki, a często wdowy przywdziewały pokazowo wianki. W ramach
dożynek, festiwali Kół Gospodyń Wiejskich.
Nawet jeśli wiedziały, jakie ten strój miał znaczenie dawniej, to sam
ten fakt pokazuje, że rola przekazywania WAŻNYCH dla danej społeczności znaczeń
została zatracona. Wianki i inne elementy kodu zyskały status docenianych jako
oderwane, estetyczne elementy. Nie ma w domach miejsca ołtarzykowego, święte
obrazy wiszą byle gdzie wg estetycznej zasady, a nierzadko obiektem mającym
swoje stałe, skupiające uwagę miejsce jest Telewizor. Ani mężczyźni ani kobiety
nie noszą znaczących, i wyznaczających ich status nakryć głowy... Nie ma już systemu
palenia i gaszenia ognia wg odpowiednich pór roku, nie ma zasłaniania luster w
Wielki Piątek, nie ma owych rozbudowanych reguł czynienia znaków krzyża,
palenia huby, dni postnych, niektórzy na wspomnienie „nie jem kotleta, bo
piątek”, mówią: „no dy to nie piyrsy piątek”. Dawne religijne znaki wyrwane
zostały z tej gramatyki. Coraz więcej
ludzi mówi „Szczęść Boże” widząc księdza, nawet, jeśli nie zwracają się z tym
de facto życzeniem do spotykanych ludzi pracujących. To trochę tak, jakby na
przywitanie powiedzieć dowolne ładne słowo: np. „dziękuję”, albo „miłego
dnia”. W ten sposób spójny system
komunikatów, gestów, elementów ubioru i przestrzeni się rozpadł. Wraz z nich
rozpadła się ta kultura, którą on zawiadywał.
U ludzi ze wsi to rozszczepienie przejawia się we wpisywaniu
w ludowe struktury nowoczesnych w ich mniemaniu obiektów: mebli, plakatów,
telewizorów, czy komputerów.
Ci zaś, co zafascynowani są „ludowością” pochodzą
najczęściej z miasta i w modernistyczne, „oświeceniowe”(oparte na funkcjonalno-estetycznych
koncepcjach), albo wchodniomistyczne, New age'owskie(feng shui) struktury wpisują w imię swojej fascynacji ludowe/wiejskie elementy i powierzchowne
hasła.
To jest jeden poziom rozpadu opowieści. Opowieści na
gruncie, który nazwać można ludowym. Opowieść ta jednak jest elementem innej
metaopowieści, która też uległa autonomizacyjnemu rozerwaniu, o czym powiemy
kilka akapitów dalej w związku z błędną idealizacją przeniesioną tylko z
obszaru rewolucyjnego na obszar tradycyjnych skojarzeń.
Należy się
więc wysilić, by we współczesności odnaleźć relikty i pozasypywane
zaprzeczeniami naturalne sposoby myślenia i porządkowania rzeczywistości. Kryją
się one w uporządkowaniach, w swego rodzaju gramatyce. Te uporządkowania(często
trudne do zauważenia, bo zapelnione świeckim śmieciem) wyławiać warto z życia
ludzi ze wsi. Gdy już je znajdziemy,
warto wpisać w nie zależnie od regionu/rodzinnych tradycji ludowe elementy.
Często w tym poszukiwaniu pomaga
przyglądanie się dawnym kulturom ludowym, materialnym wytworom ich mentalności.
Łatwiej jest pewne rzeczy dostrzec z dystansu niż z bliska.
Należy też
pamiętać, że ludzkość jest doskonała tylko "na
początku". Początek zaś skończył się wraz z grzechem pierworodnym.
Powrócił jednakże w Chrystusie, uobecniany jest wraz z Wiecznością w Każdej
Ofierze Mszy świętej i powróci przy końcu czasów. Dlatego też i "kultury
ludowe" nie były nigdy doskonałe. Mimo wielu koniecznych do odnowienia
intuicji, którym dziś niespójnie zaprzeczamy, w praktyce ich członkowie nie
zawsze zauważali, że sposoby realizacji tych intuicji mogą być z nimi
sprzeczne. Można mówić, że istotą człowieka jest doskonałość, ale też, że jego
doczesną "istotą" jest alienacja z tej Istoty- skłonność do grzechu i
niedoskonałość(w tym poznawcza). I z tym, zmagały się kultury ludowe. Jak
zawsze zmaganie to dotyczyło rozrywek, przykładowo tańców. Bo tańce te zawsze
jakoś tak się wiązały z przekraczaniem szóstego przykazania. Dużo racji miał w
tym względzie św. Jan Maria Vianney, i wielu innych świętych i autorytetów, co
zarówno dla mnie, jak i zapewne dla Szanownego Czytelnika jest trudne do
przyjęcia. Ale o tym powiemy w innym miejscu.
Stąd ludzie
poszukujący Bożego Porządku są jak kawałki potłuczonego kryształu, który upadł
w błoto: mając gdzieś w pamięci dawne piękno brzydzą się innymi kawałkami, bo
oblepione błotem nie wyglądają jak ich brakujące elementy. Tak samo rozmaite kawałki myślą o innych nie
widząc, że same są w błocie i same są tak postrzegane. Inne są kawałkiem
kryształu o cienkich ściankach i pustym w środku a wypełnionym błotem. Tradycja
ludowa, ruchy Intronizacyjne, fascynaci różnych skrawków dawności: wsi, kultury
szlacheckiej, grupy rekonstrukcyjne, moraliści
zwracający uwagę na skromny ubiór, na
tańce, na zgubność muzyki takiej, czy innej, patrioci, monarchiści, pasjonaci
tradycyjnego żywienia, ziół, a wreszcie rozmaite, podzielone grupy skupione
wokół Mszy Świętej Wszech Czasów... To tylko niektóre ze skruszonych kawałków
kryształu Tradycji. Nie widzą, że darząc się wzajemnymi uprzedzeniami, widząc
tylko powierzchowne błoto, zresztą to samo, którego nie widzą u samych siebie,
oddalają się od upragnionego celu: powrotu do swej Pierwotnej, Krystalicznej
jedności. Do Bożego Ładu. Zanurzeni w szumie informacji, bodźców i końcowych
wyidealizowanych w fotoshopach
efektów szukają u innych ideałów
a rozczarowani ich brakiem zrażają się do napotkanych skrawków kryształu.
To również tylko obraz. Analogia. Ta doskonałą też nigdy nie
jest. Doskonale jest jeno w Niebiesiech.
Zachowanie
rewolucyjnego błędu, ale przeniesienie go na obszar tradycyjnych ideałów
Ludzie nawracający się na różne wersje tradycji próbujący
wyrwać się z pęt modernizmu często zachowują samą błędną metodę
wyidealizowanych wcześniej na modernistycznym gruncie oczekiwań, która w
zderzeniu z rzeczywistością ich do tego modernizmu zraziła. I kiedy chcą od
niego odejść, to bezwiednie zachowawszy samą metodę idealnych oczekiwań
przenoszą ją tylko na inne – tradycjonalistyczne skojarzenia- obrazy bajek o
królewnie i księciu, wymuskane żywoty świętych, obrazy architektury, muzyki,
czy mody czy to arystokratycznej, rodzimowierczej, czy ludowej, często
pochodzące z ustawianych sztucznie stylizacji i głów zatopionych w opisach o
podobnym idealizującym charakterze. W każdej z tych często sobie
zaprzeczających wersji „tradycji” tkwi często błąd, przejaskrawienie, które
realnie związane ze sobą tradycje fałszująco odrywa i do siebie jeszcze
bardziej niż w rzeczywistości zniechęca ich przedstawicieli. I tak elitaryści zrażają się do kultury
ludowej, której definicje przejmują od rewolucjonistów(protestanckich,
francuskich, czy prlowskich) co się fałszywie na lud powoływali.
(Rodzimowierczy konstrukt zawierający uprzedzenie do katolicyzmu ma- swoją
drogą - podobne polityczne pochodzenie z czasów ustroju słusznie, acz
niekoniecznie minionego) Fascynaci ludowością, przejmują jej hippisowskie,
niezdyscyplinowane regułami i wiarą błędne rozumienie. I tak wszystkie kawałki
kryształu, oblepione błotem diabolicznego rewolucjonizmu oddalają się od
siebie. Z idealizacji rodzi się rozczarowanie i autonomizacja tych części,
które same, tak jak samo słowo, tracą znaczenie i obracają się przeciw sobie.
Tu również widać rewolucyjny charakter protestantyzmu, przejawiający się w
czterech chorobach 1. autonomizmu-rozrywania więzi, 2. antyformalizmu, 3.
przejęzykowieni(soliskrypturyzmu) i 4. antytradycjonalizmu.
Hurtem, szufladkująco odnawiając dom, wprowadzając korzystne
instalacje sanitarne, wyrzucają piec – a bez niego wnętrze traci być może
hierarchicznie wyższy walor zdrowotno-terapeutyczny.
Kiedy pisałem powyższy rozdział około 2020 roku nie
spodziewałem się, że niedługo, w roku 2021 i 2022 doświadczę osobiście
zgubności tego używania rewolucyjnych metod do wdrażania tradycji.
Słowo "lud" nie bez powodu nawiązuje do słowa "ludzie". To co ludowe, to po prostu ludzkie. Z tej perspektywy bezzasadne może wydawać się wyodrębnianie terminu "ludowość", bądź mówienie, że w dzisiejszych czasach się tej ludowości chce zaprzeczyć. A ja tak właśnie mówię. Chodzi mi o to, że w dawnych kulturach ludowych nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, pomysł dziś tak modny, by zaprzeczać naturalnym zasadom ludzkiego myślenia. Myślenie ludowe to inaczej myślenie: mityczne, sakralne, kosmologiczne, tradycyjne nazywane przez antropologów kulturowych i socjologów nierzadko magicznym.
I my głuptaski Barabasze, nie wzięliśmy pod uwagę, że owa "magiczność" socjologów i innych „logów”, nie musi być równa temu, co w katolicyzmie zwykło się magicznością nazywać- magicznością sprzeczną z katolicyzmem. Wręcz przeciwnie! Wg owego myślenia naukowców trzeba byłoby uznać, że religia katolicka wymaga wręcz owego "myślenia magicznego", ale nie jakiegokolwiek, tylko katolickiego, wykluczającego inne konkretne rodzaje "magicznych myśleń". Bądźmy raczej skłonni do dawania pierwszeństwa słownictwu religii, bo to ona, a nie nauka jest totalna i nadrzędna. Religia katolicka nazywa magicznymi tylko te inne, sprzeczne z sobą rodzaje myśleń. Odrzuca je nie ze względu na ich "mityczność", obrzędowość, rytualizm, ale ze względu na to, że ten rytualizm realizują niewłaściwymi treściami. Katolicyzm jawi wręcz się jako tych rytuałów i mitów dopełnienie, o czym pisał choćby Benedykt XVI w Jezusie z Nazaretu: "Mity czekały na Tego, w Którym przedmiot pragnień stał się rzeczywistością"...
Problem polega nie na tym, że tych mitycznych zasad myślenia nie ma, ale że się je neguje jako zabobonne, wsteczne itd., popadając w sprzeczność. Udając że ich nie ma nie sprawiamy, że znikają! Jedyne, co w ten sposób osiągamy, to tracimy nad nimi kontrolę! W efekcie stajemy się bezbronni wobec byle jakich treści zaspokajających naszą nieuświadamianą potrzebę rytualną! Wykorzystać ją mogą ci, którzy mają środki i świadomość jej siły! Mogą za jej pomocą wtłoczyć nam w głowy światopogląd uzasadniający np. zakup wyrabianych przez nich produktów i usług.
Jeśli nie „oni”, to przypadkowe treści wepchają się na chama, mówiąc: „proszę się nie pchać” w przestrzeń z istoty religijną. Wepchają się bez przeszkód, ponieważ właściwą religię z tego miejsca żeśmy sami wymietli, pozostawiając izbę przyozdobioną, ale pustą. Daliśmy sobie wmówić, że tak trzeba.
Jako katolicy wiemy, że w tą próżnię mogą wepchać się konkretne złe osoby, upadłe Anioły, o czym wspominał Jezus w przypowieści o wymiecionym i przyozdobionym, lecz pustym mieszkaniu. Nie zapominajmy o tym. (Jeśli nie jesteś katolikiem, to słuchaj i poznawaj katolicką perspektywę, by nie mieć o niej wykrzywionego obrazu. Powściągaj osądy. Wydaj opinię dopiero po wnikliwym zgłębieniu całej książki)
W ramach tej opacznej postawy katolicy (i nie tylko oni) myślą, że odrzucili "zabobonną mityczność”, obrzędowość, „rytualizm” a tak na prawdę oddali nad nimi kontrolę dyktaturze przypadku. I obrzędami zakorzenionymi w codzienności są coraz mniej odniesienia do Boga, a coraz bardziej: rozrywki, imprezy, zakupy, gwiazdy muzyki, filmu, itd...
Problem polega też na tym, że współczesny głos ludu jest już pod wpływem tego, co chciało ten głos przeobrazić, pod wpływem (ideologicznie zorganizowanego w dawanych ludziom jako atrakcyjne formach życia) zaprzeczania samemu sobie.[2011]
STŁUCZONY KRYSZTAŁ
oblepiony błotem
Z badań przeprowadzanych między rokiem 2012 a 2014 na potrzeby pracy magisterskiej w małopolskich wsiach wyprowadziłem taki ogólny wniosek: Nastąpiło swego rodzaju rozszczepienie mentalności ludowej. Oderwanie „leksykonu” od „gramatyki”, oraz praktyki od symboliki. Poszczególne „słowa”, religijne znaki, takie jak obrazy i zwyczaje zostały wyrwane ze swego rodzaju „gramatyki”, porządku czyniącego z nich spójną opowieść. Leżą teraz jak słowa „książe”, „kopciuszek”, „macocha”, „pantofelek” powycinane z bajki i porozrzucane chaotycznie na stole. Starsi, co opowieść słyszeli, potrafią ją przywołać na podstawie samych tych skojarzeń, dlatego w owym rozszczepieniu nie widzą problemu. Nie rozumieją oni, dlaczego „młodych” ta opowieść przestaje interesować. Ci młodzi bowiem widzieli tylko porozrzucane bez ładu i składu hasła, które w takiej postaci nic im nie mówią. Nie mają sensu. Interesuje ich to, co składa się w dostępną im układankę: Nowy leksykon. On zaś bardzo często wklejony jest w strukturę dawnej, ludowej opowieści.
Przykłady? Wytworzenie scenicznej niszy dla strojów ludowych w której mężatki, a często wdowy przywdziewały pokazowo wianki. W ramach dożynek, festiwali Kół Gospodyń Wiejskich. Nawet jeśli wiedziały, jakie ten strój miał znaczenie dawniej, to sam ten fakt pokazuje, że rola przekazywania WAŻNYCH dla danej społeczności znaczeń została zatracona. Wianki i inne elementy kodu zyskały status docenianych jako oderwane, estetyczne elementy. Nie ma w domach miejsca ołtarzykowego, święte obrazy wiszą byle gdzie wg estetycznej zasady, a nierzadko obiektem mającym swoje stałe, skupiające uwagę miejsce jest Telewizor. Ani mężczyźni ani kobiety nie noszą znaczących, i wyznaczających ich status nakryć głowy... Nie ma już systemu palenia i gaszenia ognia wg odpowiednich pór roku, nie ma zasłaniania luster w Wielki Piątek, nie ma owych rozbudowanych reguł czynienia znaków krzyża, palenia huby, dni postnych, niektórzy na wspomnienie „nie jem kotleta, bo piątek”, mówią: „no dy to nie piyrsy piątek”. Dawne religijne znaki wyrwane zostały z tej gramatyki. Coraz więcej ludzi mówi „Szczęść Boże” widząc księdza, nawet, jeśli nie zwracają się z tym de facto życzeniem do spotykanych ludzi pracujących. To trochę tak, jakby na przywitanie powiedzieć dowolne ładne słowo: np. „dziękuję”, albo „miłego dnia”. W ten sposób spójny system komunikatów, gestów, elementów ubioru i przestrzeni się rozpadł. Wraz z nich rozpadła się ta kultura, którą on zawiadywał.
U ludzi ze wsi to rozszczepienie przejawia się we wpisywaniu w ludowe struktury nowoczesnych w ich mniemaniu obiektów: mebli, plakatów, telewizorów, czy komputerów.
Ci zaś, co zafascynowani są „ludowością” pochodzą najczęściej z miasta i w modernistyczne, „oświeceniowe”(oparte na funkcjonalno-estetycznych koncepcjach), albo wchodniomistyczne, New age'owskie(feng shui) struktury wpisują w imię swojej fascynacji ludowe/wiejskie elementy i powierzchowne hasła.
To jest jeden poziom rozpadu opowieści. Opowieści na gruncie, który nazwać można ludowym. Opowieść ta jednak jest elementem innej metaopowieści, która też uległa autonomizacyjnemu rozerwaniu, o czym powiemy kilka akapitów dalej w związku z błędną idealizacją przeniesioną tylko z obszaru rewolucyjnego na obszar tradycyjnych skojarzeń.
Należy się więc wysilić, by we współczesności odnaleźć relikty i pozasypywane zaprzeczeniami naturalne sposoby myślenia i porządkowania rzeczywistości. Kryją się one w uporządkowaniach, w swego rodzaju gramatyce. Te uporządkowania(często trudne do zauważenia, bo zapelnione świeckim śmieciem) wyławiać warto z życia ludzi ze wsi. Gdy już je znajdziemy, warto wpisać w nie zależnie od regionu/rodzinnych tradycji ludowe elementy. Często w tym poszukiwaniu pomaga przyglądanie się dawnym kulturom ludowym, materialnym wytworom ich mentalności. Łatwiej jest pewne rzeczy dostrzec z dystansu niż z bliska.
Należy też pamiętać, że ludzkość jest doskonała tylko "na początku". Początek zaś skończył się wraz z grzechem pierworodnym. Powrócił jednakże w Chrystusie, uobecniany jest wraz z Wiecznością w Każdej Ofierze Mszy świętej i powróci przy końcu czasów. Dlatego też i "kultury ludowe" nie były nigdy doskonałe. Mimo wielu koniecznych do odnowienia intuicji, którym dziś niespójnie zaprzeczamy, w praktyce ich członkowie nie zawsze zauważali, że sposoby realizacji tych intuicji mogą być z nimi sprzeczne. Można mówić, że istotą człowieka jest doskonałość, ale też, że jego doczesną "istotą" jest alienacja z tej Istoty- skłonność do grzechu i niedoskonałość(w tym poznawcza). I z tym, zmagały się kultury ludowe. Jak zawsze zmaganie to dotyczyło rozrywek, przykładowo tańców. Bo tańce te zawsze jakoś tak się wiązały z przekraczaniem szóstego przykazania. Dużo racji miał w tym względzie św. Jan Maria Vianney, i wielu innych świętych i autorytetów, co zarówno dla mnie, jak i zapewne dla Szanownego Czytelnika jest trudne do przyjęcia. Ale o tym powiemy w innym miejscu.
Stąd ludzie poszukujący Bożego Porządku są jak kawałki potłuczonego kryształu, który upadł w błoto: mając gdzieś w pamięci dawne piękno brzydzą się innymi kawałkami, bo oblepione błotem nie wyglądają jak ich brakujące elementy. Tak samo rozmaite kawałki myślą o innych nie widząc, że same są w błocie i same są tak postrzegane. Inne są kawałkiem kryształu o cienkich ściankach i pustym w środku a wypełnionym błotem. Tradycja ludowa, ruchy Intronizacyjne, fascynaci różnych skrawków dawności: wsi, kultury szlacheckiej, grupy rekonstrukcyjne, moraliści zwracający uwagę na skromny ubiór, na tańce, na zgubność muzyki takiej, czy innej, patrioci, monarchiści, pasjonaci tradycyjnego żywienia, ziół, a wreszcie rozmaite, podzielone grupy skupione wokół Mszy Świętej Wszech Czasów... To tylko niektóre ze skruszonych kawałków kryształu Tradycji. Nie widzą, że darząc się wzajemnymi uprzedzeniami, widząc tylko powierzchowne błoto, zresztą to samo, którego nie widzą u samych siebie, oddalają się od upragnionego celu: powrotu do swej Pierwotnej, Krystalicznej jedności. Do Bożego Ładu. Zanurzeni w szumie informacji, bodźców i końcowych wyidealizowanych w fotoshopach efektów szukają u innych ideałów a rozczarowani ich brakiem zrażają się do napotkanych skrawków kryształu.
To również tylko obraz. Analogia. Ta doskonałą też nigdy nie jest. Doskonale jest jeno w Niebiesiech.
Zachowanie
rewolucyjnego błędu, ale przeniesienie go na obszar tradycyjnych ideałów
Ludzie nawracający się na różne wersje tradycji próbujący wyrwać się z pęt modernizmu często zachowują samą błędną metodę wyidealizowanych wcześniej na modernistycznym gruncie oczekiwań, która w zderzeniu z rzeczywistością ich do tego modernizmu zraziła. I kiedy chcą od niego odejść, to bezwiednie zachowawszy samą metodę idealnych oczekiwań przenoszą ją tylko na inne – tradycjonalistyczne skojarzenia- obrazy bajek o królewnie i księciu, wymuskane żywoty świętych, obrazy architektury, muzyki, czy mody czy to arystokratycznej, rodzimowierczej, czy ludowej, często pochodzące z ustawianych sztucznie stylizacji i głów zatopionych w opisach o podobnym idealizującym charakterze. W każdej z tych często sobie zaprzeczających wersji „tradycji” tkwi często błąd, przejaskrawienie, które realnie związane ze sobą tradycje fałszująco odrywa i do siebie jeszcze bardziej niż w rzeczywistości zniechęca ich przedstawicieli. I tak elitaryści zrażają się do kultury ludowej, której definicje przejmują od rewolucjonistów(protestanckich, francuskich, czy prlowskich) co się fałszywie na lud powoływali. (Rodzimowierczy konstrukt zawierający uprzedzenie do katolicyzmu ma- swoją drogą - podobne polityczne pochodzenie z czasów ustroju słusznie, acz niekoniecznie minionego) Fascynaci ludowością, przejmują jej hippisowskie, niezdyscyplinowane regułami i wiarą błędne rozumienie. I tak wszystkie kawałki kryształu, oblepione błotem diabolicznego rewolucjonizmu oddalają się od siebie. Z idealizacji rodzi się rozczarowanie i autonomizacja tych części, które same, tak jak samo słowo, tracą znaczenie i obracają się przeciw sobie. Tu również widać rewolucyjny charakter protestantyzmu, przejawiający się w czterech chorobach 1. autonomizmu-rozrywania więzi, 2. antyformalizmu, 3. przejęzykowieni(soliskrypturyzmu) i 4. antytradycjonalizmu.
Hurtem, szufladkująco odnawiając dom, wprowadzając korzystne instalacje sanitarne, wyrzucają piec – a bez niego wnętrze traci być może hierarchicznie wyższy walor zdrowotno-terapeutyczny.
Kiedy pisałem powyższy rozdział około 2020 roku nie
spodziewałem się, że niedługo, w roku 2021 i 2022 doświadczę osobiście
zgubności tego używania rewolucyjnych metod do wdrażania tradycji.
Kultura ludowa, nie zawsze masowa
Ta pierwsza, to bezpośredni związek z rzeczywistością, a ta
druga, to związek zapośredniczony przez masową produkcję wzorców, usług i
towaru, w tym towaru informacyjnego i mentalno-światopoglądowego. Owa fałszywa
idealizacja i czubek góry bez całej drogi nań prowadzącej, to tej masówki jeden
z kluczowych przejawów. Jak pisał kard. Ratzinger:
„Jej (muzyki ludowej) sposób
wypowiadania się(...) wyrasta(...) z autentycznego zetknięcia z elementarnymi
doświadczeniami ludzkiej egzystencji i dlatego wyraża prawdę.(...)
Społeczeństwo masowe jest czymś zupełnie innym, niż wspólnota życia, która
tworzyła muzykę ludową w dawnym i autentycznym znaczeniu. Masa jako taka nie
zna doświadczeń bezpośrednich, a tylko doświadczenia reprodukowane i
standaryzowane."(J. Ratzinger, „Nowa Pieśń dla Pana”)
Ta pierwsza, to bezpośredni związek z rzeczywistością, a ta
druga, to związek zapośredniczony przez masową produkcję wzorców, usług i
towaru, w tym towaru informacyjnego i mentalno-światopoglądowego. Owa fałszywa
idealizacja i czubek góry bez całej drogi nań prowadzącej, to tej masówki jeden
z kluczowych przejawów. Jak pisał kard. Ratzinger:
„Jej (muzyki ludowej) sposób
wypowiadania się(...) wyrasta(...) z autentycznego zetknięcia z elementarnymi
doświadczeniami ludzkiej egzystencji i dlatego wyraża prawdę.(...)
Społeczeństwo masowe jest czymś zupełnie innym, niż wspólnota życia, która
tworzyła muzykę ludową w dawnym i autentycznym znaczeniu. Masa jako taka nie
zna doświadczeń bezpośrednich, a tylko doświadczenia reprodukowane i
standaryzowane."(J. Ratzinger, „Nowa Pieśń dla Pana”)
Kosmologiczne rozumienie rzeczywistości jest warunkiem religijności
Cała masa wyrażeń biblijnych jest dla
nas niezrozumiała, nawet jeśli się zapieramy, że jest inaczej.
Kosmologiczne, mitologiczne myślenie,
zazwyczaj przypisywane jest kulturom tradycyjnym- pierwotnym, czy ludowym.
Charakteryzuje się sposobem, w jaki
uznaje się coś za sensowne. To uznanie wiąże się ze stosunkiem do czasu. Ów
kosmologiczny stosunek do czasu przeciwstawiany jest
"przyczynowo-skutkowemu", organizującemu współczesne życie. Polega na
wierze w pewien wyjściowy stan- mający miejsce ponad ziemskim czasem- w
wieczności, której nasz czas jest tylko elementem. Ten stan zdeterminowany jest
przez świętość, siłę Boga, Wolę Bożą.
Czas
ziemski nie jest tu czymś absolutnym, jest skończony i jest niejako elementem w
całym dziele stworzenia. Elementem Ponadczasowej wieczności. Stąd w kulturach
ludowych możliwe i racjonalne jest wierzenie w to, że na dróżkach, na
kalwariach w czasie Misteriów Męki Pańskiej, uczestniczy się w czasie i miejscu
Męki Chrystusowej. Zresztą na tej kosmologicznej percepcji czasu opiera się
wiara w to, ze Wieczernik i Ofiara Krzyżowa dzieją się w tym samym Czasie i
Miejscu, a każda Msza Święta, to uczestniczenie w Jednym Wydarzeniu. To
wydarzenie, to jednocześnie dosłowne zstąpienie Niebios na ziemię. I to
zstąpienie Niebios- czyli Wieczności, czyli "Czasu Świętego", ma
realną moc odnawiającą. Jest rzeczywistym stworzeniem na nowo.
Wszelakie
rytuały w kulturach tradycyjnych są
wyrazem l o g i c z n e j prawdy, że rzeczywistości ziemskiej nie da
się ot tak naprawić. Musi się ona narodzić na nowo,
"od-począć"... Tylko w takim
rozumieniu czasu możliwy jest dar bilokacji itd...
Tylko w nim
możliwa jest względność czasu, która w świadomości człowieka współczesnego,
odkrywającego ją za pośrednictwem nauki jest czymś trudnym do zrozumienia, a
nawet świadczącym pozornie o nieistnieniu Boga. W świadomości kosmologicznej,
zwanej też pierwotną, prymitywną ta względność, nieabsolutność czasu i
istnienie przestrzeni wieczności było czymś oczywistym. Dlatego też ludzie
poszukiwali raczej wieczności, to ona, przywoływana była w rytuałach w
uporządkowaniach, w tradycji- w zorganizowaniu czasu i przestrzeni, jako ta,
która nadaje wszystkiemu sens. Ten sposób nadawania sensu można nazwać
"obsesją genezy"[11],
czy semiozą genetyczną.
Religia dla jej wyznawców to
nadrzędny wyjaśniacz wszystkiego, dlatego, że z zasady odwołuje się do tego, co
Ostateczne, trwałe i Wieczne, co wyznacza Sens wszystkiego- poprzez wyznaczanie
właściwych miejsc w Kosmosie. Według katolików jest to nie coś, ale Ktoś -
Logos- Bóg- Sens. Logos ten z konieczności musi być na Początku, ponad czasem.
Dlatego też bycie religijnym zakłada myślenie w kategoriach kosmologicznych,
zwanych również mitologicznymi, które są uzasadnieniem istnienia w naszym życiu
rytuałów.
Bez takiego rozumienia rzeczywistości
trudno mówić o zdrowej, niezaprzeczającej sobie religijności. Ów Początek jest
jednocześnie ostatecznym Punktem odniesienia. Wszak
„Na początku było Słowo”.
Cała masa wyrażeń biblijnych jest dla nas niezrozumiała, nawet jeśli się zapieramy, że jest inaczej.
Kosmologiczne, mitologiczne myślenie, zazwyczaj przypisywane jest kulturom tradycyjnym- pierwotnym, czy ludowym. Charakteryzuje się sposobem, w jaki uznaje się coś za sensowne. To uznanie wiąże się ze stosunkiem do czasu. Ów kosmologiczny stosunek do czasu przeciwstawiany jest "przyczynowo-skutkowemu", organizującemu współczesne życie. Polega na wierze w pewien wyjściowy stan- mający miejsce ponad ziemskim czasem- w wieczności, której nasz czas jest tylko elementem. Ten stan zdeterminowany jest przez świętość, siłę Boga, Wolę Bożą.
Czas ziemski nie jest tu czymś absolutnym, jest skończony i jest niejako elementem w całym dziele stworzenia. Elementem Ponadczasowej wieczności. Stąd w kulturach ludowych możliwe i racjonalne jest wierzenie w to, że na dróżkach, na kalwariach w czasie Misteriów Męki Pańskiej, uczestniczy się w czasie i miejscu Męki Chrystusowej. Zresztą na tej kosmologicznej percepcji czasu opiera się wiara w to, ze Wieczernik i Ofiara Krzyżowa dzieją się w tym samym Czasie i Miejscu, a każda Msza Święta, to uczestniczenie w Jednym Wydarzeniu. To wydarzenie, to jednocześnie dosłowne zstąpienie Niebios na ziemię. I to zstąpienie Niebios- czyli Wieczności, czyli "Czasu Świętego", ma realną moc odnawiającą. Jest rzeczywistym stworzeniem na nowo.
Wszelakie rytuały w kulturach tradycyjnych są wyrazem l o g i c z n e j prawdy, że rzeczywistości ziemskiej nie da się ot tak naprawić. Musi się ona narodzić na nowo, "od-począć"... Tylko w takim rozumieniu czasu możliwy jest dar bilokacji itd...
Tylko w nim możliwa jest względność czasu, która w świadomości człowieka współczesnego, odkrywającego ją za pośrednictwem nauki jest czymś trudnym do zrozumienia, a nawet świadczącym pozornie o nieistnieniu Boga. W świadomości kosmologicznej, zwanej też pierwotną, prymitywną ta względność, nieabsolutność czasu i istnienie przestrzeni wieczności było czymś oczywistym. Dlatego też ludzie poszukiwali raczej wieczności, to ona, przywoływana była w rytuałach w uporządkowaniach, w tradycji- w zorganizowaniu czasu i przestrzeni, jako ta, która nadaje wszystkiemu sens. Ten sposób nadawania sensu można nazwać "obsesją genezy"[11], czy semiozą genetyczną.
Religia dla jej wyznawców to nadrzędny wyjaśniacz wszystkiego, dlatego, że z zasady odwołuje się do tego, co Ostateczne, trwałe i Wieczne, co wyznacza Sens wszystkiego- poprzez wyznaczanie właściwych miejsc w Kosmosie. Według katolików jest to nie coś, ale Ktoś - Logos- Bóg- Sens. Logos ten z konieczności musi być na Początku, ponad czasem. Dlatego też bycie religijnym zakłada myślenie w kategoriach kosmologicznych, zwanych również mitologicznymi, które są uzasadnieniem istnienia w naszym życiu rytuałów.
Bez takiego rozumienia rzeczywistości trudno mówić o zdrowej, niezaprzeczającej sobie religijności. Ów Początek jest jednocześnie ostatecznym Punktem odniesienia. Wszak
„Na początku było Słowo”.
Rytuałem w rytuały
Chrześcijaństwo
walczy z zajmowaniem miejsca rytualnego przez inne odniesienia, niż chrześcijańskie.
W tym celu musi wypełnić rytuały swoimi treściami. Dokładnie tak dzieje się w
przypadku egzorcyzmów, które są rytuałami i walczą ze skutkami rytuałów
wypełnianych przez odniesienia niezgodne z Bożą Wolą.
Dlatego też
próba odrzucania ludowych rytuałów w
ogóle jest wylaniem dziecka z kąpielą- sprawia, że oddajemy puste miejsca
rytualne dowolnym duchom, zamiast zapełniać je odniesieniami chrześcijańskimi.
Oddajemy te
miejsca, bośmy mylnie założyli, że formy materialne- gesty, znaki, obrzędy- nie
mogą wpływać na "serce", czy "ducha". Tak łatwo
zapomnieliśmy, żeśmy z materialnych form utkani, że z ciałem zmartwychwstaniemy, że nasza wiara i
miłość bez materialnych uczynków martwa jest?
Przez owoż błędne założenie przestaliśmy badać
materialne formy uznając, ze nie mają one wpływu na to, co w sercu. W
ten sposób staliśmy się bezbronni wobec tych, którzy chcą te formy kształtować,
a przez nie- celowo, lub nie- zawładnąć naszym "sercem" właśnie.
Nawet nie zauważamy kiedy to, co dawniej wydawało nam się złe, dziś wydaje nam
się dobre i na odwrót. "Bo jeśli nie żyjesz tak, jak wierzysz, to
zaczynasz wierzyć tak, jak żyjesz"(Abp. Fulton John Sheen)
Tu wyłania
nam się wniosek wielkiej wagi. Kiedy
przyjmiemy, że formy materialne nie mają wpływu na głębię serca, na
intencje, że są relatywne moralnie, stajemy się wobec nich bezbronni. Podobnie,
nie wierząc w szatana pozwalamy mu nas atakować bez oporu. On wtedy najbardziej
triumfuje, zdobywa nad nami władzę, gdy przekona nas, że go nie ma.
O tym nie
zapominali przedstawiciele „zabobonnego” ludu. Wiedzieli, że z jakim przestają,
takim się stają”. Ich działania miały charakter rytuałów, często egzorcyzmów-
były jednocześnie sposobem zwracania się do Boga. Owszem, praktykowali nieraz
błędne odniesienia do demonów(mające na ziemiach Słowian konotacje
manichejskie, bogomilskie, hermetyczne, dualistyczne, czy nawet
„półplatońskie”). I właśnie dlatego, że wierzyli w ich istnienie i w związek
między formą rytualną, a treścią, można było ich przekonać , że "moc"
szatańska jest zła, że do Kogo Innego w rytuałach należy się zwracać!
Można było
ich przekonać, że kształtowanie form materialnych należy również
podporządkowywać Bogu. Nie mieli bowiem żadnych wątpliwości, że te formy
urabiają na swój wzór "głębię serca". Serca, które przecie wyraża
ścisłą zależność między ciałem i duszą- nierozerwalnymi w integralnej naturze
człowieka, której wartość potwierdził Chrystus stając się Ciałem i z Ciałem
Zmartwychwstając, oczekując na przejście i naszych ciał do Wiecznej z Nim radości
w Niebiesiech.
Chrześcijaństwo walczy z zajmowaniem miejsca rytualnego przez inne odniesienia, niż chrześcijańskie. W tym celu musi wypełnić rytuały swoimi treściami. Dokładnie tak dzieje się w przypadku egzorcyzmów, które są rytuałami i walczą ze skutkami rytuałów wypełnianych przez odniesienia niezgodne z Bożą Wolą.
Dlatego też próba odrzucania ludowych rytuałów w ogóle jest wylaniem dziecka z kąpielą- sprawia, że oddajemy puste miejsca rytualne dowolnym duchom, zamiast zapełniać je odniesieniami chrześcijańskimi.
Oddajemy te
miejsca, bośmy mylnie założyli, że formy materialne- gesty, znaki, obrzędy- nie
mogą wpływać na "serce", czy "ducha". Tak łatwo
zapomnieliśmy, żeśmy z materialnych form utkani, że z ciałem zmartwychwstaniemy, że nasza wiara i
miłość bez materialnych uczynków martwa jest?
Przez owoż błędne założenie przestaliśmy badać
materialne formy uznając, ze nie mają one wpływu na to, co w sercu. W
ten sposób staliśmy się bezbronni wobec tych, którzy chcą te formy kształtować,
a przez nie- celowo, lub nie- zawładnąć naszym "sercem" właśnie.
Nawet nie zauważamy kiedy to, co dawniej wydawało nam się złe, dziś wydaje nam
się dobre i na odwrót. "Bo jeśli nie żyjesz tak, jak wierzysz, to
zaczynasz wierzyć tak, jak żyjesz"(Abp. Fulton John Sheen)
Tu wyłania nam się wniosek wielkiej wagi. Kiedy przyjmiemy, że formy materialne nie mają wpływu na głębię serca, na intencje, że są relatywne moralnie, stajemy się wobec nich bezbronni. Podobnie, nie wierząc w szatana pozwalamy mu nas atakować bez oporu. On wtedy najbardziej triumfuje, zdobywa nad nami władzę, gdy przekona nas, że go nie ma.
O tym nie zapominali przedstawiciele „zabobonnego” ludu. Wiedzieli, że z jakim przestają, takim się stają”. Ich działania miały charakter rytuałów, często egzorcyzmów- były jednocześnie sposobem zwracania się do Boga. Owszem, praktykowali nieraz błędne odniesienia do demonów(mające na ziemiach Słowian konotacje manichejskie, bogomilskie, hermetyczne, dualistyczne, czy nawet „półplatońskie”). I właśnie dlatego, że wierzyli w ich istnienie i w związek między formą rytualną, a treścią, można było ich przekonać , że "moc" szatańska jest zła, że do Kogo Innego w rytuałach należy się zwracać!
Można było
ich przekonać, że kształtowanie form materialnych należy również
podporządkowywać Bogu. Nie mieli bowiem żadnych wątpliwości, że te formy
urabiają na swój wzór "głębię serca". Serca, które przecie wyraża
ścisłą zależność między ciałem i duszą- nierozerwalnymi w integralnej naturze
człowieka, której wartość potwierdził Chrystus stając się Ciałem i z Ciałem
Zmartwychwstając, oczekując na przejście i naszych ciał do Wiecznej z Nim radości
w Niebiesiech.
O odrzucaniu wiary ludowej i rytualnej,
o przesuwaniu gleby wraz z chwastami i sianiu
Ziarna Słowa na skale...
"W swej Mowie eschatologicznej Jezus zapowiedział, że u
kresu czasu „ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego” (Mt 24, 30). Oczyma
wiary można już było rozpoznać Jego znak wpisany w kosmos od początku świata i
w kosmosie ujrzeć potwierdzenie wiary w ukrzyżowanego Zbawiciela. Dzięki temu
chrześcijanie wiedzieli równocześnie, iż
drogi historii religii zawsze zmierzały do Chrystusa, że jej oczekiwanie, wyrażone w wielu obrazach,
prowadziło właśnie do Niego. I odwrotnie, oznaczało to, iż filozofia i religia darowały wierze obrazy i myśli, w których dopiero
mogła ona w pełni rozumieć siebie samą."
kard. Ratzinger. "Duch Liturgii"[12]
Chrystus mógł przybrać formy zupełnie niekojarzące się z
symbolami starszych, pogańskich kultów, ale zrobił dokładnie na odwrót: wpisał
się w najczęściej powtarzające się obrazy większości znanych nam religii
wszystkich wieków poprzedzających jego przyjście. Nie mógł być to przypadek.
Co przez to pokazał? To, co jedynie mógł pokazać. Że zło nie
jest samoistnie. Że te wszystkie symbole były przygotowane dla Boga, a diabeł-
Uzurpator, który lubi Go małpować, tylko je sobie w rozmaitych religiach
zawłaszczył.
Obrzydzenie do rytuału i formy to
częsta postawa wśród współczesnych katolików. „Magia”, „zabobon”, „pusta
forma”, „faryzeizm” to tylko jedne z wielu wałków słownych jakimi dostają po
głowie ludzie „pierwotni”, „wykopani ze średniowiecznych grobów” i
„wieśniacy”. W imię takich opinii
próbuje się dziś nawrócić reprezentantów powyższych postaw, na wiarę
„świadomą”, „aktywną”, i „głęboką”.
Czytając sobie antropologiczne, czy
religiohistoryczne prace poznałem kilka kategorii myślenia
"magicznego", mitycznego, czy sakralnego, charakteryzującego tzw.
kultury tradycyjne, czy ludowe. Rozpoznałem w nich pewne dziecięce intuicje-
fascynację Tajemnicą, słońcem , księżycem, ogniem, wiecznością, burzą, choinką,
Podniesieniem…
Wg różnych mądrych ludzi człowiek ma
potrzebę życia w świecie uświęconym, dlatego stara się uobecniać, odtwarzać
dzieła Boga w każdym aspekcie życia. W
kulturach religijnych/tradycyjnych
istniały pewne obszary tego uświęcania- hierofanii. Przedstawię niektóre
z nich:
W większości kultur, jakie mogliśmy
poznać ważne jest wyznaczanie środka-
punktu orientacyjnego.
Ów środek
człowiek chce mieć jak najbliżej siebie, odtwarza go w każdej oswojonej
przestrzeni. Dlatego jego wyobrażeniem we wsi, czy w mieście jest Świątynia, ,
na podwórzu- Dom, a w domu- np. Święty Kąt, czy ołtarzyk. Same Kościoły właśnie
w stronę wschodu były orientowane, co wpisywało się w to sakralne naznaczenie
przestrzeni[13].
W wielu wierzeniach w tym środku- w "pępku ziemi" stać ma drzewo życia, pal świata. Jego bliską
nam wersją jest chociażby choinka, podłaźniczka, boże drzewko, wiecha...
Krzyż- symbol
wielu kultur oznacza Zasadę Wszechświata- cztery strony świata, a także
wydźwignięcie ludzkości(belki poziomej) do niebiańskiej doskonałości- po belce
pionowej oznaczającej zstąpienie Mocy niebieskiej.
Świątynia stanowi
Obraz niebios, obraz świata- Imago Mundi,
podobnie zresztą ten obraz odtwarza w sobie
dom, którego budowanie było "powtarzaniem" stworzenia świata.
Zresztą każde ważne czynności mają tu charakter rytualny. Rytuał zaś w swej strukturze odtwarza dzieło stworzenia, jest
"mitem w akcji", a przez to odnosi się do "Początku", czyli do tego Porządku, który Bóg zaplanował w
dziele stworzenia, a który później, w grzechu pierworodnym został naruszony. I
po to są rytuały, by do tego właściwego początku ustanowionego wracać, by sobie
go przypominać, bo na ziemi, w ziemskim czasie nieustannie się od niego
oddalamy.
Stół w domu jest obrazem ołtarza.
Ogień-komin-piec
jest uznany za obraz Boskiej Mocy przemieniania, stwarzania porządku- bo
wypala- jak w tyglu- zamienia bezkształtne ciasto w kształtny chleb.
Chleb ten- źródło
życia doczesnego, "chleb powszedni" obrazuje ciało. Jego pieczenie
wyraża stwarzanie człowieka z prochu ziemi, bo chleb jest ze zboża, co z ziemi
wyrosło.
Wino- wyobraża
może ludzką krew- często używane było zamiast krwi w rytuałach zawierania
pobratymstwa.
Zastanówmy się jeszcze nad kilkoma przykładami. Pierwszy z
nich, to kult świętych gajów, kamieni, oraz duchów kryjących się
za niemi. Należało je tępić, czy przyjmować?
Powyżej postawione pytanie to błędna alternatywa. Wprowadza
obie strony sporu w nierozwiązywalny konflikt.
Należało sprawę postawić tak:
Właściwe było poczucie, że drzewa uobecniają jakąś Świętość.
Drzewa te jednak same nie są święte, a duchy, które się za nimi kryją mogą być
uzurpatorami. Należy je traktować jako Ikony, a przed Chrystusem antycypacje
Drzewa Krzyża, które reprezentują Chrystusa: Wiecie kto jest właściwym
adresatem czci, którą oddajecie swoim bożkom-uzurpatorom? Chrystus- Bóg, który
na Drzewie Krzyża Was zbawił. Czy nie o tym śpiewamy w wielkopostnym hymnie:
„Krzyżu Święty nade wszystko
Drzewo przenajszlachetniejsze,
W żadnym lesie takie nie jest,
jedno na którym sam Bóg jest.
Słodkie drzewo, słodkie gwoździe,
Rozkoszny owoc nosiło.
Skłoń gałązki, Drzewo Święte !(…)”
W tej samej pieśni okazuje się, że Ten Sam Bóg, wyobrażany jest jako baranek - ofiara, która w większości kultur była
składana. I nigdy, nawet gdy ofiarowano życie ludzkie, nie dała ona
poczucia wystarczalności tym, co ją składali. Wojciech Cejrowski słusznie
zasugerował, że wystarczyło pokazać Chrystusa „Indianom” jako tego, który był
Nieskończonym Bogiem i dlatego wyręczył ludzi ze składania ofiar. Można było im
wspomnieć, że Drzewo Kosmiczne i zasada wszechświata- które istniały i w ich
wierzeniach, mają swe urzeczywistnienie w Chrystusowym Krzyżu.
Takie tłumaczenie sprawy nie zlikwidowałoby brutalnych
oporów i sporów. Tak łatwo to nie ma. Ułatwiłoby jednak zrozumienie i
pokazałoby, że pewne intuicje wielu kultur nie są bez sensu, są niejako wpisane
przez Stwórcę w umysły ludzi jako gleba, która czeka na dobre ziarno. Każde
kłamstwo to zbiór samych prawd na nieswoim miejscu. Robienie z nimi porządku
boli.
"W swej Mowie eschatologicznej Jezus zapowiedział, że u kresu czasu „ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego” (Mt 24, 30). Oczyma wiary można już było rozpoznać Jego znak wpisany w kosmos od początku świata i w kosmosie ujrzeć potwierdzenie wiary w ukrzyżowanego Zbawiciela. Dzięki temu chrześcijanie wiedzieli równocześnie, iż drogi historii religii zawsze zmierzały do Chrystusa, że jej oczekiwanie, wyrażone w wielu obrazach, prowadziło właśnie do Niego. I odwrotnie, oznaczało to, iż filozofia i religia darowały wierze obrazy i myśli, w których dopiero mogła ona w pełni rozumieć siebie samą."
kard. Ratzinger. "Duch Liturgii"[12]
Chrystus mógł przybrać formy zupełnie niekojarzące się z symbolami starszych, pogańskich kultów, ale zrobił dokładnie na odwrót: wpisał się w najczęściej powtarzające się obrazy większości znanych nam religii wszystkich wieków poprzedzających jego przyjście. Nie mógł być to przypadek.
Co przez to pokazał? To, co jedynie mógł pokazać. Że zło nie jest samoistnie. Że te wszystkie symbole były przygotowane dla Boga, a diabeł- Uzurpator, który lubi Go małpować, tylko je sobie w rozmaitych religiach zawłaszczył.
Obrzydzenie do rytuału i formy to częsta postawa wśród współczesnych katolików. „Magia”, „zabobon”, „pusta forma”, „faryzeizm” to tylko jedne z wielu wałków słownych jakimi dostają po głowie ludzie „pierwotni”, „wykopani ze średniowiecznych grobów” i „wieśniacy”. W imię takich opinii próbuje się dziś nawrócić reprezentantów powyższych postaw, na wiarę „świadomą”, „aktywną”, i „głęboką”.
Czytając sobie antropologiczne, czy religiohistoryczne prace poznałem kilka kategorii myślenia "magicznego", mitycznego, czy sakralnego, charakteryzującego tzw. kultury tradycyjne, czy ludowe. Rozpoznałem w nich pewne dziecięce intuicje- fascynację Tajemnicą, słońcem , księżycem, ogniem, wiecznością, burzą, choinką, Podniesieniem…
Wg różnych mądrych ludzi człowiek ma potrzebę życia w świecie uświęconym, dlatego stara się uobecniać, odtwarzać dzieła Boga w każdym aspekcie życia. W kulturach religijnych/tradycyjnych istniały pewne obszary tego uświęcania- hierofanii. Przedstawię niektóre z nich:
W większości kultur, jakie mogliśmy poznać ważne jest wyznaczanie środka- punktu orientacyjnego.
Ów środek
człowiek chce mieć jak najbliżej siebie, odtwarza go w każdej oswojonej
przestrzeni. Dlatego jego wyobrażeniem we wsi, czy w mieście jest Świątynia, ,
na podwórzu- Dom, a w domu- np. Święty Kąt, czy ołtarzyk. Same Kościoły właśnie
w stronę wschodu były orientowane, co wpisywało się w to sakralne naznaczenie
przestrzeni[13].
W wielu wierzeniach w tym środku- w "pępku ziemi" stać ma drzewo życia, pal świata. Jego bliską
nam wersją jest chociażby choinka, podłaźniczka, boże drzewko, wiecha...
Krzyż- symbol
wielu kultur oznacza Zasadę Wszechświata- cztery strony świata, a także
wydźwignięcie ludzkości(belki poziomej) do niebiańskiej doskonałości- po belce
pionowej oznaczającej zstąpienie Mocy niebieskiej.
Świątynia stanowi Obraz niebios, obraz świata- Imago Mundi, podobnie zresztą ten obraz odtwarza w sobie dom, którego budowanie było "powtarzaniem" stworzenia świata.
Zresztą każde ważne czynności mają tu charakter rytualny. Rytuał zaś w swej strukturze odtwarza dzieło stworzenia, jest
"mitem w akcji", a przez to odnosi się do "Początku", czyli do tego Porządku, który Bóg zaplanował w
dziele stworzenia, a który później, w grzechu pierworodnym został naruszony. I
po to są rytuały, by do tego właściwego początku ustanowionego wracać, by sobie
go przypominać, bo na ziemi, w ziemskim czasie nieustannie się od niego
oddalamy.
Stół w domu jest obrazem ołtarza.
Ogień-komin-piec
jest uznany za obraz Boskiej Mocy przemieniania, stwarzania porządku- bo
wypala- jak w tyglu- zamienia bezkształtne ciasto w kształtny chleb.
Chleb ten- źródło
życia doczesnego, "chleb powszedni" obrazuje ciało. Jego pieczenie
wyraża stwarzanie człowieka z prochu ziemi, bo chleb jest ze zboża, co z ziemi
wyrosło.
Wino- wyobraża może ludzką krew- często używane było zamiast krwi w rytuałach zawierania pobratymstwa.
Zastanówmy się jeszcze nad kilkoma przykładami. Pierwszy z nich, to kult świętych gajów, kamieni, oraz duchów kryjących się za niemi. Należało je tępić, czy przyjmować?
Powyżej postawione pytanie to błędna alternatywa. Wprowadza obie strony sporu w nierozwiązywalny konflikt. Należało sprawę postawić tak:
Właściwe było poczucie, że drzewa uobecniają jakąś Świętość. Drzewa te jednak same nie są święte, a duchy, które się za nimi kryją mogą być uzurpatorami. Należy je traktować jako Ikony, a przed Chrystusem antycypacje Drzewa Krzyża, które reprezentują Chrystusa: Wiecie kto jest właściwym adresatem czci, którą oddajecie swoim bożkom-uzurpatorom? Chrystus- Bóg, który na Drzewie Krzyża Was zbawił. Czy nie o tym śpiewamy w wielkopostnym hymnie:
„Krzyżu Święty nade wszystko
Drzewo przenajszlachetniejsze,
W żadnym lesie takie nie jest,
jedno na którym sam Bóg jest.
Słodkie drzewo, słodkie gwoździe,
Rozkoszny owoc nosiło.
Skłoń gałązki, Drzewo Święte !(…)”
W tej samej pieśni okazuje się, że Ten Sam Bóg, wyobrażany jest jako baranek - ofiara, która w większości kultur była składana. I nigdy, nawet gdy ofiarowano życie ludzkie, nie dała ona poczucia wystarczalności tym, co ją składali. Wojciech Cejrowski słusznie zasugerował, że wystarczyło pokazać Chrystusa „Indianom” jako tego, który był Nieskończonym Bogiem i dlatego wyręczył ludzi ze składania ofiar. Można było im wspomnieć, że Drzewo Kosmiczne i zasada wszechświata- które istniały i w ich wierzeniach, mają swe urzeczywistnienie w Chrystusowym Krzyżu.
Takie tłumaczenie sprawy nie zlikwidowałoby brutalnych
oporów i sporów. Tak łatwo to nie ma. Ułatwiłoby jednak zrozumienie i
pokazałoby, że pewne intuicje wielu kultur nie są bez sensu, są niejako wpisane
przez Stwórcę w umysły ludzi jako gleba, która czeka na dobre ziarno. Każde
kłamstwo to zbiór samych prawd na nieswoim miejscu. Robienie z nimi porządku
boli.
Guadalupe – Coatlaxopueh
W obrazie Matki Bożej z Guadalupe widzimy właściwy sposób
„inkulturacji”(prościej i trafniej mówić po prostu o głoszeniu Ewangelii). Ale
nie takiej, jakiej chcieliby jej najzagorzalsi piewcy, wybierający sobie
elementy pogańskie bez ich przesiewania przez katolickie sito.
My musimy tego przesiewu dokonać, znaleźć hierarchię. Tradycja
chrześcijańska ma być sitem, które to,
co z nią sprzeczne, po prostu nie przepuści. Obraz z Guadalupe z pozoru
wyglądający jak malowidło o stylu znanym Hiszpanom, zawierał całą opowieść zbudowaną
z symboli czytelnych dla tubylców, w
dużej mierze o Azteckim pochodzeniu. Już sam materiał, agawa i użyte nań
symbole pozwalały go odczytać jako aztecki kodeks. Nahui ollin- jaśmin -kwiat,
symbol słońca z czterema płatkami, czyli w formie krzyża. Umieszczony na łonie
Maryi, wskazujący, że tam znajduje się Bóg, czyli że niewiasta uwieczniona na
tilmie jest jego Matką. Z jednej strony niebiesko-zielony kolor płaszcza wskazywałby, że jest ona władcą, sposób jej
pokazania przed słonecznymi promieniami i z księżycem pod stopami(możliwe, że
te elementy dodano później wg europejskich kanonów) jedni odczytują jako
detronizację księżyca i słońca. Drudzy wykluczają z tej detronizacji słońce,
wszak: stoi ona, nie siedzi, czyli wg tubylczego języka postaw nie jest na
obrazie najważniejsza, a Nowym Słońcem jest Ktoś Większy. Jeśli więc coś jest źródłem tych promieni, to jest to
ów kwiatuszek w formie Krzyża
oznaczający cztery epoki jak nasz krzyż i życie i słońce i cztery świata strony
wszak jej tunika ma kolor świtu- wschodzącego Słońca, krwistego od krwii
ofiarowywanej mu co dzień by je podtrzymać przy życiu. Na łonie Maryi jest też
czarna wstążka również w formie Krzyża-quincuncio (przypomina się tu quincunx
Konecznego, „pięciomian bytu”, którego analogię symboliczną zilustrujemy na
obrazkach), oznaczającego dziewictwo oraz skrzyżowanie drogi ludzi i drogi
bogów. Dokładnie takie samo znaczenie można przypisać zgodnie ze starożytną i
przywoływaną w tej książce tradycją Krzyżowi chrześcijańskiemu. Belka pionowa: Droga Boga z Niebios, na
ziemię i z powrotem, belka pozioma- jarzmo ludzkiej, upadłej natury, które
Chrystus wydźwignał ku Niebu. Krzyż-
nahui ollin i wstążka krzyżowa – w jej łonie, Słońce, wschód, krew, ofiara... Te wszystkie znaki były momentalnie czytelne
dla samego Juana Diego, który miał z dwóch stron arystokratyczne, a z jednej
książęce nawet pochodzenie(od Montezumy). Był więc dla ludu autorytetem i
nośnikiem interpretacji WAŻNYCH symboli.
Schemat quincunxu można nałożyć na poniższą mapę
symboliczną, która streszcza w sobie istotę tej książki:
W obrazie Matki Bożej z Guadalupe widzimy właściwy sposób „inkulturacji”(prościej i trafniej mówić po prostu o głoszeniu Ewangelii). Ale nie takiej, jakiej chcieliby jej najzagorzalsi piewcy, wybierający sobie elementy pogańskie bez ich przesiewania przez katolickie sito.
Schemat quincunxu można nałożyć na poniższą mapę symboliczną, która streszcza w sobie istotę tej książki:
LEK
Mistyczny Styl Życia
Zwykłe sprawy znakiem wiary
Przestrzeń, która leczy, Izba na Planie Krzyża
ZRÓB TO!
Bez tego nie będzie uzdrowienia naszych
domów i światów:
Ucząc się o tych, czy innych formach „hierofanii”
przypominałem sobie głębię treści Ewangelii. Dopiero w obrębie kategorii „mitycznych”, zwanych mylnie "magicznymi",
okazały się dla mnie zrozumiałe wielkie połacie biblijnych sensów.
Zrozumiałem, że współczesne odrzucanie "ludowej
wiary" opiera się na jednej wielkiej pomyłce. Dlaczego uznaję to
odrzucenie za wylanie dziecka z kąpielą?
Mityczne
kategorie i sposoby myślenia podzielane przez rozmaite kultury pierwotne i
ludowe historii, kultury szczególnie
tych maluczkich, biednych, o których mówił Chrystus, niosły ze sobą glebę,
grunt, żyzną ziemię, na której dotąd rosły chwasty.
Chrystus Siewca przyszedł by wypełnić
rolę tej gleby- zasiać ziarno swego Słowa- Sensu. Ale nie przyszedł tej gleby
niszczyć. A my ludzie "postępowi" próbujemy usunąć chwasty wraz z
glebą na której rosły, pozostawiając ziarnu Słowa sucha skałę. Gleba nie
zniknie! Chwasty dopiero teraz zaczną się panoszyć na niej tam, gdzieśmy ją
buldożerami postępu przegarnęli. Bośmy o niej zapomnieli, bośmy uznali ją za
„obojętną” moralnie, za „nieistotną formę”. W ten sposób straciliśmy nad nią
kontrolę. A wraz z nią nad naszą własną świadomością, która przez zlekceważone
formy jest przemieniana.
Co z tego, ze znamy
całą rozbudowaną teologię ziarna, wszystkie sposoby jego uprawy, nawadniania,
skoro ziarno to nie zakorzenia się w glebie codzienności- bo została mu
odebrana i oddana chwastom?
Chrystus przyszedł siać na żyznej
ziemi obrazów Krzyża, środka świata, drzewa życia, pępka ziemi, chleba-ciała,
oraz jego spożycia – doskonałego pobratymstwa, wina-krwi, których
wypicie/zetknięcie również wyrażało u niektórych ludów uczynienie z dwóch ludzi
braci.
Chrystus jest środkiem sensem,
źródłem i celem wszystkiego. Jedyny Bóg
w Trójcy Świętej.
W Środku Świata -
W Pępku Ziemi
Na Osi Kosmosu
na Palu Świata,
- na Drzewie Życia
Drzewie Krzyża
którego ramion przecięcie ów Środek wyznacza
i wspiera cały na sobie Wszechświat
rozłupany grzechem-
czterema swymi końcami cztery świata strony
a w górę, w górę ku niebu unosi
belką poziomą, mocarnémi swémi ramiony upadłego stworzenia
płaskość
Przynosi Życie Wieczne.
Król nad Króle.
Stwórca i Zbawca, Alfa i Omega.
Wcześniejsze
mity, to nieudolne próby- ale ważne,
że próby- realizacji naturalnych intuicji, które wypełniło dopiero
Chrześcijaństwo. Wypełniło w krzyżowym
Consummatum Est.
To wypełnianie, realizacja pragnień wyrażanych w mitycznych
obrazach jest istotą chrześcijaństwa, jest podstawą tego, że może być ono
zrozumiałe przez maluczkich- którzy myśleli w kategoriach mitycznych. Wszelkie
obrazy ewangeliczne nie wpisują się w naukowy tylko, w postępowy obraz świata,
ale przede wszystkim w kosmologiczny/mityczny. Poza nim są słabo zrozumiałe.
My, którym kultura dała jako oczywisty
schemat myślowy, wg którego rytuały w kontekście katolickim są "be",
cały czas mamy problem ze zrozumieniem Ewangelii, podcinamy własne korzenie
myśląc, że to chwasty przeszkadzające drzewu we wzroście.
W kosmologicznej wizji świata to co ma
sens musiało zaistnieć w czasie początkowym- i odradzać się w czasie
ziemskim-którego jałowienie wymaga odnawiania. To odnawianie powoduje wrażenie
cykliczności czasu. (Platon uznający wyższość i realność „idei”, tego, co
niezmienne, wieczne i trwałe miał rację. Mylił się co do oceny ciała. O ile
dobrześmy tego Platona zrozumieli;))
Dla nas- Chrześcijan jest to czas rajski i czas przyjścia
Chrystusa na ziemię. Jego moc przeobrażająca nie jest już symbolem i
pragnieniem, a rzeczywistością-
na O ł t a r z u
w T a b e r n a ku l u m
tam jest K r z y ż
Tam nieustannie Jest czas i miejsce stwarzania- czas i
miejsce Ofiary Krzyżowej i Wieczernika- Mityczny Środek Świata- Pal Świata,
Drzewo Życia- Krzyż- Doskonałe Pobratymstwo przez Chleb zamieniony w Ciało i
przez Wino zamienione w Krew.
Jest.
Świadomość "postępowej
nauki" naszych czasów jest sprzeczna z takim rozumieniem, które
Chrześcijaństwo podziela z kulturami "naturalnymi", mitycznymi,
kosmologicznymi...-
"zacofanymi", "zabobonnymi",
"magicznymi"...?
...
Czy nie wylaliśmy dziecka z kąpielą?
Czy nie usunęliśmy chorującego wraz z chorobą, a może
zamiast niej?
My- postępowi?, nowocześni?, refleksyjni? katolicy- w
przeciwieństwie do tych "kapliczkowych"?, "zabobonnych"?,
"spoganiałych"?...
Czy nasza refleksja nie ograniczyła się do słowa, nie
zamknęła się przed "czynem
refleksyjnym i znaczącym",
który uznano za zabobonny i magiczny?
A przecież...
"Mity czekały na tego, w którym przedmiot pragnień stał
się rzeczywistością" [BXVI, „Jezus z Nazaretu”]
Kultura
ludowa wyrażała się w obrzędowości opartej na strukturze mitu. I tą strukturę
należało zachować, bo Chrystus właśnie ją potwierdził i urzeczywistnił.
Negowanie jej jako, mające miejsce nawet w Kościele doprowadziło opacznie do
kryzysu Kościoła, bo ziarno jego
dogmatów straciło jemu i rzeczywistości w ogóle właściwy kontekst- glebę,
na której mogłoby wzrastać.
Formalizm bywał w kulturach ludowych. Ale i dzisiaj jest. U
nas pustą formą stały się słowa:
treść, intencja, miłość, serce.
Jeśli
bowiem mówi się, że liczy się tylko treść, sens, znaczenie, intencja form, że
mogą być one dowolne jeśli tylko wyrażają słuszne treści, czy intencje, to
paradoksalnie traci się owe treści. Bo jak pisał kard. Józef Ratzinger:
"Akt duchowy musi się ze swej istoty i ze względu na
cielesno-duchową jedność człowieka wyrazić koniecznie w geście ciała."
Nie można wobec tego
krytykować wielości zewnętrznych form symbolicznych w Mszy Świętej
wszech czasów:
W trakcie Mszy ma miejsce bardzo dużo pocałunków ołtarza – symbolu Chrystusa, przyklęknięć i znaków krzyża nad hostią
i kielichem. Kapłan również całuje patenę, na której będzie spoczywało
Najświętsze Ciało i czyni nią znak krzyża. Wszystkie te drobne gesty mają swoje
znaczenie, lecz wielu mówi, że są one zbędne. Podobnie jest z zakochanymi, czy
można im powiedzieć, że słowa „kocham cię” są zbędne, bo już raz sobie to
powiedzieli? Czy małżonkom można powiedzieć, że ich pocałunek jest bez sensu,
bo już kiedyś się pocałowali? Miłość pragnie być okazywana na zewnątrz.[14]
Sensy bowiem wyrażają się przez
uporządkowania - struktury, a te mogą być rozpoznawane pamiętane i przypominane
przez człowieka tylko jako uporządkowania form materialnych. Zresztą owe
uporządkowania potrzebujące nadrzędnej zasady- Sensu, mają swe źródło w Woli Logosu- Osoby, która jest
jedna Święta i Jedna Pierwotna, czyli która jest Stwórcą i Osobą. Gdyby nie
istniało rozróżnienie na Stwórcę i Stworzenie, nie mogłaby istnieć spójność
rzeczywistości, nie moglibyśmy mieć rozumu, który mamy, a który u swych podstaw
ma spójność/zgodę/niesprzeczność. Ostatecznie człowiek, który ma naturalną
potrzebę spójności wszystkiego, w wyniku wyrzeczenia się zaspokajania jej
zaczął popadać w stan wymagający psychologów, psychiatrów i terapii polegających
nie na czym innym, jak na zamieszkiwaniu przez czas jakiś w... „skansenach”. Na
zachodzie tak silnie zsekularyzowanym tak leczą ludzi. W „skansenach”, czy li w
przestrzennym odbiciu mentalności ludowej. Ale sama przestrzeń to tylko
niewystarczający, doraźny skrawek kontekstu. Dobrym powietrzem trzeba żyć
stale, a nie inhalować się ino jak już się dusimy złym...
Czemu nie wykorzystaliśmy intuicji
Norwida, który nakreślił piękną wizję kultury wyższej, wyrastającej z pieśniami
od ziemi- od kultury ludowej? Skądżeinąd bowiem pochodzą podstawy największych
cywilizacji, jeśli nie z kultury, którą kiedyś żył prosty lud, a którą później
rozwinął w kulturę wyższą i rozprzestrzenił? Czy nie taką jest droga rozwoju
cywilizacji? Rozwoju, który swój wzrost zawdzięcza trwaniu w tradycji, pamięci.
Tradycja jest wszak cieniem zapisanej w
p a m i ę c i więzi, a w i ę ź
sposobem istnienia miłości. I ta więź ukierunkowana na osobę, kiedy
kierowana jest w stronę ziemi, odsyła nas koniecznie do Tego Który jest źródłem
poczucia owej więzi, do Boga żyjącego w wiecznej Trynitarnej Więzi, czyli
Miłości.
Ziemia nie odpowiada bowiem na nasze
wołanie, ale ujawnia sens, czyli odpowiedź Kogoś, Kogo jest zamysłem. Czy nie
taką jest droga narodu, również naszego Narodu Polskiego: Wciąż budować się w
oparciu o więź i o usensownione formy kultury naszej ziemi, naszego ludu,
naszej historii? Nie wyrzucać tego, co zawdzięczamy Włochom, Niemcom,
Olędrom(czasem o tym nie wiedząc), bo to już stało się spoiwem więzi, to już
zapisało się w zbiorowej pamięci... Przenikanie się kultur i tożsamość
wielopoziomowa nie wykluczają wszakże ich tożsamości...[15]
By mazowieckie chociaż jedno płótno
było sztandarem w sztuce, by kościoły
już na ogivie polskim stały.
By ciosowy
W krakowskiem kamień pamiętał rozmowy.
Kto kocha - widzieć chce choć cień postaci,
I tak się kocha Matkę - Ojca - braci
- Kochankę - Boga nawet...
By już nie wzdychał wieszcz, że mu jest smutno,
że mazowieckie ani jedno płótno...
*weź „Promethidion”,
weź dla zrozumienia
i to: „Fortepian Szopena”.
Bez tego nie będzie uzdrowienia naszych
domów i światów:
Ucząc się o tych, czy innych formach „hierofanii” przypominałem sobie głębię treści Ewangelii. Dopiero w obrębie kategorii „mitycznych”, zwanych mylnie "magicznymi", okazały się dla mnie zrozumiałe wielkie połacie biblijnych sensów.
Zrozumiałem, że współczesne odrzucanie "ludowej wiary" opiera się na jednej wielkiej pomyłce. Dlaczego uznaję to odrzucenie za wylanie dziecka z kąpielą?
Mityczne kategorie i sposoby myślenia podzielane przez rozmaite kultury pierwotne i ludowe historii, kultury szczególnie tych maluczkich, biednych, o których mówił Chrystus, niosły ze sobą glebę, grunt, żyzną ziemię, na której dotąd rosły chwasty.
Chrystus Siewca przyszedł by wypełnić rolę tej gleby- zasiać ziarno swego Słowa- Sensu. Ale nie przyszedł tej gleby niszczyć. A my ludzie "postępowi" próbujemy usunąć chwasty wraz z glebą na której rosły, pozostawiając ziarnu Słowa sucha skałę. Gleba nie zniknie! Chwasty dopiero teraz zaczną się panoszyć na niej tam, gdzieśmy ją buldożerami postępu przegarnęli. Bośmy o niej zapomnieli, bośmy uznali ją za „obojętną” moralnie, za „nieistotną formę”. W ten sposób straciliśmy nad nią kontrolę. A wraz z nią nad naszą własną świadomością, która przez zlekceważone formy jest przemieniana.
Co z tego, ze znamy całą rozbudowaną teologię ziarna, wszystkie sposoby jego uprawy, nawadniania, skoro ziarno to nie zakorzenia się w glebie codzienności- bo została mu odebrana i oddana chwastom?
Chrystus przyszedł siać na żyznej ziemi obrazów Krzyża, środka świata, drzewa życia, pępka ziemi, chleba-ciała, oraz jego spożycia – doskonałego pobratymstwa, wina-krwi, których wypicie/zetknięcie również wyrażało u niektórych ludów uczynienie z dwóch ludzi braci.
Chrystus jest środkiem sensem, źródłem i celem wszystkiego. Jedyny Bóg w Trójcy Świętej.
W Środku Świata -
W Pępku Ziemi
Na Osi Kosmosu
na Palu Świata,
- na Drzewie Życia
Drzewie Krzyża
którego ramion przecięcie ów Środek wyznacza
i wspiera cały na sobie Wszechświat
rozłupany grzechem-
czterema swymi końcami cztery świata strony
a w górę, w górę ku niebu unosi
belką poziomą, mocarnémi swémi ramiony upadłego stworzenia płaskość
Przynosi Życie Wieczne.
Król nad Króle.
Stwórca i Zbawca, Alfa i Omega.
Wcześniejsze mity, to nieudolne próby- ale ważne, że próby- realizacji naturalnych intuicji, które wypełniło dopiero Chrześcijaństwo. Wypełniło w krzyżowym Consummatum Est.
To wypełnianie, realizacja pragnień wyrażanych w mitycznych obrazach jest istotą chrześcijaństwa, jest podstawą tego, że może być ono zrozumiałe przez maluczkich- którzy myśleli w kategoriach mitycznych. Wszelkie obrazy ewangeliczne nie wpisują się w naukowy tylko, w postępowy obraz świata, ale przede wszystkim w kosmologiczny/mityczny. Poza nim są słabo zrozumiałe. My, którym kultura dała jako oczywisty schemat myślowy, wg którego rytuały w kontekście katolickim są "be", cały czas mamy problem ze zrozumieniem Ewangelii, podcinamy własne korzenie myśląc, że to chwasty przeszkadzające drzewu we wzroście.
W kosmologicznej wizji świata to co ma sens musiało zaistnieć w czasie początkowym- i odradzać się w czasie ziemskim-którego jałowienie wymaga odnawiania. To odnawianie powoduje wrażenie cykliczności czasu. (Platon uznający wyższość i realność „idei”, tego, co niezmienne, wieczne i trwałe miał rację. Mylił się co do oceny ciała. O ile dobrześmy tego Platona zrozumieli;))
Dla nas- Chrześcijan jest to czas rajski i czas przyjścia Chrystusa na ziemię. Jego moc przeobrażająca nie jest już symbolem i pragnieniem, a rzeczywistością-
na O ł t a r z u
w T a b e r n a ku l u m
tam jest K r z y ż
Tam nieustannie Jest czas i miejsce stwarzania- czas i
miejsce Ofiary Krzyżowej i Wieczernika- Mityczny Środek Świata- Pal Świata,
Drzewo Życia- Krzyż- Doskonałe Pobratymstwo przez Chleb zamieniony w Ciało i
przez Wino zamienione w Krew.
Jest.
Świadomość "postępowej nauki" naszych czasów jest sprzeczna z takim rozumieniem, które Chrześcijaństwo podziela z kulturami "naturalnymi", mitycznymi, kosmologicznymi...-
"zacofanymi", "zabobonnymi", "magicznymi"...?
...
Czy nie wylaliśmy dziecka z kąpielą?
Czy nie usunęliśmy chorującego wraz z chorobą, a może zamiast niej?
My- postępowi?, nowocześni?, refleksyjni? katolicy- w przeciwieństwie do tych "kapliczkowych"?, "zabobonnych"?, "spoganiałych"?...
Czy nasza refleksja nie ograniczyła się do słowa, nie zamknęła się przed "czynem refleksyjnym i znaczącym", który uznano za zabobonny i magiczny?
A przecież...
"Mity czekały na tego, w którym przedmiot pragnień stał się rzeczywistością" [BXVI, „Jezus z Nazaretu”]
Kultura ludowa wyrażała się w obrzędowości opartej na strukturze mitu. I tą strukturę należało zachować, bo Chrystus właśnie ją potwierdził i urzeczywistnił. Negowanie jej jako, mające miejsce nawet w Kościele doprowadziło opacznie do kryzysu Kościoła, bo ziarno jego dogmatów straciło jemu i rzeczywistości w ogóle właściwy kontekst- glebę, na której mogłoby wzrastać.
Formalizm bywał w kulturach ludowych. Ale i dzisiaj jest. U nas pustą formą stały się słowa:
treść, intencja, miłość, serce.
Jeśli
bowiem mówi się, że liczy się tylko treść, sens, znaczenie, intencja form, że
mogą być one dowolne jeśli tylko wyrażają słuszne treści, czy intencje, to
paradoksalnie traci się owe treści. Bo jak pisał kard. Józef Ratzinger:
"Akt duchowy musi się ze swej istoty i ze względu na cielesno-duchową jedność człowieka wyrazić koniecznie w geście ciała."
Nie można wobec tego
krytykować wielości zewnętrznych form symbolicznych w Mszy Świętej
wszech czasów:
W trakcie Mszy ma miejsce bardzo dużo pocałunków ołtarza – symbolu Chrystusa, przyklęknięć i znaków krzyża nad hostią i kielichem. Kapłan również całuje patenę, na której będzie spoczywało Najświętsze Ciało i czyni nią znak krzyża. Wszystkie te drobne gesty mają swoje znaczenie, lecz wielu mówi, że są one zbędne. Podobnie jest z zakochanymi, czy można im powiedzieć, że słowa „kocham cię” są zbędne, bo już raz sobie to powiedzieli? Czy małżonkom można powiedzieć, że ich pocałunek jest bez sensu, bo już kiedyś się pocałowali? Miłość pragnie być okazywana na zewnątrz.[14]
Sensy bowiem wyrażają się przez uporządkowania - struktury, a te mogą być rozpoznawane pamiętane i przypominane przez człowieka tylko jako uporządkowania form materialnych. Zresztą owe uporządkowania potrzebujące nadrzędnej zasady- Sensu, mają swe źródło w Woli Logosu- Osoby, która jest jedna Święta i Jedna Pierwotna, czyli która jest Stwórcą i Osobą. Gdyby nie istniało rozróżnienie na Stwórcę i Stworzenie, nie mogłaby istnieć spójność rzeczywistości, nie moglibyśmy mieć rozumu, który mamy, a który u swych podstaw ma spójność/zgodę/niesprzeczność. Ostatecznie człowiek, który ma naturalną potrzebę spójności wszystkiego, w wyniku wyrzeczenia się zaspokajania jej zaczął popadać w stan wymagający psychologów, psychiatrów i terapii polegających nie na czym innym, jak na zamieszkiwaniu przez czas jakiś w... „skansenach”. Na zachodzie tak silnie zsekularyzowanym tak leczą ludzi. W „skansenach”, czy li w przestrzennym odbiciu mentalności ludowej. Ale sama przestrzeń to tylko niewystarczający, doraźny skrawek kontekstu. Dobrym powietrzem trzeba żyć stale, a nie inhalować się ino jak już się dusimy złym...
Czemu nie wykorzystaliśmy intuicji Norwida, który nakreślił piękną wizję kultury wyższej, wyrastającej z pieśniami od ziemi- od kultury ludowej? Skądżeinąd bowiem pochodzą podstawy największych cywilizacji, jeśli nie z kultury, którą kiedyś żył prosty lud, a którą później rozwinął w kulturę wyższą i rozprzestrzenił? Czy nie taką jest droga rozwoju cywilizacji? Rozwoju, który swój wzrost zawdzięcza trwaniu w tradycji, pamięci. Tradycja jest wszak cieniem zapisanej w p a m i ę c i więzi, a w i ę ź sposobem istnienia miłości. I ta więź ukierunkowana na osobę, kiedy kierowana jest w stronę ziemi, odsyła nas koniecznie do Tego Który jest źródłem poczucia owej więzi, do Boga żyjącego w wiecznej Trynitarnej Więzi, czyli Miłości.
Ziemia nie odpowiada bowiem na nasze wołanie, ale ujawnia sens, czyli odpowiedź Kogoś, Kogo jest zamysłem. Czy nie taką jest droga narodu, również naszego Narodu Polskiego: Wciąż budować się w oparciu o więź i o usensownione formy kultury naszej ziemi, naszego ludu, naszej historii? Nie wyrzucać tego, co zawdzięczamy Włochom, Niemcom, Olędrom(czasem o tym nie wiedząc), bo to już stało się spoiwem więzi, to już zapisało się w zbiorowej pamięci... Przenikanie się kultur i tożsamość wielopoziomowa nie wykluczają wszakże ich tożsamości...[15]
By mazowieckie chociaż jedno płótno
było sztandarem w sztuce, by kościoły
już na ogivie polskim stały. By ciosowy
W krakowskiem kamień pamiętał rozmowy.
Kto kocha - widzieć chce choć cień postaci,
I tak się kocha Matkę - Ojca - braci
- Kochankę - Boga nawet...
By już nie wzdychał wieszcz, że mu jest smutno,
że mazowieckie ani jedno płótno...
*weź „Promethidion”,
weź dla zrozumienia
i to: „Fortepian Szopena”.
Czy można przeczyć temu, że genialna w swojej głębi kultura chrześcijańska to ziarno rzucone przez Chrystusa właśnie na glebę troski i więzi człowieka prostego, człowieka kultury ludowej? To Ziarno, to Logos- Słowo Boże, które jednocześnie oznacza Sens nadrzędny, który był na Początku. Bez którego nic się nie stało. To sens który jest jednocześnie Miłością. Miłością która przybrała postać owocu pracy ludu- Chleba i Wina. Kultura ludowa została obalona w imię jej obrony, w czym zgodzić się muszę z Gellnerem tak właśnie prezentującym działanie nacjonalizmów w książce „Narody i nacjonalizm”. Nacjonalizmów rozumianych inaczej niż to się zwykło przyjmować... Być może o to też chodziło księdzu Georgowi Ratzingerowi, którego przytacza strona internetowa Radia Watykańskiego:
"Wielu bowiem ludzi ma dziś alergię na pobożność ludową. Liczni kapłani chcą być nowocześni, iść z duchem czasu. Wierzą, że pobożność ludowa już się przeżyła i dlatego stopniowo eliminują ją z życia Kościoła. Tym samym jednak zapomina się, że Kościół to rzeczywistość, która wypełnia całe nasze życie.” Zdaniem brata Benedykta XVI najpiękniejszym aspektem katolicyzmu jest umiejętność oddziaływania na zmysły. „Nasza wiara nie ogranicza się do modlitwy, do życia duchowego czy racjonalności. Nasza wiara przemawia do całego człowieka. Cały człowiek jest powołany do świętości”.
Ks. Georg Ratzinger podkreśla, że dziś należy się przeciwstawić usuwaniu pobożności ludowej z życia Kościoła. Trzeba mieć przy tym na uwadze dobro przyszłych pokoleń, aby również i one mogły „dotknąć wiary”. Czy do dzisiejszej młodzieży może jeszcze przemówić coś takiego, jak procesje Bożego Ciała, pielgrzymki do sanktuariów maryjnych czy kult relikwii? – pyta ks. Ratzinger i odpowiada: Tak, mogą. Ta książka jest na to najlepszym dowodem. Elisabeth von Thurn und Taxis jest młodą, nowoczesną kobietą. Wychowywała się najpierw w Ratyzbonie, do szkoły chodziła w Londynie, studiowała w Paryżu, mieszkała w Nowym Jorku. Jej domem jest świat – pisze brat Benedykta XVI, zachęcając do lektury apologii pobożności ludowej autorstwa 28-letniej niemieckiej arystokratki."[16]
Czymże jest owo wyrażanie wiary za pomocą zmysłów? Czy nie norwidowskim "postaciowaniem", za pomocą którego lud wyrażał głębokie treści, mimo, iż nie umiał ich zwerbalizować? Dlaczego tak usilnie wymagamy, żeby o wszystkim gadać, albo pisać? A jak ktoś nie umie powiedzieć tak, jak my chcemy, to uznajemy, że nie rozumie? Po co nam to?!
Jakie treści mogą wyrażać się w strukturach przestrzeni, w znakach niewerbalnych?
Choćby takie, o jakich pisze kard. Ratzinger w książce "Duch Liturgii":
"W obszarze religii kultura ujawnia się przede
wszystkim we wzroście prawdziwej pobożności ludowej. To, iż w Ameryce
Łacińskiej, niezależnie od wielu niedostatków misji chrześcijańskich i
niezależnie od tego wszystkiego, co jeszcze jest do zrobienia, wiara
chrześcijańska zapuściła w duszach głębokie korzenie, wyraża się w pobożności
ludowej, w której tajemnica Chrystusa stała się czymś bliskim ludziom —
Chrystus stał się rzeczywiście jednym z nich. Wspomnijmy tutaj pobożność
pasyjną, w której te cierpiące narody, wspominając okrutne bóstwa swej
przeszłości, dostrzegły w Bogu cierpiącym wraz z nimi odpowiedź na ich
najgłębsze oczekiwania. Wspomnijmy tu pobożność maryjną, w której człowiek
doświadcza dogłębnie całej tajemnicy Wcielenia, delikatności Boga i włączenia
człowieka w samą istotę Boga, w istotę Jego działania.
Pobożność ludowa to żyzna ziemia, bez której liturgia nie może wzrastać. Niestety, była ona często lekceważona, a nawet deprecjonowana przez część Ruchu Liturgicznego, a także w trakcie reformy posoborowej. Miast tego należy ją miłować, oczyszczać tam, gdzie trzeba, i kierować nią, zawsze jednak przyjmować z wielkim szacunkiem jako wyraz przywiązania do wiary, przywiązania obecnego w sercu narodów, nawet wówczas, gdy pobożność ta wydaje się obca lub niezrozumiała. Jest ona niewątpliwym, wewnętrznym zakorzenieniem wiary; tam, gdzie usycha, tam z łatwością dochodzi do głosu racjonalizm i sekciarstwo. Wypróbowane elementy pobożności ludowej mogą wywierać wpływ na formowanie liturgii i to bez gorliwego jej „robienia”, lecz w procesie cierpliwego, powolnego wzrostu"
To, czy rytuały będą magią, czy nie, to zależy od człowieka, ale na tej zasadzie dogmatycznie doskonałe wyrażenia i mówienie o miłości, czynienie dobrych uczynków też może być rozumiane magicznie. Nie znaczy to, że mamy odrzucać dogmatyczne słowa, czy dobre uczynki, ale nadawać im- tak, jak ludowym rytuałom- WŁAŚCIWE ZNACZENIE.
W filmie "Wielka Cisza", jedne z nielicznych słów jakie padły brzmiały mniej więcej tak:
„W Życiu jest wiele Znaków. Niektóre z nich nie mają znaczenia. Grunt nie leży w ich usuwaniu, ale w nadawaniu im właściwego znaczenia. Bo człowiek bez znaków czuję się zagubiony".
Warto potraktować ludowe obrzędy, uporządkowania przestrzeni, czasu, relacji społecznych i międzycielesnych jako z n a k i Bożego, Miłosnego Porządku. Bo to, że ludzie ich znaczenia nie werbalizowali nie znaczy, że go nie rozumieli.
Mówią niektórzy, o koncernach farmaceutycznych, co trują żeby mieć co „leczyć”. Mówią o strażakach, co las podpalają by mieć co „gasić”... benzyną. I tu lekarstwo okazuje się choroby przyczyną...
(W roku 2020 do przykładu przemysłu farmaceutycznego, szczepień i tującego glifosatu w każdym z nas dodajemy przykład koronapaniki, maseczek, paraliżu służby zdrowia i paniki obniżającej odporność oraz potęgującej do rzeczywiśćie groźnych rozmiarów objawy dotąd zwykłej grypy... Samospełniające się przepowiednie.)
Przycinając za długa nogę u stołu żeśmy się zapędzili i przycięliśmy ją zbytnio. I gdy okazuje się teraz, że stół dalej stoi krzywo, to przycinamy tą samą nogę dalej, sprawiając, że stół stoi jeszcze krzywiej...
Liczy się chęć leczenia, przybliżania do Chrystusa, przywracania stół wiary do równowagi.
Czy mogę jednak milczeć kiedy dane mi było dowiedzieć się, że to, co uznawaliśmy za lekarstwo, to przyczyna choroby, że należałoby raczej nogę stołu przedłużyć, niże skracać? Czy mogę tą wiedzę zachować dla siebie? Nie wolno mi. Dane mi było to poznać nie dla siebie. Nie ja to wymyśliłem, nie moja to zasługa, nie zapracowałem sobie na tą wiedzę. Chcę się nią podzielić, bo wierzę, że jest owocem Przypominania Ducha Świętego. Bo wielu ludzi podzieliło się ze mną darami, wiedzą, które otrzymali, która im została Przypomniana. Pozwólcie więc i mnie się podzielić. Dlatego właśnie jesteśmy Kościołem, wspólnotą- żebyśmy się dzielili Przypominaniem. Gdyby każdy otrzymał pełnię wiedzy i umiejętności, to byśmy drugich ludzi nie potrzebowali. A tak, możemy się dzielić jak tutaj- każdy przynosi dary, które wcześniej otrzymał i łączymy je w jedno. Tak jak my mamy tworzyć podstawę rzeczywistości – Więź w Chrystusie.
Skoro już piszę o tym iżeśmy są wspólnotą, wspomnę też o tej
funkcji sztywnych form i rytuałów, jaką jest
Spajanie ludzkich grup, stanowienie podstawy ich
wzajemnego zrozumienia – jedna z funkcji rytuału.
Rytuały są zazwyczaj otrzymane z góry, od przodków. Nie wymyślamy ich prywatnie według własnego widzimisię. Podobnie nie wymyślamy języka. Gdybyśmy bowiem go tak wymyślali, to byśmy się z nikim nie dogadali. Dogadujemy się zaś nie tylko słowami, ale przede wszystkim sposobami działania, ruchami, minami, gestami i innymi znakami pozawerbalnymi. One składają się na kulturę. Dzięki temu, że te same treści wyrażamy w różny sposób, możemy się upewniać, czy je rozumiemy tak samo jak inni.
Rytuały i inne „sztywne” formy są we wspólnotowych modlitwach
i działaniach lepsze od wypowiedzi i zachowań „spontanicznych” i „od serca”,
ponieważ mogą być czynione wspólnie. Jako takie budują poczucie jedności i
pozwalają na porządek, który pomaga skupieniu i czuwaniu, do którego wzywał nas
Chrystus. Zdarzają się, nawet podczas Mszy Świętej spontaniczne zachowania
niektórych ludzi (przypomnij sobie mężczyznę skaczącego z radości którego św.
Piotr uzdrowił), ale one są zazwyczaj czymś prywatnym i niezaplanowanym. Sprzecznością
jest zaś czynienie z tej spontaniczności zasady, bo wtedy… przestaje być już
spontanicznością. Staje się rutyną.
Rytuały same w sobie są tym, co ma swe wypełnienie i właściwą realizację w Chrześcijaństwie. Jest to naturalna, właściwa i konieczna forma religijności. To, że były skierowane ku błędnym celom, nie znaczy, że są one złe tak, jak to, że religie pogańskie były fałszywe nie znaczy, że religię w ogóle trzeba odrzucić. Bo Chrześcijaństwo, to religia, która spełnia pragnienia religii poprzednich i wypełnia- uspójnia dotąd wybrakowany, a przez to zaprzeczający sobie religijny konstrukt owym "Consummatum Est" wypowiedzianym przez Chrystusa na drzewie Krzyża... Ale wypełnia, a nie obala.
G(ł)upoty gádają ci, co gádają, że katolicyzm ukradł swą treść innym wierzeniom. Chrześcijaństwo właśnie na tym polega, że uznaje się za pierwsze rzeczywiste, jedyne i doskonałe wypełnienie tego, pragnień- obrazów, zaszczepionych w naturalnej mentalności ludzkiej, ujawniającej się najpierw w mitach wyrażanych za pomocą działania- czyli w obrzędach, a później w mitach wyrażanych za pomocą słowa, w mitycznych obrazach dawnych wierzeń wszystkich ludów świata. Obrazach Krzyża, Pala Świata, Drzewa Życia, Ofiary, pobratymstwa przez spożycia Ciała i Krwii, Chleba, Ognia, Słońca Wschodzącego. To Chrystus jest Tym, kogo różne ludy poszukiwały w Swarożycu, P'erunie, Quetzalcoatlu, Welesie, Thorze, Odynie, Ozyrysie, Prometeju, Wirakoczy, Kukulkanie. To On zawisł na Drzewie Życia- Palu Świata, złożył ofiarę, dał przebić sobie serce, bo nasze ofiary i tak byłyby do końca świata niewystarczające! I nas Zbawił. Nie rańmy go odrzucając Jego Miłosierdzie!
Mit, to próba usensownienia i wyjaśnienia całościowego
rzeczywistości. Nie było to możliwe, dopóki nie przyszedł Chrystus. Dotąd mogło
być to tylko przedmiotem niepokonalnie niespełnionych pragnień. Chrystus
przyniósł "Mit", który był pierwszym i jedynym urzeczywistnieniem
struktur generujących sens mitów poprzednich. "Mit" Chrystusa
przestał być fałszem- słusznym oczekiwaniem skierowanym w niewłaściwą stronę.
Mit Chrystusa stał się spełnieniem słusznego oczekiwania. Nie obaleniem, ale Spełnieniem!
Nie obalajmy więc obrzędów, rytuałów, sakralnego uporządkowania symbolicznego czasu i przestrzeni podług ładu zorientowanego na Środek Świata- który na ziemi obecny jest w Eucharystii. Chrystusowa Ofiara, Msza Święta, to wypełnienie pragnienia większości kultur w historii-pragnienia życia wokół takiego środka. I rzeczywiście ludy tradycyjne widziały taki środek symbolicznie w domu, wsi, grodzie, świątyni, a ten środek uczestniczył wg nich w niebiosach z ich ponadczasowością. Chrystus to pragnienie urzeczywistnił. Nie obalił, ale Wypełnił!
Powróćmy do tych pragnień i ich symbolicznych odwzorowań, bo inaczej nie zrozumiemy naprawdę tego, co na Chrystusowym Krzyżu zostało dopełnione! 2012
Rytogeneza
Gdyby rytuał był konstruowany przez tych, co go
odprawiają, to nie byłby on już ich rytuałem. To kolejna konstytutywna jego
cecha. Ci, co go wykonują muszą mieć przekonanie, że został on dany z góry,
przez przodków. To, bowiem, pozwala wierzyć, że skoro przodkowie go oprawiali,
to też dostali go od swoich przodków, i tak, aż do Początku. Początku, czyli
stanu wiecznego
Świadomość historyczna i szeroki zasięg pozwoliły nam
dostrzec zmienność choćby takiego Rytuału jak Msza Święta. Do błędu prowadzi
jednak przysłanianie tym kolejnego faktu, a mianowicie takiego, iż rytuały
nigdy nie były ot tak konstruowane, iż zmiany były tak powolne, że niemal
niezauważalne dla uczestników rytuału. No chyba, że zmieniali oni wyznanie,
kulturę. Wtedy jednak nie konstruowali nowych rytuałów, tylko poddawali się
innym również postrzeganym jako niezmienne.
Pomimo tego istnieje coś takiego, jak proces tworzenia
rytuału- rytogenezy. I on nie jest jednak równoznaczny z konstruowaniem
rytuałów przez wyznawców kodowanej w nim mitologii, kosmologii, czy jak kto
woli – religii. W nim bowiem zwykłe czynności osoby uznanej za Świętą, Boską,
itd. zostają post factum uznane za Początkowe, czyli nadające
rzeczom właściwy status ustanawiany przez miejsce w systemie rzeczywistości. Ma
tu miejsce uznanie działalności tych osób za mityczny Początek Kosmosu. Tak
było nie tylko z Chrystusem, ale i (katolik się słusznie przerazi na widok tego
zestawienia) z Buddą, Leninem, Lenonem, Elvisem, Mao Tse Tungiem, Kim Ir Senem,
Janem Pawłem II(szlaki turystyczne po których stąpał, niemożliwie liczna ilość
nart, na których miał jeździć) itd... Do miejsc ich pobytu, do rzeczy do nich
należących, do chat ich dzieciństwa podążają w zwartym szeregu istne
pielgrzymki, wsłuchujące się w mitologie opowiadane przez kapłanów-przewodników
o tym, jak to w miejscu, gdzie napluli wyrosło w mgnieniu oka drzewo, z którego
chora kobieta zerwała uzdrowieńczy owoc(no... wymyśliłem sobie tą historię, ale
te opowiadane naprawdę brzmią podobnie;)
Chrześcijaństwo rzeczywiście opiera się na uznaniu, że
to Chrystus przyniósł Nowy Początek, czyli Niebiosa na ziemię. On sam był tymi
Niebiosami- Wiecznością. Zapisane jest to zresztą w Janowym prologu: Na początku było
Słowo(...) i Bogiem było Słowo.(...)A Słowo stało się Ciałem i zamieszkało
między nami(...) Dlatego z Jego życia czynimy rytuał mający dokonywać
Odnowy, uznajemy akty przez Niego dokonane za godne takiego powtarzania. Tym
bardziej że sam Chrystus powiedział: „To czyńcie na moją pamiątkę”.
Martwa łacina?
Języki, które w czasach Jezusa i jego bezpośrednich
świadków były używane na co dzień później spetryfikowały się jako języki
sakralne.
Podobnie było w przypadku: hebrajskiego, gyyz,
sanskrytu, greki koine, cerkiewnosłowiańskiego, czy łaciny. One wszystkie pozostały
językami liturgicznymi pomimo tego, że języki ludowe ulegały zmianom. Nie
znaczy to, że przestały żyć, że przestały być rozumiane. Wręcz przeciwnie:
zyskały nowe życie, nowe, sakralne znaczenie. Jako całości zaczęły oznaczać
„Logos”- Sens – Świętość!
Płynność języków ludowych narażała zresztą na błędy w
tłumaczeniach, a w efekcie na utratę tożsamości przesłania Chrystusowego.
Zresztą przekład na język narodowy odebrałoby Mszy Świętej głęboko przeżywany
komponent znaczeniowy: Tajemniczość, wyrażającą głęboką teologiczną prawdę o
ontologicznej przepaści, w związku, z którą łatwiej wzbudzić w sobie
wdzięczność Bogu za to wielką Łaskę jaką nam okazał we Wcieleniu i
Zmartwychwstaniu! Dlatego też błędne są twierdzenia, że języki liturgiczne są
martwe, dlatego należy je odrzucić, a w zamian tłumaczyć liturgię na języki
narodowe. Twierdzenia tego rodzaju stanowią kolejny krzywdzący osąd, jakoby ci,
co ich używają, nie przeżywali i nie rozumieli.
Inkulturacja a Msza Święta
Zmiana formy Rytuału Mszy Świętej działa na nasze
mózgi tak, że odbierają ją jako sytuacja tworzenia nowej religii.
Takie wrażenie trzeba wywołać w przypadku nawracania
pogan. Żeby przyjęli nową treść muszą mieć podtrzymującą tą treść nową dla
nich(a zarazem Pradawną dla misjonarzy) formę. Nie chodzi tu tylko o nowe słowa
nałożone na miejscowe obyczaje, Nie! Słowa to tak samo formy jak te
pozawerbalne! Tak samo wyrażają znaczenie, są w wielu kulturach znakami
specyficznymi, bo znakami samego znaczenia, samej zdolności oznaczania. Stąd
ich waga wyrażająca się w przysłowiach: „Ważyć słowa”, „nie rzucać słów na
wiatr”, „dać słowo”, „przyrzekać”...
Jak się to ma do tak zwanej inkulturacji? Otóż warto w
ramach przekazywania nowej wiary szukać jej „antycypacji” w kultach rodzimych i
nawiązywać do nich przy tłumaczeniu nowej wiary. Nawiązywać do elementów, ale
nie potwierdzać całości starych systemów! Bo katolicyzm jako religia
monoteistyczna, lokująca swoją mitologię w konkretnym momencie historii jest
sprzeczna z każdą inną religią. Wprowadza nową wizję świata.
Eric Voegelin za przyczynę ewangelizacyjnego sukcesu
uznaje „absorpcję ruchów przez instytucje”. Ów mechanizm opisany przez niego w
„Ludzie Bożym” jest przykładem takiego wyszukiwania i wykorzystywania „przeczuć”.
Owo wchłanianie nie jest niczym unikalnym, ani
dziwnym. Musimy bowiem pamiętać, że sprzeczność całościowa między religiami nie
oznacza sprzeczności na poziomie elementów. Nie jest też tak jak dziś
antyrytualistycznie sądzimy, że ścisłe reguły uniemożliwiają wielość i zmianę.
Reguły po prostu wyznaczają im słuszną miarę, granice i kryteria. W ich obrębie
możliwe jest nieskończenie wiele możliwości. Nieskończenie wiele, ale nie
dowolnych! Bez granic nie ma tożsamości elementów, a więc nie ma systemowości,
czyli możliwości podzielania wspólnego „języka” kultury, w którym możemy się
dogadywać i wspólnie żyć. Bez granic również trudno mówić o wolności, bo
niewłaściwie – o ile w ogóle – wyodrębniamy przedmioty wyboru.
Jeśli więc w imię nowych czasów odrzucamy reguły, również obyczajowe i
symboliczne stanowiące granice, ramy dla wielości i zmienności to zatracamy
tożsamość treści własnej Wiary.
Jedną z takich reguł jest choćby piątkowy post. Nie
jest on indywidualny, dlatego że jedną z jego ważnych funkcji, (podobnie jak i
danych z góry, a nie konstruowanych form Mszy Świętej) jest jednoczenie
wspólnoty zwanej kościołem katolickim, poprzez przeżywanie tego rodzaju
fizykalnego wyrzeczenia przez wszystkich.
Zasady nie zakazują wszystkiego w zastanej kulturze,
ale tylko to, co niezgodne z wyznawaną religią. Cała reszta aspektów kultury
jest raczej uznawana za istną antycypację. Dlatego też możliwa jest wielość
kultur mieszczących się w dogmatyczności religii wzorcowej, oraz wchłanianie
zmian. Ale nie każdych zmian. Inność elementów kultur – nawracającej i
nawracanej – nie jest równa ich sprzeczności. Powiem więcej: zazwyczaj więcej
rzeczy można przyjąć niż odrzucić, ale na te przyjmowane nie zwracamy tak
uwagi, bo są oczywiste. Dużo łatwiej jest wskazać rzeczy niezgodne z doktryną,
bo są osią sporu i stanowią oczko uwagi,. Ich odrzucenie oznacza ponadto, że
cała reszta jest w porządku, albo jej niezgodność nie dała póki co o sobie
znać.
Taki pozytywny sens mają właśnie komunikaty
„negatywne”, tak często krytykowane dziś przez wielu. Krytyka ta wynika –
podobnie jak i krytyka rzekomego formalizmu, oraz „ślepego” posłuszeństwa – z
niezrozumienia, że ludzki mózg tego wszystkiego potrzebuje, żeby właściwie
wyrażać treść. Obrońcy przeżycia i zrozumienia, odrzuciwszy „martwe” formy,
„ślepe” posłuszeństwo i „skostniałą” tradycję, zabijają więc to, co – jak im
się zdaje – bronią.
Wróćmy jednak do problemu spotkania różnych kultur i
Niesionych przez nie światopoglądów. Możliwość ich częściowego pogodzenia-
którego przykładem jest tzw. inkulturacja, wynika z poziomowości kultur. Podkreślmy jednak, że inkulturacja nie powinna
polegać na próbie znoszenia granic(co zresztą nigdy do końca nie jest możliwe,
boi bez granic, bez rozdzielania nie ma myślenia i działania ludzkiego), ale na
badaniu w zastanych kulturach tego, co można pogodzić z kulturą naszą, w tym
wypadku katolicką, oraz przekazywanie innym kulturowych, zewnętrznych, również
rytualnych ram katolickości. One bowiem są podstawą do właściwego rozumienia i
przeżywania Istoty Wiary. O tych ramach kard. Ratzinger pisał tak:
W tym miejscu może pojawić się zastrzeżenie, iż dary
te posiadają symboliczną moc wyłącznie w obszarze śródziemnomorskim i z tego
powodu w innych strefach wegetacyjnych powinny zostać zastąpione tamtejszymi odpowiednikami.
Jest to wątpliwość podobna do tej, na którą natknęliśmy się już przy omawianiu
postulatu zamiany kosmicznych symboli cyklu rocznego na półkuli południowej.
Także teraz obowiązuje zasada, iż w owym współgraniu kultury i historii
pierwszeństwo przypada histor ii. W niej to działał bezpośrednio Bóg i przez
nią nadał znaczenie darom ziemi. Elementy te stają się sakramentami przez
odniesienie do jednorazowej historii Boga i człowieka w Jezusie Chrystusie.
Wcielenie nie oznacza, powtórzmy to, dowolności, lecz wprost przeciwnie: ono
przywiązuje nas do ówczesnej historii, która zewnętrznie wydaje się
przypadkowa; do historii, która jest jednak wybraną przez Boga formą historii;
niezawodnym, wyciśniętym w ziemi śladem; gwarancją, że nie wymyślamy czegoś
sami, lecz że jesteśmy prawdziwie dotknięci przez Niego i wchodzimy z Nim w
relację. Właśnie poprzez specyfikę jednorazowości, specyfikę tego, co stało się
tutaj i w tamtym czasie, wychodzimy z dowolności mitycznego „zawsze i nigdy”. W
tym szczególnym obliczu, w tej szczególnej ludzkiej postaci spotykamy
Chrystusa, który tak właśnie czyni nas braćmi ponad wszelkimi podziałami.
Dzięki temu możemy Go rozpoznać: „To jest Pan!” (J 21,7).(Duch Liturgii).
"Decyzja wiary zawiera w sobie jako taka decyzję
kulturową; kształtuje ona człowieka i tym samym wyklucza inne formy kultury
jako wypaczenia. Wiara sama tworzy kulturę, a nie niesie jej tylko ze sobą jak
dodany z zewnątrz strój. Ta kulturowa determinanta, która nie można dowolnie
manipulować i która wyznacza miarę wszystkich następnych inkulturacji nie jest
jednak sztywna i zamknięta w sobie(…)
Kiedy dzisiaj słusznie domagamy się nowego dialogu między Kościołem a kulturą,
to nie można przy tym zapominać, że dialog ten musi być dwustronny. Nie może on
polegać na tym, że Kościół podporządkuje się ostatecznie współczesnej kulturze,
która od kiedy utraciła swą religijną podstawę, żyje w znacznej mierze w stanie
samozwątpienia."
Inkulturacja? Tak! Byle nie na opak.
Można powiedzieć do tubylców (wprost, słowami, albo w
komunikacie rozłożonym na różne, również pozawerbalne materie) np.: Mówicie, że
jest Piorun(Per(k)un), Swaróg i jego Syn Swarożyc, Weles co pasie dusze na
paświskach Nawii... Ale jak to dokładnie z nim jest, to tak do końca nie
wiecie. Dawno temu przemówił On do pewnego ludu i przyszedł na ziemię, żeby
ludzi wyzwolić od oszustwa, jałowiejącej ziemi i śmierci. Jest On jednym i tym
samym Bogiem! Wy macie niejakiego Żmija. U nas też był wąż- Zły Duch, który
wszystko przekręca! Tą historię też poprzekręcał. A to było tak…
Załóżmy, że przypuszczenia badawcze i interpretacje
ruskich przekazów słowiańskich wierzeń właściwie je przedstawiają. Wtedy można
przejść do „opowiadania” całej mitologii w oparciu o rodzime wyobrażenia. I tak
Szatan może być Żmijem, bo w wierzeniach Słowian oplata on Drzewo Kosmiczne-
jak szatan w raju oplatał drzewo poznania. Można tu powiedzieć(albo dać do
zrozumienia za pomocą gestów i znaków nie tylko werbalnych) o dwóch drzewach, o
Drzewie Życia, o przyjściu syna Boga, który jest prawdziwym Swarożycem.
W końcu Słowo „Bóg” (Baga) używane przez katolików też
pochodzi z wierzeń pogańskich, być może nawet o korzeniach indoirańskich, a w
końcu praindoeuropejskich. Tego typu tłumaczenie na rodzime nie może jednak
zastąpić form konkretnych, katolickich, nawet jeśli są dla tubylców obce, gdyż
w przypadku katolików ta kulturowo-historyczna konkretność jest świadectwem
prawdziwości, co dobitnie wyraził kard. Ratzinger w zacytowanych chwilę
wcześniej słowach. Dlatego nazwy słowiańskich bóstw tu wymienione, nie mogą
zastąpić konkretnych terminów „obcych” takich jak „Chrystus”, „Kyrios”,
„Alleluja”, „Amen”, Tabernakulum”, „Anioł”. Po pewnym czasie i te terminy staną
się swojskie, zrozumiałe, a jednocześnie mistyczne, tajemnicze. I o to
paradoksalne, charakterystyczne dla świętości połączenie chodzi! Bliskie, a
Jednocześnie Odległe, zrozumiałe, a jednocześnie przekraczające naszą
pojętność.
Formy katolickie i w tym przypadku słowiańskie muszą
tworzyć dwie warstwy kultury. Tą dominującą ma być kultura przenosząca nowe
treści kosmologicznie istotne, czyli katolicyzm, a podrzędną kultura rodzima.
Inaczej się nie da. Oczywiście nie musi być tak, że znikają elementy starej
kultury, nie!
Mogą dalej ilościowo przeważać. Tak jak poddani w swej
liczebności przeważają nad królem. W przyprowadzeniu nowej wiary chodzi o ich
przeporządkowanie pod dyktatem trzonu katolickiego. Przykładem tego jest
koegzystencja obrządków chrześcijańskich z kulturą ludową, pieśniami, rodzimym
językiem. W obrządku łacińskim(sprzed reformy z 69 roku) wygląda to inaczej niż
w bizantyjskim, ale można w skrócie powiedzieć że w obu w nieco inny sposób ta
koegzystencja ma miejsce.
W obrządku po reformie liturgicznej mamy do czynienia
z brakiem właściwej relacji między formą porządkującą- przenoszącą treść, a
porządkowaną. Tak, jakby forma była obojętna wobec treści. Mamy również do
czynienia w tym przypadku z zaprzeczeniem rytualnemu charakterowi Mszy Świętej
poprzez wzbudzenie poczucia, że jest ona czymś konstruowanym przez teraźniejszą
wspólnotę i zależnym od osoby kapłana (więcej spontanicznych komentarzy i
fakultatywności), a nie danym z góry. To odziera Mszę Świętą z siły
oddziaływania, wiarygodności, mocy przemieniania człowieka.
Ktoś powie, że ta siła tkwi w Bożej Mocy. Owszem, ale
Bóg nie bez powodu ukształtował mózg ludzki tak by był wrażliwy na pewne
konkretne rytualne czynniki. Zrobił to po to, by ludzie mogli przyjąć Mszę
Świętą, w której streszcza się cała historia zbawienia!
Konstruując sobie wg widzimisię jakiejś epoki na nowo
formę Mszy Świętej, możemy zgubić coś na co aktualnie(w wyniku różnych
intelektualnych i masowych mód) nie zwracamy uwagi, a co okazuje się sensowne w
dłuższej perspektywie, jako zamierzone przez Stwórcę. Do tego niestety doszło w
ramach praktycznego wymiaru tzw. reformy liturgicznej. Odwróciliśmy od Mszy
Świętej nasz rytualny zmysł, bośmy usunęli z niej to, co rytualnie nasz mózg
aktywuje i sprawia, że przekazywaną za pomocą formy treść łatwiej przyjmujemy!
Paradoksalnie zamiana języka liturgicznego, oraz
pewnych pozawerbalnych znaków na słowne komentarze w języku tubylców, nie
zwiększa zrozumienia, ale wszystko zaciemnia. Przynosi więc efekty odwrotne do
zamierzonych. Bo rozumiemy nie tylko słowami. Bo czasem tajemniczość znaczy
więcej niż miriady słownych wyjaśnień. Do tego dochodzi jeszcze poczucie
konstruowalności, które niszczy jeden z najistotniejszych czynników
decydujących o wiarygodności rytuału- Poczucie jego niezmienności pozwalającej
przekazać Stan Początkowy- czyli właściwy- porządkujący, usensawniający
wszechświat. To odniesienie do Początku stanowi fundament Ewangelii. Dlatego od
słów „Na początku było słowo” zaczyna się Janowy prolog, dlatego Chrystus mówi
„ale od początku tak nie było”.
Kultury są – powtórzmy – wielopoziomowe. Treść możliwa
jest do przekazania, jeśli wyłania się z pewnych kulturowych całości. W nich
mają miejsce parafrazy między sposobami wyrażania treści za pomocą różnych
zmysłów, między znaczącymi formami ruchu, odległości, uporządkowania
przestrzeni, ubioru, organizacji czasu, zapachów, smaków, itd...
Te wielozmysłowe wymiary życia zawsze są i jeśli
naszego wyznania nie zakodujemy za ich pomocą, to co innego je zakoduje. I
wtedy utracimy kontrolę nad treścią słów tego, co jeszcze nazywa się
Ewangelicznym, katolickim. Przyjmując postawę antyrytualistyczną, zatracamy
zasady, a w imię inkulturacji przyjmujemy nierzadko to, co jest z katolicyzmem
sprzeczne.
Spójrz na przykład misji abp. Lefebvre'a w Gabonie.
Była tam taka sytuacja, że na „Mszę Trydencką” chodziły tłumy, tubylcy śpiewali
Mszę Śpiewaną tak głośno i zapalczywie, jak to się nie zdarzało nigdzie w
Europie. NOM(ten sposób odprawiania Mszy Świętej, który jest dziś
powszechny)zaś wywoływał niezadowolenie i przyciągał tylko garstki. I to pomimo
wszystkich „inkulturacyjnych” przymileń. Przywołajmy tu przykład kard. Saraha,
który w wywiadzie przeprowadzonym przez Nicolasa Diata, „Bóg, albo Nic”
wspominał trudne i piękne chwile związane z doświadczeniem europejskiej,
egzotycznej dla niego mistyki Mszy Świętej sprzed posoborowych reform. Można
powiedzieć, że przywołane tu naśladowanie rodzimych kultów odbiera Kościołowi
wiarygodność, gdyż czyni go powodem do śmiechu. Tubylec pomyśleć sobie może:
„Co oni nie mają nic do zaoferowania, że muszą nas naśladować, że chcą się nam
przypodobać?”, albo: „Jeśli to jest tak podobne do naszych kultów, to nie jest
niczym nowym. Czyli możemy Se wierzyć
dalej w to samo. ”. Bardziej prawdopodobne, że to prawdopodobieństwo jest
karykaturalnie toporne. Wtedy tubylec może zaśmiać się tak jak góral, który
słyszy warszawiaka próbującego gadać po góralsku. Nowa wiara musi nieść wyraźną
Nową(dla neofitów) Formę, musi wymagać metanoicznego zaparcia się samego
siebie. Nie może się „dostosowywać”- czy to do lokalnych kultur, czy to do
dzieci, czy to do nowych czasów.
Wspomniany przed chwilą kard. Sarah wskazuje na to iż
forma rytu sztucznie zafrykanizowana jest dla człowieka Afryki mniej czytelna
niż forma sprzed rytualnej rewolucji posoborowej:
„Jestem Afrykańczykiem. Pozwólcie, że powiem to jasno:
LITURGIA NIE JEST MIEJSCEM, W KTÓRYM MA BYĆ PROMOWANA MOJA KULTURA. TO RACZEJ
MIEJSCE, GDZIE MOJA KULTURA OTRZYMUJE ŁASKĘ CHRZTU ŚWIĘTEGO, GDZIE MOJA KULTURA
JEST WYNOSZONA DO BOŻEGO POZIOMU. POPRZEZ LITURGIĘ KOŚCIOŁA, KTÓRĄ MISJONARZE
ZANIEŚLI AŻ PO KRAŃCE ŚWIATA, BÓG MÓWI DO NAS, ON NAS ZMIENIA I UZDALNIA NAS DO
BYCIA CZĘŚCIĄ JEGO BOSKIEGO ŻYCIA. Kiedy ktoś staje się chrześcijaninem, kiedy
ktoś wchodzi w pełną komunię z Kościołem Katolickim otrzymuje coś więcej, coś
co go zmienia.”
Za:
http://www.reginapacis.pl/index.php/czytelnia/item/377-wystapienie-ks-roberta-kard-sarah-prefekta-kongregacji-kultu-bozego-i-dyscypliny-sakramentow.html)
Dlatego też nie ma nawracania, bez przekonywania do
konkretnych form kulturowych. Owszem, trzeba uwzględniać lokalną kulturę. Ale
ma to polegać na wyszukaniu w tej kulturze tego, co z proponowaną przez nas
wiarą zgodne, co może ją dobrze wyrażać. A my dziś często odrzucamy to, co
mogłoby dobrze wyrażać treści katolickie uznając to za zabobony, za
"magicznie pojmowaną wiarę", a przyjmujemy to co z katolicyzmem
sprzeczne. Ta przewrotność byłaby śmieszna, gdyby nie miała tak tragicznych konsekwencji.
Zwróć szczególną uwagę na ów brzemienny w skutkach
paradoks: Reformatorzy liturgiczni często proponują dostosowanie form
liturgicznych do lokalnych kultów, a jednocześnie krytykują ludową pobożność.
Wywracają wszystko do góry nogami: dobre współistnienie tubylczej i katolickiej
kultury odrzucają, a proponują w zamian złe, prowadzące nie tylko do rozmycia
katolickiej wiary, nie tylko do utraty jej przekonywalności, ale i do
wspomnianej powyżej niechęci ludzi.
KATOLIK – PRAWDZIWY RODZIMOWIERCA
Rozmaitych Neopogan i rodzimowierców łączy z liturgicznymi
rewolucjonistami jedno. Archeologizm. Jest to przeświadczenie, że możemy
odtworzyć pierwotny Obrzęd „pierwszych Chrześcijan”, czy przedchrześcijańskie
wierzenia.
Nie możemy, ponieważ: To co mamy, to artefakty, elementy:
słowa, rdzenie wyrazowe, posągi, budowle, szczątkowe zwyczaje zachowane paradoksalnie w kulturze ludów
katolickich i w chrześcijańskich księgach, głównie ruskich. A co one dokładnie znaczyły, w jakie znaczące
struktury się układały, jak je ludzie rozumieli to nie wiemy. To są zgadywanki.
Tym bardziej, że mamy doświadczenie z historii
rozmaitych badań, że „nowe dane” całkowicie zmieniają dotychczas domniemywany,
acz uznawany za pewny obraz sytuacji.
Krata nałożona zasłania nam obraz, z czym mózg sobie
radzi dorabiając domniemany wygląd zasłoniętych miejsc. Co wtedy, kiedy akurat
w zasłoniętych miejscach są jakieś ważne punkty? A może tak być, bo dobrze wiemy,
że historię piszą zwycięzcy. Nie jest to żaden wielki tajny spisek ale coś
normalnego wynikającego z faktu iż nie da się wszystkiego zapisać. Skoro tak,
to zazwyczaj zapisujemy to, co istotne. Wg zapisujących istotne. Ale gdyby ktoś
inny zapisywał, to może co innego by za istotne uznał. A istotne jest to, co
situje nasz światopogląd, nasz interes, itd.. Oligopoliści medialni z
poszczególnych czasów nie muszą wcale ustalać co ukrywać, a co zapisywać. Ci
którzy chcą być na fali z niepisanej umowy intuicyjnie kojarzą co przekazywać i
zachowywać, co mówić i pisać, żeby być „na fali”. A większość ludzi na tej fali
chce być, żeby sobie łatwiej żyć.
Gdyby ludzie np. wykopali 500 lat po nas kościół
katolicki w jednej wiosce, mogliby posagi i obrazy świętych, papieży,
zinterpretować jako bóstwa i uznać, że znaleźli świątynię politeistów. Tak samo
my do końca nie wiemy jaki status miały w umysłach Słowian
przedchrześcijańskich „bóstwa”: czy to odpowiedniki dzisiejszych świętych, czy
„bogowie”, czy „bogowie” pogańscy miały one analogiczny status do naszego Boga
Jedynego, a więc że traktowanie monoteizmu jako konkurencji, czy alternatywy
dla Poli, czy henoteizmu jest zasadne?
Inni twierdzą, że
chrześcijaństwo zniszczyło rodzimą religię i kulturę Słowian. Trzymając
się jednak konsekwentnie tego sposobu rozumowania należałoby jednak odrzucić
wierzenia rekonstruowane przez rodzimowierców. I one bowiem mogły wyprzeć
jeszcze wcześniejsze wierzenia...
...o ile oczywiście te wierzenia były takie, jak się je przedstawia. To, że różne wierzenia się wzajemnie tępią to oczywiste, bo
inaczej nie byłyby różnymi wierzeniami, co zaznaczaliśmy w tekście o
Wartościach „uniwersalnych”.Tępić się one mogły cały czas, jedna wioska mogła
tępić inną osadę, jeden ród mógł tępić to, co uznaję za herezję w drugim, mogły
przejmować jedynie wiele artefaktów, czy przestrzeni tak, jak to zrobiło
chrześcijaństwo, ale wyrywać ich w zupełnie nowy system wierzeń i nadawać nowe
znaczenie… Tego nie wiemy. Ale tym bardziej nie możemy wiedzieć co było tą
wiarą rodzimą, co było podstawą jej tożsamości, który czas, które miejsce, czy
interpretacja…. To jedna wielka zgadywanka.
Przedmioty wykopane z ziemi i litery zapisane na
pergaminach nie mówią! Mówią ludzie którzy ich używali. A ich już nie ma wśród
żywych. Jesteśmy my. Na przestrzeni dziejów rozumienie tych samych słów i
przedmiotów mogło się zmieniać po wielokroć. Te same znaleziska, a nawet słowa
zapisane w dokumentach mogły w czasach w których ich używano znaczyć zupełnie
coś innego, niż nam się współcześnie wydaje!
Dlatego najbardziej "rodzimowiercze" w
słowiańszczyźnie jest chrześcijaństwo, co się w ciągłości zachowało jako
dziedzictwo poprzednich wieków aż do naszych czasów. Chrześcijaństwo,
przekazywane przez żywe
osoby, a nie rekonstruowane w oparciu o zgadywanki.
Taką samą zgadywanką jest poszukiwanie „pierwotnej”
Mszy pierwszych chrześcijan. Jedni szukają oryginalnych Słowian, inni, oryginalnych
chrześcijan. Myślą że znaleźli. Nie, nie znaleźli, tylko przyłożyli własne
wyobrażenia do znalezionych, powycinanych z opowieści nielicznych „słów”. Na
jakie budowle owe cegiełki się składały. Nie wiemy.
(...)
od strony 325
Rytuał i znieprawienie języka.
Termin „przejęzykowienie” może być uznany za wartościujący. Nie musi, ponieważ przedrostek „prze” opisuje tu raczej nadwyżkę, ma charakter ilościowy, a nie jakościowy. Jest przy tym rozszerzeniem potocznego określenia „przegadanie” na potrzeby analizy badawczej. Można go wiązać z soliskrypturyzmem, czy z faktem, że głównym narzędziem pracy ludzi wykształconych jest słowo właśnie, szczególnie to pisane, co różni ich od ludu, który pracuje, ale i wyraża się bardziej fizycznie(słowo i pismo też mają tu znaczenie, ale ilościowo mniejsze). Inteligenckie zanurzenie w słowie pismopochodnym jest czymś naturalnym.(pod wpływem pisma zmienia się również kształt języka mówionego, pojawia się wymóg większej precyzji, kompresowania wręcz całych komunikatów w słowie.) Wymóg ten zasadny na uczelni, jest jednak wtórny. Wielu uczonych zdawało się o tym zapominać, odczytując wypowiedzi ludu, jakby on też w tak przejęzykowiony sposób komunikaty konstruował. Tymczasem lud zdaje się w praktyce przydawać większą rolę znakom pozawerbalnym(mimo deklaracji bardziej wartościujących pewne kategorie słowa), budować przekazy w oparciu o różne materie jednocześnie: słowo, gest, sytuację, wiek, pauzy i ciszę, oddech, dotyk, odległość, przestrzeń, czas, zapach. Jak w prawdziwym rytuale.
Ta wielozmysłowość, ten system parafraz, zakorzenienie w naturze, w
rzeczywistym świecie, powiązanie ze znaną ludziom codziennością, stanowienie
podstawy społecznych więzi jest wg mnie główną siłą rytuału. Ale nie tylko jego. Ten zestaw cech buduje coś co nazwać
można mocą semiotyczną, co decyduje o sile perswazji danego komunikatu, czy
światopoglądu. Tym co rytuał wyróżnia spośród innych znaków jest wg mnie jest
przeświadczenie jego uczestników o jego mocy sprawczej, wynikające z innego
przeświadczenia: że rytuał ten nie jest skonstruowany subiektywnie, wg
widzimisię epoki, jednostki, współczesnych, ale jest dany z góry, od przodków, a więc OBIEKTYWNY,
dany jako święta czynność niejako stwarzająca świat na nowo, wywołana z poza
czasu, uobecniająca Poczatek/Mit/Ostateczne Święte Założenia. Tu z Rappaportem
się zgadzam. Szczerze mówiąc szczególna rola wskaźników, czy oporność na
kłamstwo to tezy, które na razie mnie nie przekonują. Sama rola tego co dane z
góry wykracza poza rytuał, dotyczy również języka i innych znaków, na których
komunikacja się zasadza. Gdybyśmy sobie język sami konstruowali, to byśmy się
nie dogadali. Musi być nam narzucony z góry przyjęty w językowej tradycji.
Nawet w rytuałach nie ma sztywności, ramy umożliwiają różnorodność w tym zakresie,
który nie jest przez te ramy ograniczany.
…wylewanie dziecka z kąpielą
Ktoś kiedyś wymyślił, że ludowe rytuały, ścisłe zasady kultury ludowej, to puste formy, albo magia. I katolicy się tym przejęli, i zaczęli odrzucać wszelkie rytuały razem z rzeczywistèmi zabobonami.
Pan Bóg stworzył
mózg
ludzki taki a nie inny. A mózg ten – taki a nie inny - potrzebuje tego, żeby wiara wyrażała się za pomocą zewnętrznych znaków,
rytuałów, wszystkiego, żeby docierała do różnych
zmysłów. Jeśli będziemy tej wszędobylskości wiary
unikać, mówiąc, że to magia, formalizm i „mieszanie się do polityki i
innych sfer kultury”, w zamian
ograniczając ją do słów, salek i wydzielonych życia chwil, to wiara ta zacznie
nam się wydawać jakaś taka nieprzekonująca, wstydliwa, niepasująca do świata.
Trudno nam będzie przeżegnać się przed kościołem, kapliczką, przy znajomych i
nie będziemy wiedzieli dlaczego. A nawet jeśli
sami nie będziemy mieli takich problemów, to będą miały je nasze dzieci.
Przekonujące dla nich będzie to, co świat wyrazi w rozmaitych modach. Nie, nie tylko za pomocą
słów, ale w piosenkach puszczanych w radio, w ubiorach dostępnych w sklepach, w
rozrywkach, filmach, w gazetach, w
sieci. To wszystko będzie mocne, przekonujące, bo się ciągle powtarza w wielu
miejscach i porusza . Często nie wyraża się wprost, ale jest praktykowane. To
stanie się nową wiarą. I nawet jeśli
zachowamy Ewangeliczne słowa, to
nadamy im znaczenie takie, jakie wynika z powyżej opisanej praktyki
świata. Nawet, jeśli chodzić będziemy do
Kościoła i przeżywać tam wspólnotowe uniesienia, to nadamy im formę, a więc i
zapisaną w nich treść „światową”. Żeby tego uniknąć rób opowieść, dzieło sztuki z całego
życia.
Gdy
duch nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku, ale
nie znajduje. Wtedy mówi: “Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem”; a przyszedłszy
zastaje go niezajętym, wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze z
sobą siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I
staje się późniejszy stan owego człowieka gorszy, niż był poprzedni. Tak będzie
i z tym przewrotnym plemieniem”. (MT 12, 43-45)
O tym samym mówił abp. Fulton John Sheen:
Jeśli nie żyjesz tak, jak wierzysz, to
zaczniesz wierzyć tak, jak żyjesz.
I
św. Jan Paweł II:
Z jakim przestajesz, takim się stajesz.
Jeśli nie
zrobisz ze świata znaku twej wiary, to świat ci wbije do głowy wiarę nową. Nawet nie zauważysz kiedy. To nic, że zachowasz
Ewangeliczne słowa, że będziesz znał na pamięć wersety z Pisma. Zaczniesz je
źle rozumieć. Zaczniesz nazywać nimi to, co świat uznaje za dobro i miłość.
Ale to nie będzie miało nic wspólnego z miłością Chrystusową!
Sprawy wyjątkowe i
ważne dla naszych społeczności przeżywamy za pomocą rytuałów. I to danych z góry przez przodków, a nie wymyślanych na prędce.
Ks. Prałat
Roman Kneblewski powiedział kiedyś: Życie wewnętrzne nie znosi próżni! Parafrazując
te słowa można powiedzieć, że
Rytualna
potrzeba nie znosi próżni. Nawet
jeśli zapomnimy o niej, ona nie zapomni
o nas. Nie oddamy jej naszej wierze, to zabiorą się za nią wiary inne. Wiary niekoniecznie wyznawane słowami, ale
praktykowane. Porytualną próżnię zapełni więc byle co i to byle co zrealizuje nasze potrzeby religijne. A jeśli
nie byle co, to – co gorsza – orszak złych duchów, albo kult doczesności i
samego siebie.
Miejsce
świętego kąta- ołtarzyka domowego, przypominającego ołtarz w Kościele i
Niebiosa wypełnią plakaty gwiazd filmu, sportu, muzyki, telewizor, komputer, jakieś feng szuje i posągi buddy…
Miejsce Rytuału Mszy Świętej koncerty, dyskoteki, mecze piłkarskie. Miejsce
świąt katolickich jakieś dni dziecka, narodu, kobiet, kota, psa, dialogu międzyreligijnego
i szydełkowania… A nasze prawdziwe święta, nasze miejsca święte, nasze zasady
żywego wyrażania wiary w
codzienności: w budowie domu i wystroju wnętrza, w pieczeniu chleba i ubiorze
staną się pustymi formami, martwymi obiektami muzealnymi. I choć nauczymy się o
nich doskonale gadać, pisać wzorzyste o nich opowieści, to przestaniemy je
żywo, praktycznie rozumieć, przestaniemy nasycać nimi naszą codzienność.
Żeby
do tego nie doszło nie pozwól by tzw. Duch Czasu miotał tobą jak źdźbłem trawy
na wichrze. To Ty twórz Ducha Czasu Nauką Kościoła!
Ale jak? Zbuduj...
MISTYCZNY STYL ŻYCIA
W filmie "Wielka Cisza", jedne z nielicznych słów
jakie padły brzmiały mniej więcej tak:
" W życiu jest wiele Znaków. Niektóre z nich nie mają znaczenia. Grunt nie leży w ich usuwaniu, ale w nadawaniu im właściwego znaczenia. Bo człowiek bez znaków czuję się zagubiony".
Proponuję więc potraktować „ludowe” obrzędy, uporządkowania przestrzeni, czasu, relacji społecznych i międzycielesnych jako z n a k i Bożego, Miłosnego Porządku. I wprowadzać w nowoczesne życie i budować za ich pomocą nowoczesność! Dmuchać, a nie poddawać się podmuchom bylejakich „duchów czasu”. Jeśli tego nie zrobimy, to stanie się z naszą kulturą tak, jak z wysprzątanym mieszkaniem, o którym nasz Pan, Jezus Chrystus opowiadał w Ewangelii.
W imię racjonalizmu, odrzucamy warunek racjonalności.
W imię obrony kultury ludowej stajemy się sprawcami jej śmierci
W imię oczyszczenia kultury ludowej z jej błędów- usuwamy raczej to, co dobre. W efekcie błędy mają więcej miejsca by się panoszyć i stawać zasadą nowego ładu.
W imię „dowartościowania” ciała pozbawiamy siebie właściwego doń szacunku i zachwytu.
W imię godności kobiet pozbawiamy je tego, co było tej godności wyrazem.
Chcąc obalić formalizm czynimy ze słowa "treść" pustą formę.
W imię tolerancji i wolności religii skazujemy na społeczne potępienie tych, którzy chcą konsekwentnie wypełniać zasady swych tradycyjnych wiar.
W imię "postępu" i Ducha czasu" popadamy w dyktaturę przypadku, a raczej tego, kto ma siłę, możliwości i pieniądze, by kształtować mody kulturowe.
Chcąc zrównać teren w miejscu góry kopiemy z zapędu dziurę.
Bierzemy leki na chorobę, która już dawno zniknęła.
Chorą cywilizację leczymy trucizną, bo ktoś wlał ją do butelki po lekarstwie i do toreb z napisem „żywność”. Dosłownie i w przenośni. (2011)
Próbujemy usunąć chwasty wraz z glebą na której
rosły, pozostawiając ziarnu Słowa sucha skałę.
Niepoddawane ocenie bo do refleksji i oceny używane narzędzia bywają często przyczyną choroby, którą próbujemy za ich pomocą usunąć. Właściwym zaś lekarstwem byłoby przyjęcie tych narzędzi, któreśmy uznali za truciznę. A jeśli nie za truciznę, to przynajmniej za rzecz obojętną, a więc kwestię gustu. Często nawet odrzucamy je jako „anachroniczne i dlatego szkodliwe” uznając za chorobliwy sam brak ich zmiany, czyli rezygnację z podążania za "Duchem Czasu".
A może te anachronizmy to właśnie środek, czyli sposób na
uleczenie z choroby?.
Co więc robić?
Na odwrót robić. Robić i pokazywać zanim się odezwiemy. A gdy się odzywać to tak, jak saper rozbraja minę. Zdawkowo, przekornie, zaczynając od ogólnych haseł, obnażania niekonsekwencji bez bezpośredniego atakowania tego, czego broni nasz rozmówca. Bo ludzie mają stereotypowe miny w głowach. Dopiero na pewnym etapie mówić coś takiego: "Ty pewnie chcesz mnie przekonać do tego, bym uznał wiarę za sprawę prywatną i nie przekonywał do niej innych. Niech wierzą w to, co uważają za słuszne. I ty przekonujesz i ja przekonuję. Nie nazywajmy tego przekonywania zmuszaniem" "Ja chcę Ciebie przekonać do katolicyzmu, tak jak Ty chcesz przekonać bliską Ci osobę, by sobie nie szkodziła np. wyniszczającym nałogiem, trucizną którą ktoś wlał do butelki z napisem „lekarstwo”. Pamiętaj o tym". Mówić tak nieco od niechcenia, spokojnie, z życzliwością i poczuciem humoru, czasem nieco przekornie, prowokując do zadawania pytań. Nie wyczerpywać tematu, rzucać tajemniczymi hasłami, by rozmówca sam zaczął drążyć, by się sam zaangażował. Odzywać się, ale niezbyt dużo i zwięźle, nie rozwlekle. Częściej zaś: czynić zwykłe sprawy znakiem Wiary. (Tę i inne rady udzielam pierwej sobie, wszak sam mam z tym trudność. Może Szanownemu czytelnikowi lepiej to wyjdzie :)
Wyzyskać ze współczesnych form kulturowych to, co dobre. Przeporządkować rzeczywistość, miejsce rzeczy, bo wszystko zostało nam dane jako dobre.... Złe może być tylko uporządkowanie tych podstaw, czyli wtórne schematy i metody mentalne i działaniowe.
Warunkiem zaistnienia zła jest dobro, które może być naruszone, wybrakowane, wydarte z właściwego sobie miejsca, przerwane przez brak, rozsadzający porządek. Nie można mówić o istnieniu zła- braku, bez dobra- pełni. Nie można mówić o dziurze w spodniach, jeśli nie ma spodni.
Wyzyskując owo współczesne dobro wpisujmy je w strukturę przykładowo tradycyjnych kultur ludowych, wykorzystujmy sprawdzone przez ząb czasu i wielu pokoleń tradycyjne sposoby życia i wiary.
Po co niby wracać do tych starych struktur ludowych? Bo jak twierdził dobry znajomy KonradTomasz: "za mało jest jednego życia człowieka, żeby wszystko co konieczne pojąć, zrozumieć, przemyśleć - potrzeba przekazu, potrzeba Tradycji - to po prostu leży w naturze człowieka i jest nieodłącznie związane ze zjawiskiem religii - wspólnotowość"
Stare formy kultury ludowej przechowały zasady porządkowania świata wypróbowane przez wiele pokoleń i dlatego względnie trwałe. Możemy je spod powierzchni tych form wydobyć, i wpisywać w nie – po uprzednich testach - nowe obiekty, w tym zdobycze techniki.
To, co kard. Ratzinger pisał o muzyce, możemy powiedzieć o całej kulturze ludowej:
”Jest przy tym rzeczą ważną, że istnieją przecież przyczółki pobożności ludowej i jej muzyka, a także w szerszym sensie tego słowa muzyka duchowna, która zawsze winna pozostawać w relacji płodnej wymiany z muzyką liturgiczną: z jednej strony są one przez nią inspirowane i oczyszczane, z drugiej zaś przygotowują też nowe formy muzyki liturgicznej. Z tych swobodniejszych form może potem wyłaniać się coś, co wejdzie do wspólnego skarbca powszechnej liturgii Kościoła.”
W ludowej religijności chodzi nie tylko o etykietyzację religijnymi słowami różnych elementów życia, ale o wewnętrzne ustrukturyzowanie form, którymi człowiek żyje, tak, by nawet bez słów znaczyły, wyrażały głębokie religijne treści. Nie chodzi też o mnożenie wymyślnych okazji, organizowanie szumnych akcji zwanych ewangelizacyjnymi, katolickimi. Tego jest dziś za dużo. To powinno zejść na plan dalszy.. Dziś potrzeba przede wszystkim przeobrażenia podstawowych wymiarów życia.
Zaznaczam od razu, że nie chodzi o wszystko, co nam się z ludowością kojarzy, o ludowość jakąkolwiek, ale o tą katolicką!
Tak samo trzeba odnajdywać właściwe na pewnym poziomie elementy współczesnych ideologii, nurtów myślowych, obyczajów, pokazując ich ewentualne niespójności na poziomie wyższym, każące nam je odrzucić jako całości...
Jeśli zakładamy, że ktoś błądzi, to jednocześnie musi być poziom, na którym ma rację. Żeby więc pokazać mu błąd, musimy mu pokazać sprzeczność wychodząc od tego właśnie poziomu. To trudne, ale kto powiedział, że będzie łatwo.
Słowa- w tym Słowa Ewangelii- mają znaczenie w umysłach ludzi takie, jakie nabyły w wychowaniu ich przez przykład kulturowego otoczenia. Schematy myślenia kształtują się zazwyczaj na podstawie nienazwanych sposobów życia- rozrywek, form ubioru, relacji międzyosobowych, zorganizowania czasu i przestrzeni życia, oraz pracy. To one, jak już pisaliśmy decydują o tym, co uznajemy za dobre i sensowne- a uznajemy to, co z tymi schematami i z kształtującą je rzeczywistością zgodne.
W związku z
modną pogardą dla zewnętrznej tradycyjnej formy straciliśmy kontrolę nad
treścią Słów Ewangelicznych. [2011]
Jak tą kontrolę odzyskać?
Odpowiedź zdaje się prosta: wpływać na kształt codzienności, kultury zwyczajnego życia. Wpływać przez uświęcanie, kształtowanie jej porządku na wzór wyznaczany przez świętość, oraz przez symboliczne wyrażanie Prawd Wiary- Bożego Ładu w organizacji i rytualnym naznaczaniu codziennych czynności-
w odniesieniu do "chleba powszedniego",
w budowaniu i organizacji domu, który jest symbolem Świątyni- Domu Niebieskiego,
w organizacji czasu,
w odniesieniu do ludzi, w społecznych hierarchiach odbijających relację między nami a Bogiem ,
w ubiorze wyrażającym sakralne naznaczenie ciała i jego relacji do innych ciał...
W końcu każdy z nas gdzieś mieszka- niech dom nie zatrzymuje na samym sobie, ale niech będzie obrazem- I k o n ą tego Wiecznego, Niebieskiego Mieszkania. Każdy coś je. Niech chleb będzie obrazem tego Niebieskiego Pokarmu, Każdy gdzieś pracuje(a przynajmniej dobrze by było;) Niech praca zostanie uświęcona jako odbicie Boskiego Stwarzania, prawie każdy się ubiera- niech i w tym elemencie kultury wyraża się to, iż Ciało jest Świątynią Ducha Świętego i że inaczej tą świątynią jest kobieta, a inaczej mężczyzna...
W materii
jesteśmy i nie wolno nam o niej zapominać, albo oddzielać jej od ducha. Żeby
odrobić pańszczyznę Adamową, żeby stąpając po ziemi z oczami utkwionymi w
Niebiosa- jako rzekał papież Benedykt XVI- musimy czynić z tej materii Ikony,
Symbole Niebieskiego Jeruzalem, obrazy Paświsk Syjonu... (2011)
[1] V. Turner, Rytualne, plemienne, katolickie” Artykuł tu przetłumaczony przez redakcję ”Christianitas” Victora Turnera ukazał się w piśmie „Worship”, tom 50, numer 6, listopad 1976.: http://christianitas.org/news/rytualne-plemienne-i-katolickie (dostępne w X. AD 2020 )
[2]M.
Douglas, “Symbole naturalne”, 2004: s. 42, 43
[3]M.
Douglas, tamże
[4]M. Douglas, tamże, 92-93
[5]Romano Guardini, „Bóg daleki, Bóg bliski”, tłum. Jan Koźbiał, Poznań 1991, 172, 174
[6]Modlitwa ludowa, „Polska Sztuka Ludowa — Konteksty” R. 52, 1998, nr 1, s. 33-42.
[7] L. Stomma, Antropologia kultury wsi
polskiej XIX w, Warszawa, 1986, s. 207
[8] I. Kuźma, "Wypowiedzieć
niewypowiedziane" Etnografia Polska", t. XLVI: 2002, z. 1-2, str. 102
[9] P. Boyer, "I człowiek stworzył
bogów", Prószyński i S-ka, Warszawa
2009, s 71
[10] P. Boyer, tamże, str 139
[11] Określenie Krzysztofa Pomiana
[12] J. Ratzinger, Duch Liturgii, Dębogóra, str. 200
[13]
Nawet dzisiaj mamy domowe ołtarzyki telewizorów, komputerów, czy plakatów
idoli, mamy też „świątynie”- domy handlowe, stadiony, sceny, oraz rytuały:
koncerty, dyskoteki, mecze piłkarskie, czy inne wydarzenia odbierające Mszy
Świętej emocje i rolę w naszym życiu. Tak właśnie się dzieje, kiedy sami
podejrzliwie wyrzekamy się rytualnego podejścia do religii wyznawanej. To
podejście wtedy nie znika. Jest jak żyzny grunt. Ziarnu Ewangelii jednak nie
pozwalamy na nim wzrastać! W efekcie zostaje zapełniany chwastami. Jak
wysprzątanie mieszkanie o którym mówił Jezus Chrystus!
[14] http://ksmstudencki.wordpress.com/2011/04/04/17-03-2011-msza-trydencka-2/ (dostępne we wrześniu 2020 r.)
[15] ale
to już inny temat, warto zebrać zbiór przykładowych elementów formalnych owej
skarbnicy naszej tożsamości, do niego zaś organicznie włączyć formy ludu
polskiego, które na szczęście zostały egzemplarycznie zarejestrowane, zanim
przestano nimi żyć.
[16] http://storico.radiovaticana.va/pol/storico/201012/445987_ks_georg_ratzinger_w_obronie_poboznosci_ludowej.html (na dzień 25 .09.2012)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zapraszam do komentowania